Czwarta, prawdziwie zdegenerowana (nikczemna!) edycja Festiwalu Muzyki Spontanicznej w poznańskim Dragonie za nami. Wszyscy muzycy zagraniczni dojechali (oczywiście po zmianach w programie, jakie miały miejsce na tydzień przed imprezą), zaplanowanych jedenaście setów wybrzmiało niemal wyłącznie frapującymi dźwiękami (a w sumie było ich nawet dwanaście!), dopisała publiczność (oczywiście w zakresie, na jaki pozwalały pandemiczne obostrzenia), a w klubowym sejfie zaległ karton ze zdrowotnymi oświadczeniami muzyków, organizatorów i publiczności (składanymi każdego dnia). Obyśmy nigdy nie musieli do niego zaglądać!
Piątek, dziewiątego
Na piątek organizatorzy zaproponowali dwa składy ad hoc (pierwsze spotkania muzyków w
danym składzie) oraz jeden bardzo pracowity working
band. Rola otwierającego imprezę przypadła kwartetowi, który składał się z
muzyków współtworzących od kilku już lat Poznańską Orkiestrę Improwizowaną - Ostapa Mańko (skrzypce), Michała Giżyckiego (klarnet basowy,
saksofon tenorowy) i Michała Jońca
(perkusyjny złom!) oraz stałego gościa sceny dragonowej, barcelońskiego
perkusisty Vasco Trilli. Muzycy
zaproponowali set swobodnej improwizacji w bardzo kameralnym wydaniu, z dużą
ilością przestrzeni dla każdego pomysłu dramaturgicznego, tłumionymi emocjami i
masą pięknie brzmiących, akustycznych fonii. Kwartet płynął na ogół kolektywnym
strumieniem, czasami dzielił się także na duety, a sam finał – prawdziwie popisowy
– stał się udziałem obu perkusjonalistów, którzy zabrali nas w niebywałą podróż
po zakamarkach metalicznych, preparowanych dźwięków (jedna z uczestniczek
koncertu poczuła się, jak w gęstym lesie!).
Tuż potem ad hoc
trio, które efektownym setem wyznaczyło jeden z ważniejszych trendów festiwalu
– jego ponadgatunkową różnorodność i permanentną zmienność akcji. Holenderski
gitarzysta Jasper Stadhouders
spotkał się tu z polskim muzykami - Wojtkiem
Kurkiem (perkusja) i Pawłem
Doskoczem (gitara). Muzycy zagrali niezwykle energetyczny set, pełen barw (gitarzyści
zmieniali instrumenty, jak rękawiczki), zwrotów dramaturgicznych (perkusista
doskonale kontrował bezczelne zachowania obu partnerów) i chwilami niemal
rockowych emocji. Najlepsze wszakże momenty tria, to te, w trakcie których obaj
gitarzyści korzystali z instrumentów akustycznych. Bardzo mocny moment
festiwalu!
Na finał pierwszego dnia barcelońskie trio Hung Mung w składzie - El Pricto na saksofonie altowym i
syntezatorze, Diego Caicedo na
gitarze i Vasco Trilla na perkusji.
Wyśmienity set składał się zdecydowanie z dwóch części. W pierwszej Pricto grał
na saksofonie, a muzyka pięknie snuła się po scenie (choć całkiem dynamiczna) z
delikatnym, free jazzowym stemplem. W drugiej części wenezuelski artysta sięgnął
po syntezator i zaczął generować niskie, dronowe pasaże. W tej sytuacji rolę przodownika
pracy przejął na siebie Caicedo, który pociągnął Hung Mung niemal w
blackmetalową otchłań. Trilla, jak to ma w zwyczaju, doskonale wklejał się w
obie koncepcje tria. Kolejny niezwykle emocjonujący koncert festiwalu.
Sobota, dziesiątego
W sobotę do grona muzyków festiwalowych dołączyła kolejna
szóstka artystów. Aż trzech z nich przyjechało z Wrocławia. I to właśnie dwóch
wrocławian rozpoczęło sobotnie zmagania z improwizacją. Duet Spoons & Bones, w osobach Piotra Łyszkiewicza (saksofon tenorowy
i klarnet kontraltowy) oraz Huberta
Kostkiewicza (gitara), zagrał zwarty, nieprzegadany set nieco
abstrakcyjnych figur stylistycznych. Odrobina rezonansu, kilka minimalistycznych
w formie dialogów - zbiór definitywnie dobrych reakcji, zwłaszcza tych z
udziałem klarnetu kontraltowego.
Po niedługiej przerwie na scenie zameldował się kolejny nowy
gość festiwalowy, prosto z Berlina, puzonista Matthias Müller. Do kwartetu ad
hoc dołączyli – Wojtek Kurek i Vasco Trilla na perkusjach oraz El Pricto na saksofonie altowym. Zagrali
półgodzinny set, który w subiektywnej ocenie recenzenta, uznać trzeba za
absolutny festiwalowy peak!
Bezceremonialnie wspaniała komunikacja (w tym gronie tylko barcelończycy dobrze
się znają), perfekcyjna dramaturgia, popisowe transformacje puzonu z na poły
rytmicznych, choć dość abstrakcyjnych fraz, w okolice ciężko oddychającej ciszy,
świetne dialogi tegoż puzonu ze świecidełkami
Trilli, no i błyskotliwe preparacje El Pricto, czynione jakby w cieniu tego konglomeratu
wyjątkowych zdarzeń fonicznych. Wreszcie Kurek, który każdy z dwóch utworów
kwartetu zaczynał w bezruchu, a potem włączał się do gry w sposób niebywale
kreatywny. W drugiej części wszedł w nieco senną narrację pozostałych muzyków
hiszpańskojęzyczną (?) melorecytacją, popartą rytmicznym deep drummingiem i zakasował wszystkich. Brawo!
Po dwóch setach improwizacji w pełni akustycznych i niestawiających
sobie za cel epatowanie nadmiernym hałasem, nadszedł czas na jeden z dwóch specjalnych
projektów festiwalowych - przygotowaną na prośbę organizatorów kompozycję El Pricto na pięć improwizujących gitar
elektrycznych. Obok kompozytora i dyrygenta na scenie pojawili się: Jasper Stadhouders, Diego Caicedo, Paweł Doskocz, Michał Sember
(kolejny gość z Wrocławia) i Hubert
Kostkiewicz. Niemal godzinny set (czas trwania, to najprawdopodobniej jego
jedyna wada) pełen emocji, gitarowych zgrzytów, przepięć mocy, rockowych
riffów, zmyślnych preparacji i mniejszych lub większych eksplozji, świetnie
prowadzony przez Wenezuelczyka, który targał narracją od lewej do prawej, od
samego dołu, po ekspresyjną górę. Szczególnie ekscytujący moment, to słowotok
Stadhoudersa w języku holenderskim, pełen humoru i teatralnych grepsów, który
podprowadził kwintet i dyrygenta pod … cytaty z muzyki Eddie Van Halena,
zmarłego niedawno boga gitary elektrycznej.
Finał sobotniego dnia przypadł w udziale słoweńskiej pianistce
Kaji Draksler, która najpierw zagrała
niemal półgodzinny set solowy, a potem, już z udziałem Szymona Pimpona Gąsiorka (perkusja, instrumenty perkusyjne i … nie
tylko!), przeistoczyła się w Czajkę,
która prowadzi kolektywny dialog z Puchaczem.
Set solowy był wyjątkowej urody, nie tylko dlatego, iż koił nasze emocje i
regenerował uszkodzone narządy słuchu po secie gitarowym. Kaja improwizowała do
muzyki, którą odtwarzała z laptopa. Raz były to klasyczne, komponowane frazy, w
innym przypadku fragmenty śpiewanej poezji, które znamy choćby z ostatniej
płyty jej Oktetu. Efekt był imponujący - narracja precyzyjna, ale też pełna
improwizowanej swobody. Gdy do gry dołączył Gąsiorek, opowieść nabrała jeszcze
więcej … subtelności. Delikatne, acz zadziorne, bystre piano i nastawione na
brzmieniowe niuanse perkusjonalia. Finał skrzył się doprawdy medytacyjnymi pasażami
dźwiękowymi (Szymon sięgnął po instrument, który przypominał małe pudełko akordeonowe – czy to ma jakąś nazwę?).
Finał dnia i znów duża wolta stylistyczna i emocjonalna. Degenerative Fest tak już ma!
Niedziela, jedenastego
Festiwalowa niedziela rozpoczęła się w niezwykle ciemnych
barwach, a zakończyła prawdziwym festynem barw, pomysłów, radości i powszechnej
wesołości, całkowicie wbrew covidowym
realiom. Na początek Diego Caicedo
na gitarze elektrycznej solo! Muzyk zabrał nas najpierw w mglistą czeluść dark ambientowej gitary, potem zrujnował
nas emocjonalnie pasażami post-metalowej czerni, by na finał całkowicie utopić
nas w post-industrialnych dronach. Muzyk preparował struny, budował
elektroniczny background na
gitarowych przetwornikach, często korzystał także z dźwięków zaprogramowanych
kilka chwil wcześniej. Jedna gitara, jeden muzyk, mnóstwo wrażeń.
Tuż po gitarzyście Hung Mung na scenie pojawili się
pozostali muzycy tej grupy – El Pricto
(preparowany gitarowymi przetwornikami saksofon altowy i syntezator) oraz Vasco Trilla (perkusja), by pod nazwą
własną General Ludd zaprezentować improwizację
pełną gęstych, czerstwych, posklejanych ze sobą fraz, z których szczególnie
udane były te post-dęte, meta
gitarowe westchnienia Pricto. W połowie seta do muzyków dołączył Jasper Stadhouders na gitarze, a
saksofon został zastąpiony przez syntezator. Muzycy w takowym ad hoc trio zagrali najgłośniejsze
kilkanaście minut Degenerative Fest. Holender
w jego trakcie pozrywał struny zarówno na gitarze elektrycznej, jak i
amplifikowanej gitarze akustycznej. W końcu grał już na samym pudle
rezonansowym gitary!
Po takiej dźwiękowej nawałnicy wszyscy zasłużyliśmy na
przerwę (była dłuższa niż zwykle, gdyż Jasper musiał naprawić gitary!), a potem
na set odrobinę bardziej subtelny dramaturgicznie i mniej dotkliwy fonicznie. Wszystkie nasze oczekiwania zostały spełnione.
Ad hoc trio w składzie – Jasper Stadhouders (amplifikowana
gitara akustyczna i mandolina), Witold
Oleszak (fortepian) i Matthias
Müller (puzon) – zagrało ekscytujący set, który stawiał na komunikację, bezgranicznie
barwne brzmienia, który nie szukał nadmiernych eskalacji i spiętrzeń
dramaturgicznych, a raczej bystrych reakcji w estetyce call & responce. Recenzent czułby jeszcze większą przyjemność,
gdyby fortepian był bardziej słyszalny (bądź gitara … mniej słyszalna), a sam
koncert odrobinę dłuższy (muzycy postanowili zagrać ostatni dźwięk tuż po
upływie 25 minuty).
Na finał zdegenerowanego
festiwalu … Degenerative Spontaneous Orchestra
po kierunkiem El Pricto! Na pulpicie
dyrygenta … partytury Fryderyka Chopina, Emila Karłowicza i Karola Szymanowskiego.
Na scenie muzycy pozbawieni owych partytur, zdani jedynie na gesty, jakie
wydobywał z siebie dyrygent, po prawdzie, w tempie karabinu maszynowego. Od
lewej strony sceny: Paweł Doskocz
(gitara elektryczna), Witold Oleszak
(fortepian), Ostap Mańko (skrzypce),
Michał Giżycki (klarnet basowy), Matthias Müller (puzon), Paweł Sokołowski (sopranino; dodatkowy
zaciąg łódzki!), Vasco Trilla
(perkusja) i Diego Caicedo (gitara
elektryczna). W ostatnim utworze do składu dołączył także Jasper Stadhouders, jako mandolinowy solista. Około 50 minutowy
koncert dostarczył niebywałych wrażeń. Był oczywiście tyglem emocji,
konglomeratem kolektywnej, swobodnej improwizacji i precyzyjnych, post-klasycyzujących
pasaży (w roli cerberów gatunkowej czystości - Mańko i Oleszak!), rockowej
furii (dwie gitary z prądem!) i drummerskiej
skrupulatności. Bez wątpienia, wszyscy, po obu stronach sceny, poczuliśmy
się cudownie zdegenerowani. Do zobaczenia
za rok, jeśli dożyjemy….
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz