Niemiecki saksofonista Jonas Engel będzie gościem 8.edycji Spontaneous Music Festival w Poznaniu. Artysta z Kolonii w kolejny czwartek, 3 października, otworzy imprezę setem solowym na saksofon i elektronikę. Dzień później zagra w sensacyjnie zapowiadającym się duecie ad hoc z pewną tajemniczą, belgijską pianistką.
Nim te doniosłe fakty nastąpią, zanurzamy nasze recenzenckie
szpony w jego ekscytującym duecie z duńskim kontrabasistą Asgerem Thomsenem, a
potem solowym występie dętym, urokliwie degenerowanym elektroniką.
Brutage
Engel i Thomsen odbyli na progu bieżącego roku trasę po
Europie, w tym także po Hiszpanii. Z koncertów zagranych w Madrycie, Sewilli i
Barcelonie wykroili album. Epizody pierwszy i trzeci trwają tu w okolicach
dziesięciu minut, ten andaluzyjski ponad dwadzieścia. Muzyka akustyczna, podana
na powabnej kasecie bez jakichkolwiek działań post-produkcyjnych – to uwaga dla
tych z nas, którzy z pierwszego odsłuchu Brutage
mogą nie wyjść żywi.
Ostro zakończony smyczek na gryfie ciężkiego kontrabasu i kompulsywny
saksofon z klejącym się do warg ustnikiem, pełen szorstkich niczym papier ścierny
podmuchów zimnego powietrza – to atrybuty artystów na starcie kastylijskiego
koncertu. To gra na pozór kameralna, ale połamana, naznaczona piętnem umierającego
free jazzu. Nieustający festiwal preparacji sycony kreatywnością niespotykaną w
tych szerokościach przestrzeni kosmicznej. Od masywności hałasu do ulotności pojedynczej
frazy, od strzępów dźwięku po rozlegle drony. Od kocich pisków po niedźwiedzie westchnienia.
Madrycki epizod muzycy wieńczą poświatą rytmu i post-industrialnym krzykiem.
W stolicy Andaluzji zatrzymujemy się na dłużej. Początek
nagrania jest delikatny, minimalistyczny, jakby te wszystkie ciężkie epitety, którymi obdarzyliśmy
duet przed chwilą nie miały racji bytu. Narracja faluje, czasami nabiera pewnej
linearności, zwłaszcza, gdy smyczek zdziera struny, a pozornie spokojny sopran
pikuje ku niebu. Pojawia się też post-jazzowe pizzicato, które niesie opowieść balladową doliną. Ów moment wytchnienia
daje tylko asumpt do jeszcze bardziej pogłębionych preparacji na obu instrumentach
– bywamy zatem w zakładzie szlifierskim, odwiedzamy serwis wulkanizacyjny, aż w
końcu płaczemy razem z muzykami nad rozlanym mlekiem. Źdźbła melodii bolą tu
bardziej niż sucha para z tuby dęciaka. Improwizację wieńczy samotny smyczek, warczący
w trybie minimalistycznym, przypomina stygnącą lawę.
Katalońska puenta zdaje się być najbardziej gęstym epizodem iberyjskich
koncertów. Smyczek emanuje harshem, saksofon
wyje szmerowym dronem, pojawiają się zabite melodie, duszone w tubie, zeskrobywane
ze strun. Całość nabiera intensywności, staje się równie piękna, jak bolesna. Smyczek
dociska struny, z tuby dęciaka leje się woda, a może czysta krew.
Fogel
O momencie, w którym powstała solowa płyta Engela wiemy
tylko, iż był to dla niego moment yang.
Nic nie wiemy o wykorzystanym instrumentarium, ani tym bardziej sposobie, w
jaki muzyk wykreował wielowarstwowe, dęte strumienie. Czy nakładał je na siebie
i improwizował na bazie poprzedniej warstwy, jak czynił to trzydzieści lat temu
Evan Parker, czy bardziej zdał się na ślepy los maszyny, która powtarzała jego
kolejne dęte frazy i multiplikowała flow.
Efekt wszakże godny jest uwagi i definitywnie ostrzy nam zmysły przed
festiwalowym koncertem otwarcia.
Siedem opowieści trwa tu niespełna trzydzieści minut, zatem
doświadczamy jedynie dźwiękowego konkretu. Pierwszą część kreują dwa rytmiczne
strumienie szumu, o dalece hydraulicznym
brzmieniu. Część druga, to najpierw trzy, cztery rezonujące drony, a potem
efektowne, kocie parskanie. Trzeci epizod zdaje się być tkany z fraz
post-akustycznych, po czasie staje się intensywny i niemal post-industrialny. Z
kolei czwarty lepi się z suchych podmuchów powietrza, które zaczynają sycić się
ulotną melodyką i tętnić pewną tanecznością, aż po rezonujące echo. Piąty
odcinek śmiało możemy uznać za najbardziej hałaśliwy. Świdrujące drony z każdą
chwilą stają się tu bardziej siarczyste i krzykliwe. Przedostatnia historia, to
porcje gęstych szumów - jedne zakotwiczone, inne uwolnione, niesione siłą
wiatru. Tu opowieść efektownie multiplikuje się i nabiera nerwowego tempa,
które nie ustaje także w części finałowej. Rytm zakończenia zdobi dubowe echo i
chmura kocich lamentów.
Jonas Engel & Asger Thomsen Brutage (Bandcamp’ self-released, Kaseta/ DL). Jonas Engel –
instrumenty dęte, obiekty oraz Asger Thomsen – kontrabas, obiekty. Nagrania koncertowe
- Madryt, Sewilla, Barcelona, styczeń 2024. Trzy improwizacje, 46 minut.
Jonas Engel Fogel
(Bandcamp’ self-released, CD 2023). Jonas Engel – saksofony, być może inne
instrumenty dęte, elektronika. Muzyka powstała in a moment of yang, czas i miejsce akcji nieznane. Siedem utworów,
29 minut.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz