Nowa, intrygująca muzyka improwizowana powstaje dokładnie w każdym
zakątku świata. Trybuna stara się
udowadniać tę tezę niemal każdego dnia, w każdym artykule tu zamieszczanym.
Czasami bywa też tak, że trzeba na nią bardzo długo czekać. To kolejny aspekt
świata muzyki improwizowanej, niszowej, niedotowanej, biednej i … wspaniałej. Ale
jedno jest pewne - trud słuchacza, tym bardziej recenzenta, wyszukiwania owych
dźwięków i długiego nań oczekiwania będzie zawsze sowicie opłacony.
Londyńskie Raw Tonk Records geograficznie zatacza coraz
szersze kręgi. Wraz z tym fascynującym labelem byliśmy ostatnio w Andaluzji,
teraz zaś płyniemy za wielką wodę, wprost do gorącej Kolumbii. W stolicy tego
pięknego kraju Bogocie, dokładnie sześć i pół roku temu, podsłuchujemy takie
oto trio muzyków: Ricardo Arias - elektronika, bass balloon kit, obiekty, Santiago Botero – kontrabas, także
preparowany oraz Kim Myhr – gitara, obiekty. Koncert składa się z sześciu
części i trwa 31 minut i 13 sekund. Nagranie zwie się Contrived (CD, 2019)
Uderzenia w pudło rezonansowe, struny i talerze – dźwięk sprawia
wrażenie delikatnie preparowanego w elektroakustyczny sposób. Drobne frazy,
zwinne akordy i repetycja. Rodzaj małej symfonii perkusjonalnej, czynionej w
pewnej intrygującej meta tonacji. W tle
narastają syntetyczne dźwięki, które sprawiają wrażenie, jakby wcześniej
dostały się w szprychy bliżej niezdefiniowanego live proccesing. Mantryczna polifonia bez wskazanego punktu docelowego,
narracja z dużą dawką echa, budowana warstwą na warstwie. Akordy gitary, które
dość szybko zlewają się w wielobarwny strumień tajemniczych fonii. Owa post-syntetyczna
magma po paru chwilach wypluwa z siebie nowe dźwięki gitary, potem zapewne kontrabasu.
Drugi odcinek trwa ledwie 60 sekund, ale pełen jest wydarzeń: półdęty dźwięk i
polerka metalowych powierzchni płaskich. Mikro narracja budowana z rytmem
zaszytym w samym jej wnętrzu, okraszana incydentalnie preparacjami. Trzecia
bajka, to oniryczna opowieść post-folkowa. Misy, bębny, struny, cisza, którą
można zbierać garściami, metafizyka półakustyki, pętle gitary. Bukiet dźwięków
tak nieoczywistych, aż trudno uwierzyć i skutecznie zwizualizować ich źródło. Narracja
krocząca, delikatnie narastająca, jakaś okrutnie nieeuropejska, przez to, jakby
jeszcze bardziej fascynująca. Elektroakustyka bez prądu, pełna repetycji i
rytualnego transu.
Gitara zatopiona po kolana w szmerze syntetyki otwiera część
czwartą. Wspierana mikro perkusjonaliami, swobodnie narasta. Kilka separatywnych
wątków zdaje się łączyć w jeden strumień chaotycznej, ale i rytmicznej
improwizacji. Po 5 minucie na lewej flance grzmi jeden ze strunowców (kontrabas?), po prawej zaś aurę spowija morze elektroniki,
szumu i skwierczenia. Piąta historia – kontrabas bałamuci wysoko podwieszonym
smyczkiem i gitara, która znów pętli się na lekkich strunach. W tle meta syntetyka, ugniatana gołymi dłońmi.
Gęsty flow, który gaśnie jak płomień
pozbawiony dopływu tlenu. Wreszcie finalna partia – potężny masyw syntetyki, w
tle kontrabas dobywający dźwięki z otchłani post-baroku, pulsujące dźwięki i
złowrogi śpiew strun. Oryginalne zwieńczenie niebywale … oryginalnej
improwizacji. Czas zostać w Bogocie na dłużej niż pół godziny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz