Brytyjski saksofonista Colin Webster gości na tych łamach nieustannie, nie umyka nam jakakolwiek z jego muzycznych produkcji, a niemal każdą recenzję piszemy w pozycji na kolanach. W zasadzie to samo możemy powiedzieć o jego głównym muzycznym partnerze, perkusiście Andrew Lisle’u, a także o belgijskiej kontrabasistce, wiolonczelistce i pianistce Martinie Verhoeven.
Dziś zapraszamy na spotkanie z całą trójką… na dwóch płytach
duetowych. Uwaga, lista najlepszych płyt pandemicznego roku 2020 właśnie
wzrosła o dwie nowe pozycje! Oczywiście grzebiemy w katalogach naszych
ulubionych labeli – A New Wave Of Jazz i Raw Tonk Records.
Muzycy, którzy nagrali już sto tysięcy wspólnych płyt, tym
razem spotkali się w londyńskim Shrunken
Heads Studio, a działo się to pod koniec maja ubiegłego roku. Webster zagrał
wyłącznie na saksofonie altowym, Lisle na pełnym zestawie perkusyjnym. Ich
siedem improwizacji potrwało mniej więcej trzy kwadranse.
Skrzeczący rytmicznie saksofon zwiera szyki z pełnowymiarowym
circle drumming, w szprychy którego Andrew
– bez utraty dynamiki – wplata jakieś tajemnicze preparacje (na talerzu? na
werblu?). Całość od pierwszego dźwięku brzmi niesamowicie! Narracja kipi emocjami
– akcja goni tu akcję, dźwięk pędzi za dźwiękiem. Muzycy prą do przodu, aż lecą
iskry! Andrew niczym Edward Nożycoręki, Colin prawie jak Mechagodzilla! Kompulsywny
taniec straceńców – thrash free
improvised jazz! Przez moment zdejmują nogę z gazu, biorą głęboki oddech,
po czym ruszają dalej i ponownie stłuką się po mordach. Na sam finał serwują nam szczyptę dłuższych fraz, tudzież garść bardziej tanecznych emocji. Druga część zaczyna
się spokojnie, ale to jedynie pozór. Andrew buduje bazę, Colin parska na poły
rytmiczną nadbudową. Od dawna są już jednym ciałem, które wije się w
konwulsjach. Drummer szczytuje
kreatywnością, saksofonista jest z nim w każdej sekundzie tej eksplozji.
Trzecia część, to poniekąd ciąg dalszy tej błyskotliwej apokalipsy. Każdy nerw
naciska tu na nerw interlokutora. Full
drive, straight to hell or heaven, what they want! Kolejna opowieść zaczyna
się, jak na warunki tego nagrania, dość spokojną, perkusjonalną introdukcją,
która przemyca źdźbła rytmu. Colin włącza się strumieniem melodyjnych fraz,
które w ułamku sekundy stają w płomieniach. What
a game!
Piąta improwizacja ponownie nie zabija nas pierwszym
dźwiękiem, szuka klimatu, który starają się kreować saksofonowe drony i skrupulatna
(acz już dynamiczna) zabawa w liczenie krawędzi werbla i tomów. Muzycy
potrzebują niespełna 120 sekund, by wejść w tryb hardcore free jazz. Narracja toczy się bardzo dynamicznie, ale
faluje jej intensywność i moc. Popis techniki i kreatywności dzieje się na
naszych oczach, a tym bardziej, w naszych uszach. Po drodze napotykamy jeszcze na
zwarte solo saksofonu (drżenie i wertykulacja tuby!) i jeszcze krótsze solo perkusji.
Najdłuższa improwizacja wieńczy swój los, oczywiście, w płomieniach ognia.
Szósta część już definitywnie daje nam chwilę wytchnienia. Szumy z tuby z
dronowym przydźwiękiem, szelest perkusjonalii. Piękny kosmos spowolnienia,
rezonansu, kind of crazy ballad.
Saksofon śpiewa naprawdę rzewnie, perkusja stawia na small accidents. Finał tej po prawdzie genialnej płyty znów stawia
nas na baczność! Wysoko zawieszony alt mości się na talerzowej ekspozycji. Duet
szuka tempa, ale nie jest nadmiernie zdeterminowany w tym dziele. Po pewnym
czasie tempo jednak dopada muzyków, którzy znów zlepieni w jedno ciało, niczym
syjamskie kocury, tanecznym krokiem prowadzą nas (który to już dziś raz?) w
samo serce ognia. Amazing!
Martina Verhoeven & Colin Webster Live at BRÅK (Raw Tonk
Records, CD-r 2020)
Kolejne improwizowane spotkanie z ubiegłej wiosny. Tym razem
początek kwietnia, także Londyn i miejsce nazwane, jakże intrygująco waterintobeer. Verhoeven
gra na wiolonczeli, Webster na saksofonie altowym. Jednoczęściowa improwizacja,
trwająca niespełna 28 minut.
Początek tej miłosnej randki skrzy się melancholią, ale i
sprzyja nawiązywaniu relacji. Delikatny saksofon i mikroskopijne ślizgi po
gryfie wiolonczeli, świsty i szelesty, jęki i skowyty. Rozpoznanie wstępne,
pierwsze pytania, takież odpowiedzi. Smyczek jako pierwszy zdaje się nabierać
wiatru w żagle. Alt zaczyna prychać nieco głośniej. Powoli rodzą się dźwięki,
które nieobyty słuchacz bez trudu skojarzy z brzmieniem wiolonczeli i saksofonu.
W upływie piątej minuty kochankowie proponują imitacyjne jodłowanie, po czym cello wpada w drobną repetycję, a
saksofon zaczyna intensywnie szumieć. Strzępy rytmu, kilka smagnięć suchym
powietrzem. Skupienie, precyzja, pewna doza kameralistycznego zaniechania. Pierwsze
przebłyski mocy dość szybką kończą się kipielą (około piętnastej minuty), ale
muzycy wciąż trzymają nerwy na wodzy. Następujące tuż potem free slow motion chamber dzieje się
jakby samoczynnie. Tuż przed upływem dwudziestej minuty rozpoczyna się faza królewskich
niemal preparacji. Świsty, zgrzyty, szumy, a po chwili.. cisza.
Colin niezwłocznie inicjuje nowy, już po prawdzie finałowy
wątek koncertu. Flow buduje się z
saksofonowych zadziorów i strunowych ornamentów. Muzycy idą ku górze, melodyjnie
się imitują i szukają finałowego spiętrzenia. Nie następuje ono jednak ad hoc, tu trzeba się odrobinę napracować. Dwa dynamiczne kroki wprzód, po
nich trzy kroki spowolnionej repetycji, z szeptem na ustach. Na ostatniej
prostej jednak mały szczyt, a potem jakże zmysłowe dogasanie. Brawo!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz