Vasco Trilla, katalońsko-portugalski mistrz no drumming percussion, wydaje płyty głównie w Polsce (choć nie tylko!), ale nagrywa z muzykami z każdej szerokości geograficznej. Spotkanie z amerykańskim saksofonistą Marsem Williamsem, którego cenimy nie tylko za kraj pochodzenia, to kolejny ważny etap w życiu muzyka z Barcelony. Co wszakże najistotniejsze, ich wspólne dzieło zatytułowane Spiracle, trzyma poziom najlepszych nagrań jego twórców.
Zapraszamy na pięć swobodnych improwizacji, z jednej strony
zanurzonych we free jazzie, z drugiej, tak otwartych na wszelkie sugestie
gatunkowe, iż winny one sprawić niekłamaną radość każdemu miłośnikowi nienotyfikowanych
dźwięków.
Mars Williams zagra na saksofonach (głównie sopranowym i
altowym), będzie także incydentalnie używał … dziecięcych zabawek, zaś Vasco
Trilla zasiądzie za pełnym zestawem perkusyjnym, mając rzecz jasna pod ręką swoją
wielką walizkę, pełną tajemniczych przedmiotów, wydających dźwięki. Nagranie
studyjne powstało w Barcelonie (Thriller
Underground Facilities), w połowie maja ubiegłego roku. Dysk dostarcza
krakowskie Not Two Records, a muzyka na nim zawarta trwa 53 minuty i 10 sekund.
Ceremonia otwarcia przypada w udziale Trilli, który za
pomocą armii małych przedmiotów buduje drżąco-rezonujący ambient. Na
werblu muzyk umieszcza metalowe przedmioty, a w nich samych plastikowe i
nieplastikowe obiekty, które mechanicznie łopoczą energią swoich bateryjek. Jeszcze
tylko kilka dodatkowych, czasami nadzwyczaj tajemniczych przedmiotów zostaje
wprawionych w ruch i one man orchestra może już harcować na całego! Saksofon sopranowy pojawia się w grze jeszcze przed upływem
trzeciej minuty, delikatnie kwili, szuka dramaturgicznego punktu zaczepienia.
Rytuał samouspokojenia, rezonujące talerze – flow wypełza ze skorupy z woli perkusisty, a rola saksofonisty
sprowadza się do komentowania wyczynów kolegi. Ballada strachu, kołysanka dla
umarlaków, zombie impro (Mars używa
też gardła!)! W okolicach dziewiątej minuty narracja przechodzi już
zdecydowanie w ręce saksofonu i perkusji. Zaczyna się piękna, free jazzowa
jatka! Williams osiąga szczyt w kilkanaście sekund, Vasco jest z nim w każdym ich ułamku!
Drugą historię zaczyna samotny saksofon altowy. Swobodnie,
bez pośpiechu buduje nieromantyczne podwaliny pod kolejną eksplozję mocy. Vasco
wchodzi do gry w połowie trzeciej minuty, zdaje się być nad wyraz spokojny i
nielękliwy. Jeszcze tylko kilka pętli i muzycy idą w tango z uśmiechem na ustach.
Ogień, tempo, masa i adekwatna agresja – wszystko staje się tu udziałem artystów. Power duo in masterclass! Trzecia
improwizacja, trzeci pomysł na przykuwający uwagę start. Tym razem dźwięk w odpowiedzi na
dźwięk, trochę w konwencji Flower Stevensa
i Wattsa. Półokrzyk saksofonu, migotliwe uderzenie w werbel, kilka sekwencji, a
potem już jazda na ostro, jakkolwiek w tempie umiarkowanie szybkim. Vasco zdaje
się panować nad emocjami, Mars rwie się jednak do lotu. Ognista sekwencja buduje
się szybko, ale też nie trwa wiecznie. Duet stylowo przygasa niemal w
pojedyncze frazy. Vasco rozpoczyna solową ekspozycję na talerzach i trójkątach,
Mars siedzi cicho pod miotłą i dyskretnie bawi jakiś gumowym przedmiotem, który
wypuszcza wilgotne powietrze.
Czwarta opowieść, znów rozbudowana, jak ta pierwsza, znów
kreowana przez wiele minut niemal samotnie przez perkusjonalistę. Robaczki, świecidełka,
miski, dzwonki, wibratory i … być może kolejna z małych zabawek Marsa. Coś drży
na werblu, ktoś uderza w tajemnicze struny (?), tysiące wątków, niemal każdy
wyjątkowo urokliwy akustycznie. Rezonans wszystkiego ze wszystkim zaczyna
przybierać na sile – post-industrial in
ambient symphony. Tuż przed upływem ósmej minuty w tle rodzi się jakiś dęty
dźwięk. Hala maszyn Vasco drży w najlepsze,
aż śpiewa. Saksofon (tak, to saksofon!) nie daje jednak za wygraną i zaczyna budować
swoją pozycję strategiczną. Post-harshowe
drony robią na partnerze wrażenie! Dęciak
skacze ku górze i krzyczy. Zaczyna się faza preparacji. Vasco dmucha w
werbel przy pomocy plastikowej rurki, Mars uruchamia tajemnicze zabawki.
Narracja przybiera szaty kind of ethno
drama! Jakaś piszczałka wpada w echo bezdennej przestrzeni. Cuda akustyki dzieją
się w naszych uszach. Dwóch facetów dmie, cała reszta przedmiotów rezonuje ze
sobą. Epicki wątek gasi śpiewną kołysanką bohaterski Amerykanin. What a game! Czas na finał, ostry, dość
krótki, masywny i perfekcyjnie dosadny – saksofon krzyczy, a drżące talerze
zwiastują nadchodzącą burzę z piorunami. Wybuch ognistego free jazzu, piękna
reasumpcja doskonałej płyty. Muzycy galopują po złote runo, idą po swoje niosąc naręcza gotujących się emocji,
szalejących dźwięków i samospełnienia. Alt płonie, a doom drumming dopełnia obrazu cudownej katastrofy. Poemat wygasa
jazzem, który wydaje … saksofon tenorowy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz