Portugalski saksofonista Rodrigo Amado konsekwentnie buduje
swoje miejsce w historii europejskiej muzyki free jazz/ free improve. Płyt
bardzo dobrych, czy wręcz doskonałych z jego udziałem znamy całe mnóstwo. W
gronie redakcyjnym systematycznie zachwycamy się choćby dokonaniami jego
flagowej formacji Motion Trio, którą tworzy z wiolonczelistą Miguelem Mirą i
perkusistą Gabrielem Ferrandinim.
Amado nie stroni także od nagrywania muzyki ze znaczącymi
postaciami gatunku zza wielkiej wody. Trzy lata temu światowa scena jazzowa nie
bez powodu wystawiała bardzo wysokie cenzurki płycie This is Our Language, wydanej przez krajowy Not Two Records.
Nagranie pojawiło się na wielu rocznych podsumowaniach najlepszych nagrań.
Po trzech latach skład, który zarejestrował ów krążek,
powraca w pełnej krasie i prezentuje nam płytę o nieco prowokacyjnym tytule A
History of Nothing. Od razu uprzedźmy wypadki – nagranie prezentuje jeszcze
wyższy poziom, a to, co wyczynia na saksofonie tenorowym Portugalczyk w trakcie
utworu Theory of Mind II (for Joe), w
ocenie niżej podpisanego, na trwale zapisuje go w historii gatunku. A zatem,
być może, tytuł płyty brzmieć winien jednak A
History of Everything!
Dość wszakże wstępów, przejdźmy do muzyki nagranej w marcu
ubiegłego roku w Lizbonie, w najbardziej adekwatnym miejscu dla rejestracji
dźwięku bez oklasków, czyli Namouche
Studios. Zacznijmy od wylistowania muzyków uczestniczących w nagraniu,
albowiem nie są to postaci przypadkowe (wszyscy wymienieni na okładce płyty!) – na
saksofonie sopranowym i trąbce piccolo
Joe McPhee, na kontrabasie Kent Kessler, a na perkusji Chris Corsano. Rodrigo
Amado, co już zostało powiedziane - na saksofonie tenorowym. CD wydany przez
austriacki Trost Records zawiera pięć tytułów (wersja LP - tylko cztery, akurat
brakuje tego być może najważniejszego, patrz wyżej), trwa 51 i pół minuty.
Legacies. Muzycy
kwartetu rozpoczynają bardzo spokojnie i z dużą dyscypliną, oczywiście w ramach
szeroko rozumianej estetyki free jazzowej. Będzie hołd dla legend, zatem z
szacunkiem na ustach. Narracja sprawia wrażenie, jakby muzycy podawali z góry
zaplanowany temat, choć nie czuje się
znamion szczególnie precyzyjnej notyfikacji. Skupienie, wymiana dźwięków na flankach,
gdzie posadowiły się saksofony. Sekcja usytuowana bardziej centralnie, zaczyna
delikatnie sonoryzować. Sopran i tenor idą w parze, w obu przypadkach z zadumą
i odpowiednią dawką nostalgii za czasami minionymi. Pierwszą indywidualną
ekspozycją popisuje się Amado. Nie nadużywa ekspresji, klimat bliższy krnąbrnej
ballady, niż skromnego choćby galopu. Reakcja McPhee pozostaje w tej samej
estetyce. Dużo więcej ognia w ramach sekcji rytmicznej, która zdecydowanie nie
zasypuje gruszek w popiele.
A History of Nothing. Po hołdach, czas na
konkret! Zarys narracji konstruują oba saksofony. Bardzo swobodny już dialog. Wet za wet. Myśl
w pogoni za myślą. Tu akurat, to Amado
zdaje się podążać za pomysłami McPhee. Taniec, emocje, drapieżność w obu
tubach. Ekspozycja Portugalczyka ma kocią zwinność, muzyk ewidentnie płynie po
swoje. Komentarz Amerykanina równie wyrazisty. Drive kontrabasu i perkusji, aż wióry lecą. Znów Amado zadaje
pytanie w locie, a McPhee równie błyskotliwie odpowiada. Prawdziwie krwiste kawałki mięsa! Kwartet
płynnie osiąga stan galopady. Konsekwencja w budowaniu dialogu i całej ekspozycji.
Brawo! Świetna komunikacja, pełne kiście empatii, jakość nagrania na krzywej wznoszącej.
Theory of Mind II (for Joe). Tu pierwsze zdanie należy
do Kesslera i Corsano. Fantastyczna rozgrzewka. Amado wchodzi dopiero pod
koniec trzeciej minuty (uprzedźmy fakty: w tym utworze McPhee nie wyda ani
jednego dźwięku). Tembr Amado solidnie rollinsonowski,
niemal na krawędzi ballady, jaki próbował wystudzać entuzjazm sekcji. Napotyka na niebywałą ripostę ze strony Kesslera, który rozpala gryf do czerwoności. Smyk w
pełnym ogniu! Drumming już z samego
piekła! Amado milknie na kolejne kilkadziesiąt sekund. Wraca z taką energią u
wylotu tuby, że sufit studia nagraniowego unosi się o kilka metrów. Swoboda,
ekspresja, kosmiczna technika i trudny do opanowania wybuch kreatywności. W
pełnym galopie Rodrigo Amado wchodzi na firmament free jazzu. Tak, to dzieje
się dokładnie teraz!
Wild Flowers.
Introdukcja małej trąbki, z furą sonorystyki
na ustach. Soczyste całusy! Corsano zgłasza obecność po 90 sekundach, zaraz
potem Kessler. Stąpają delikatnie po bardzo cienkim lodzie. McPhee zmienia
instrument na sopran. Tempo spokojne, ale systematycznie narasta, bo sekcja
rytmiczna stoi już po kolana w gorącej lawie. Na komentarz Amado czekamy aż do
5 minuty. Wchodzi z melodią na ustach i szczerzy zęby! Jazz sięga do swych
prawdziwych korzeni. Na finał utworu wymiana uprzejmości obu saksofonów. Ich
przyjaźń ewidentnie rozkwita! Melodia, taniec i dużo dramaturgicznego sprytu.
The Hidden Desert.
Wstęp w rękach i nogach sekcji. Rodzaj ciekawej sonorystyki bez nadmiaru
emocji. McPhee znów sięga po trąbkę i zaczyna grać coś na kształt upalonego bluesa, ale z ornamentami na
talerzach i smyku. W 5 minucie podłącza się Amado, z dużym spokojem, krok za
krokiem buduje nostalgiczny finał płyty. Nowy Jork, czwarta nad ranem, ballada
dla tych, którzy mają ranną szychtę. Być może ta bardzo dobra płyta
zasługiwałaby na bardziej ekspresyjny finał. Na ostatniej prostej kontrabas i
perkusja grają dobitniej i bardziej zdecydowanie. Dęciaki wolą pozostać przy swoim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz