Druga płyta z cyklu realizacji koncertowych Nocturna Discordia, jakie Discordian
Records organizuje w każdą środę, począwszy od 2014 roku, w klubie Soda Acústic, w sercu dzielnicy Gracia w
Barcelonie.
7 marca 2018 roku, na drobnym podwyższeniu klubowym, melduje
się trójka muzyków, których śmiało zaliczyć możemy do ulubieńców redakcji,
tudzież aktywnych członków rodziny związanej z Trybuną Muzyki Spontanicznej, tak poprzez realizacji płytowe, jak i
uczestnictwo w organizowanych przez nią koncertach swobodnej, jakże
spontanicznej muzyki. A zatem: Tom Chant – saksofon tenorowy i sopranowy,
Michał Dymny – gitara elektryczna i Vasco Trilla – perkusja. Zarejestrowany materiał
dźwiękowy podzielono na płycie na trzy części, opatrzono tytułami i pozwolono,
by trwał 45 minut i 38 sekund. Muzyka dostępna w formie elektronicznej, na
stronie bandcampowej Discordian Records, od 5 lutego br.
Początek. W
koncert wchodzimy dynamicznie, jakbyśmy wskakiwali w krzyżowy ogień pytań, na
które nie ma prostych odpowiedzi. Szereg zmieniających się sytuacji scenicznych
- sonoryzujący saksofon tenorowy, impulsywny drumming, niestroniący od wysokich pisków talerzy i basowe
przebiegi gitary elektrycznej, potem drobne imitacje tenoru i gitary, niczym
komentarz dla rezonującego zestawu perkusyjnego, wreszcie stopa, która bije
czeluść bębna basowego, niczym serce w trakcie konwulsyjnego ataku. Kipiel na
otwarcie koncertu, idealny pomysł! *). Niemal power trio! Na wybrzmieniu muzycy tulą się do siebie, ślą
pozdrowienia i wyrazy sympatii, a na finał, już bez saksofonu, Michał i Vasco
kroją piękną ekspozycję. Tom powraca dosłownie na ostatni dźwięk.
Rozwinięcie.
Pulsujący gryf gitary, suche oddechy saksofonu - cudny, filigranowy duet, w
oczekiwaniu na perkusję, która podąża z oddali. Vasco ledwie dotyka werbla,
podczas gdy na obu flankach prawdziwe tańce i swawole. Narracja ma swój rytm, muzycy
jakby w poszukiwaniu pretekstu dramaturgicznego do rozpoczęcia galopu,
nakręcają się wzajemnie (Vasco – epicka drama na talerzach!). W 7 minucie
następuje wyhamowanie – szczypta oniryzmu i plastry psychodelii rodzą się pod
palcami Michała. Efekt wzmacniany jest ekspozycją Vasco na małych talerzykach i
miseczkach. Dynamika nagrania zdaje się być głęboko ukryta, albowiem narracja
toczy się niemal wyłącznie w górnym paśmie, bez basowego backgroundu. Niemniej Michał, nawet gdy wpada w mroczną
sonorystykę, nie gubi po drodze podskórnego rytmu, który zaszyty ma chyba w
osobistym DNA (często w trakcie rozwoju improwizacji jego gitara wchodzi niżej
i rysuje basowy fundament dla saksofonu i perkusji). W 9 minucie hamowanie zdaje
się być już definitywne – nastrój dark-ambient
spowija Sodę, niczym mgła o poranku. Mikrofrazy na skrzydłach sceny, szczotki
na werblu, rezonans talerzy. Kolejnym krokiem winna być drobna eskalacja
napięcia, która ma ostatecznie miejsce, ale znów nie jest typowa, albowiem
Vasco konsekwentnie unika drummingu.
W 13 minucie znów wzajemnie wytłumienie – znów czynione w obliczu świetnej
komunikacji. Moc imitacji na flankach, bukiet kolektywnych ekspozycji. Wreszcie
Vasco włącza werbel, tomy, talarze i stopę – zaczyna drummingować na potęgę! Oto i 16 minuta, a narracja tria osiąga
pełny wymiar free jazzowego power
tria. Fire Music!
Zakończenie.
Saksofon Toma kwili jak sroczka, Vasco i Michał ślą drony. Klimat zdaje się być
lekko post-psychodeliczny, a na gryfie gitary nawet post-industrialny. Galeria
nowych, ciekawych dźwięków. Szczególne cuda dzieją na gryfie, w międzyczasie
Vasco włącza swoje małe robaczki, a
Tom preparuje tubę podejrzanymi przedmiotami – bodaj najspokojniejszy moment
koncertu (6 minuta). Płaszcz oniryzmu i garść puszczonych w ruch wibratorów. 9
minuta, to moment, w którym muzycy być może wykonują pierwszy krok w kierunku finalizacji
koncertu. Michał eksponuje zwinność swoich palców, Vasco kipi dźwiękami, niczym
paw na wybiegu, Tom dmie - zapewne w nogawkę - z dużą desperacją. Dynamizacja
narracji wydaje się jednak dość pozorna. Muzykom raczej bliżej do ciszy. Dialog
na flankach, ledwie szeleszczący werbel. Krok ku eskalacji zostaje jednak
postawiony, ale z dużą rozwagą, bez brawury. Vasco zdaje się zagęszczać ścieg drummingu, a wszyscy muzycy dopingować
do ognistego finału. Piękna kipiel na ostatniej prostej, choć inna niż w
drugiej części, bardziej rockowa, z błyskawicami!
*) o ile pamięć nie zawodzi Pana Redaktora, układ koncertu w
realu miał nieco inny szyk, co
oczywiście w jakikolwiek sposób nie zmienia dramaturgii … samej recenzji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz