Kontynuując wątek poszukującej, współczesnej kameralistyki,
która uwielbia improwizację, przenosimy się z Berlina (powstałe tam nagranie Egin był przedmiotem naszej uwagi w
ostatnią sobotę) do Barcelony, a dokładnie do miejsca zwanego TPK Contemporary Art Center, które
znajduje się na przedmieściach pięknej stolicy Katalonii, w L'Hospitalet. Tamże
cyklicznie, od roku 2005, odbywają się koncerty muzyki improwizowanej, które
organizuje saksofonista i kompozytor Agustí Martínez.
Pod koniec listopada ubiegłego roku na tamtejszej scenie
pojawił się okręt flagowy labelu Discordian Records, czyli … Discordian
Community Ensemble, w składzie: Fernando Brox – flet, Agustí Martínez – klarnet
(utwór 4) oraz jako dyrygent (utwory 1-3), El Pricto – saksofon altowy (1-3)
oraz jako dyrygent (4), Melisa Bertossi – saksofon tenorowy, Pablo Volt –
trąbka, Ilona Schneider - śpiew (sopran), Diego Caicedo – gitara elektryczna,
João Braz – wiolonczela oraz Eduard Altaba – kontrabas. Grupa wykonała
trzyczęściową kompozycję Agustí Martíneza Serena
oraz otwór skomponowany przez El Pricto Reflectores.
Odsłuch całości zajmie nam 46 minut i 35 sekund. Nagranie dostępne jest na bandcampowej stronie Discordian Records
w formie downloadingu, a swoją premierę miało w poprzednim miesiącu.
Honory mistrza ceremonii otwarcia przypadają w udziale
Ilonie Schneider – kobiecy sopran zalotnie skowycze, recytuje tekst, a potem
krzyczy wysokim, operowym tembrem głosu. Po 70 sekundach do życia budzą się
instrumenty, śląc spokojne, choć tajemnicze i długie dźwięki. Tym pierwszym
jest gitara, potem wchodzą saksofony, trąbka i flet. Rodzaj wyważonego
emocjonalnie chamber z delikatnym
rytmem, podawanym z gryfu gitary. Narracja dobrze się zazębia i mimowolnie
pęcznieje, zdobiona garścią sonorystyki ze strony saksofonu altowego. Głos
Ilony, niczym demiurg inicjacji, powraca w 5 minucie i wdaje się w interakcje z
instrumentami. Znów recytuje i krzyczy. Dobre wsparcie dotychczasowym
wydarzeniom na scenie dają dwa strunowce
wyposażone w gorące smyczki. Ceremonia
trwa – muzyka skomponowana i dyrygowana, silnie wszakże naznaczona piętnem
zdrowej improwizacji, którą każdy z muzyków obecnych na scenie ma we krwi.
Każdy z nich ma tu swoją małą przestrzeń, w której dozwolony jest każdy dźwięk,
choć nie w każdym momencie rozwoju dramaturgii spektaklu, jest na niego pełne
przyzwolenie. Drugą część Sereny
zaczyna skromna introdukcja saksofonu altowego. Znów musi upłynąć 70 sekund, by
reszta załogi weszła do gry. Najpierw drugi saksofon, który niemal podśpiewuje,
potem recytacja i … syczenie z gardła, wreszcie małe pląsy pizzicato z kontrabasu i wiolonczeli. Te dwa ostatnie instrumenty
na moment zostają same, a potem we trójkę z trąbką czynią piękną ekspozycję. By
dopełnić obrazu całości, swoje trzy grosze dokłada gitara, potem flet z głosem.
Tempo narracji jest żwawe, ale nieśpieszne. Bieg na delikatnie zaciągniętym
hamulcu ręcznym, z którego wykluwa się, sterowane z pulpitu, niebanalne call & responce! Na finał drugiej
części kilka zwinnych, mruczących dźwięków Ilony przy wsparciu smyczka.
Ostatnią część Sereny otwiera, tak
jak pierwszą, zmysłowa śpiewaczka. Instrumenty spokojnie wchodzą do gry bardzo
szeroką falangą, ale czynią to dopiero po 120 sekundach. Grają jakby wspólny
temat z wiolonczelą na samym froncie. Chamber
as well! Komentarz fletu solo, niczym wisienka na torcie, podobnie rzecz
się ma z kontrabasem i smyczkiem. Jakże doskonała instrumentacja całości –
bystra filharmonia w gęstym sosie swobodnego instant composing! Wszystko zdaje się tu być zaplanowane w
najdrobniejszych szczegółach, ale nie stanowi to dla nikogo – po obu stronach
sceny – jakiegokolwiek problemu! W 7 minucie powraca recytacja i zmysłowy,
operowy śpiew. W tle szumy i prychanie dętych i blaszanych. No i ponownie głos!
Cudowna koincydencja, brawo!
Reflectores otwierają
stąpające na palcach saksofony, tnące powietrze wysokim strojem. Smyczki na
gryfach, zadrapania na palcach, szept Ilony – nowa opowieść od startu kipi
emocjami, jest dalece swobodniej improwizowana, jakby ze strony kompozytora
większe było przyzwolenie na dzianie się niemożliwego. Krwisty duet strunowców, rockowe zadziory gitary,
pulsacje saksofonu i trąbki. Głos i krzyk! Flet i głos! Metafizyczna niemal
symbioza! Zmienność akcji, barokowe aranże - swoboda treści, frywolność formy! Fired Chamber by El Pricto! Recenzent w
prawdziwym amoku notuje rozgrzanym piórem: od krzyku do szeptu, z bystrymi
komentarzami strings, głos i dęciaki, przepyszna wymiana zdań podrzędnie
złożonych, mistyczna dialektyka dźwięków, akcja-reakcja, spiętrzenie i głęboki
oddech! Solowe ekspozycje kontrabasu, a zaraz potem wiolonczeli. Znów piękna meta aria Ilony i oddech ciepłej trąbki.
Bogactwo, przepych, fajerwerki – wszystko bez jednego zbędnego dźwięku! Eksplozje
mocy, niuanse piękna, gniew i radość tworzenia w każdej niemal sekundzie,
każdego muzyka z osobną i wszystkich razem. Popisy smyczków i salwy saksofonów.
W 12 minucie delikatnie wyciszenie narracji – filigranowe piękno chwili, które
po 60 sekundach jest już rockowo-dętą eksplozją, którą łagodzą śliniące się
smyczki. W komentarzu flet i głos – dzisiejsze papużki nierozłączki. Emocjonalny rollercaster będzie już naszym udziałem po ostatnie tchnienie tej
niebywałej ekspozycji. Above genres impro
conducted composition! W 17 minucie gitarowe preparacje, w tle szum
wentyli, szepczący głos i wąskie pasma fletu. Zaraz potem pomruki, szelest
opadających przedmiotów, szmer ciszy. Narastanie i opadanie – śpiew, liczenie
strun gitary, parskanie zmysłowych smyczków. A ostatni dźwięk staje się
udziałem wyjątkowo skupionego gitarzysty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz