Berlińska Splitter Orchester to zjawisko unikatowe nawet w świecie dużych, improwizujących formacji. Niemalże stały skład, regularne spotkania, prace i koncerty, często na pograniczu teatralnych performansów, a wokół tego nieustający ferment twórczy. Załoga pracuje kolektywnie, zdaje się nie mieć organów przywódczych, wspaniale integruje berlińskie środowisko improwizatorów, kompozytorów, tudzież performerów. Dużą wagę przykłada do sfery konceptualnej swych muzycznych ujawnień, zdaje się pod tym względem balansować na pograniczu muzyki współczesnej, nade wszystko jest wszakże zgrają wspaniałych, kreatywnych muzyków.
Z innymi tego typu przedsięwzięciami być może łączy ją
jedynie to, że dokumentacja fonograficzna ich kilkunastoletniej działalności
nie jest szczególnie obfita. Potrójny album, po który za moment sięgniemy, to
ledwie czwarta pozycja w dyskografii Splitterów.
Album splitter musik
dokumentuje nagrania z lat 2019-2020, doskonale pokazując, czym dla SO jest programowy
konceptualizm, który poprzedza proces improwizacji lub ogarnia ją od pierwszej
do ostatniej sekundy. Pomysł na pierwszy album opiera się na sposobie rozmieszczenia
muzyków w stosunku do publiczności w tajemniczym, owalnym obiekcie, wyposażonym
w koliste balkony, drugi krążek jest symultanicznym miksem nagrań solowych
poszczególnych członków orkiestry, trzeci wreszcie nagrany został nad rzeką
(muzycy i publiczność na przeciwległych jej brzegach) i konsumuje także wszelkie
dostępne dźwięki otoczenia (pieczołowicie zbierane przez mikrofony i urządzania
radiowe).
Vortex
Okrągły obiekt, który na zdjęciu przypomina nietypową salę
koncertową - publiczność umieszczona po środku, z kolei rozbudowana armia
muzykantów na balkonach, nad publicznością, wokół niej. Muzycy improwizują
wedle scenariusza, którego szczegółów nie znamy, być może takowy w ogóle nie
powstał. Istnieje duże prawdopodobieństwo, iż dźwięki wydawane przez kilkudziesięcioosobowy
skład są na żywo porządkowane przez akcesoria mikserskie. Wnikliwa analiza
okładki płyty dostarcza nam szczegółowych informacji o rozmieszczeniu artystów
na owalnym balkonie, ale akurat tym aspektem koncertu nie będzie się teraz
zajmować (niechże dociekliwość słuchacza w tej kwestii będzie wystarczającą
zachętą do zakupu albumu na urokliwie wydanym nośniku fizycznym).
Spektakl trwa tu niemal pełną godzinę zegarową, a jego początek
wyznaczają fale minimalistycznych ekspozycji dętych, strunowych, a po chwili
subtelnych, blaszanych śpiewów, nerwowo kontrapunktowanych przez bliżej niezidentyfikowaną
frakcję instrumentalną. Wielki aparat wykonawczy nabiera tu mocy, ale wciąż kroczy
w leniwym tempie, raz po raz powracając do drobnego, niemal indywidualnego
frazowania. W okolicach 12 minuty ma miejsce pierwsza kulminacja, która szybko rozpływa
się w migoczące plejady short-cuts, płynące
prawdopodobnie od wszystkich uczestników tej dźwiękowej celebracji. Tymczasem w
tle pracuje wataha elektroakustycznych urządzeń tajemniczej proweniencji.
Kolejna kulminacja, tuż przed upływem 20 minuty, dostarcza
jeszcze większych emocji – brzmi niemal post-industrialnie. Wokół drży echo, a selektywny
dźwięk orkiestry sprawia, że bez trudu wyławiamy w potoku fonii frazy niemal
każdego instrumentu. Tuż przed upływem drugiego kwadransa Splitterzy popadają w
mroczny bezruch. Mikrofrazowanie dość sprawnie przekształca się w jeszcze
mroczniejszą medytację, budowaną rozległymi strumieniami fonii.
Dalsza faza spektaklu stawia na interakcje w podgrupach.
Dęte dyskutują, strunowce pojękują, pojawiają się głosy i akcenty perkusjonalne.
Tym razem narracja nie szuka kulminacji, bliżej jej do ciszy, bazuje na
lewitujących repetycjach, inkrustowanych blaszanymi śpiewami. Dopiero ostatni
kwadrans koncertu przynosi bardziej żwawe akcje. Przez moment mamy wrażenie, że
orkiestra gra tu pełną mocą, ale flow
dość szybko przekształca się w filuterne gry na instrumenty zasilane prądem
zmiennym. W potoku ponownie niezbyt intensywnych zdarzeń pojawiają się
pierwsze, pożegnalne melodie, oniryczne post-kołysanki, które wieńczą żywot koncertu
w rozległej chmurze szumów.
Imagine Splitter
Członkowie orkiestry zostali poproszeni o nagranie solowej
improwizacji o zadanym czasie trwania. W trakcie procesu twórczego mieli sobie wyobrażać,
czym jest dla nich idea Splitter.
Nagrania zainspirował, a potem zlepił w nieprzerwany, ponad
czterdziestominutowy ciąg zdarzeń fonicznych klarnecista Kai Fagaschinski.
Efekt konceptu i pracy post-produkcyjnej zdaje się wykraczać poza nasze wyobrażenia
o tym, czym może być zlepek solowych improwizacji. Słyszymy wielką orkiestrę,
która starannie buduje swoją ekspozycję, raz za razem inkrustując ją
indywidualnymi, dźwiękowymi perełkami. I znów okładka albumu podpowiada nam,
kto w zaaranżowanym spektrum spektaklu odpowiada za dany strumień dźwiękowy,
jakbyśmy ponownie znaleźli się na wspólnym koncercie, który dzieje się tu i
teraz. Definitywnie Imagine Splitter,
to podróż niezwykła.
Od startu flow
wyimaginowanej Splitter drży i emanuje dźwiękową intensywnością. Dęte pomruki, elektroakustyczna
pulsacja, szeleszczące talerze, dygoczące kontrabasy, wreszcie mrowie zdarzeń z
nie do końca rozpoznanych źródeł dźwięków. Całość zdaje się być podszyta tajemniczym,
wewnętrznym nerwem rytmu, a wszyscy uczestnicy spektaklu pozostawać w stadium
permanentnego dialogu. Fauna i flora improwizacji w rozkwicie! Po upływie dziesiątej
minuty opowieść delikatnie się wystudza i przechodzi w fazę elektroakustycznych
dygresji. Potem następuje faza bardziej intensywnych interakcji, doposażona w efektowną
ekspozycję klarnetu kontrabasowego, a także gitarowe wtręty budowane na subtelnej
amplifikacji. Akcja goni tu akcję, a każda fraza rezonuje z frazą bezpośrednio
ją poprzedzającą. Oniryczne post-melodie i kontrabasowe chrobotania tuż przed
upływem 30 minuty formują tu krótkotrwałą kulminację, która bezboleśnie odnajduje
się w chmurze akustycznych, wystudzonych fraz i pulsującego tła gasnącej
elektroniki.
Rozkołysana post-akustyka króluje na wyimaginowanej scenie
przez kilka długich minut. Matowe melodie, nerwowe kontrapunkty i niemal
kompulsywne napięcie związane z nieuchronnym końcem szyją ścieg ostatniej
prostej. Plamy elektroakustyki, drżące perkusjonalia, dęte drony i preparacje lepią
się w końcowy supeł mikrozdarzeń o niespotykanej urodzie.
PAS
Tu sytuacja dramaturgiczna jest jeszcze bardziej
intrygująca. Berlińska Szprewa, okolice Petersburg
Arts Space. Na jednym brzegu orkiestra, na drugim publiczność (jesteśmy w
trakcie pierwszego lata pandemii!). Trzecim niezwykle istotnym elementem
spektaklu jest samo miasto, jego życie foniczne, ludzie odgłosy i wszystko, co
tworzy miejski mikroklimat. Muzycy wyposażeni są w urządzenia do absorbowania
tych dźwięków i wtłaczania ich w przebieg orkiestrowej ekspozycji. Mają także
hydrofony, a zatem interesuje ich również sfera dźwiękowa samej rzeki. Tym
razem koncert zdaje się być precyzyjnie zaplanowany. Dla posiadaczy albumu w
formie fizycznej kolejna wartość dodana – mapa zdarzenia! W głównym nucie rzeki
opis poszczególnych ekspozycji muzycznych orkiestry, na jej skrajach akcje
dźwiękowe, jakie dostarcza otoczenie. Całość trwa prawie 80 minut i trzyma nas
w napięciu, niczym wysokogatunkowy horror.
Ów outdoor performance
otwiera osobiście Berlin! Szum rzeki, ludzkie rozmowy, szmer miejskiego hałasu.
Jedyne dźwięki orkiestry, to perkusjonalia. Obie sfery mają tu swój rytm, swoją
metodę na przetrwanie. W okolicach 5 minuty do życia budzą się klarnety, instrumenty
blaszane i kolejne perkusjonalia, tworząc intrygujące, dźwiękowe continuum. Po 10 minucie czeka nas elektroakustyczna
nawałnica, którą zdaje się wzbudzać hałas przelatującego samolotu, a także
dźwięki statku. Opowieść pulsuje, a akustyka instrumentów lepi się do gołej skóry
miasta. Instrumentalne drony splatają się z miejską fonią, a słuchacz ma spory
problem ze wskazaniem, która ze stron zdarzenia odpowiedzialna jest za dany
dźwięk. Sama muzyka wydaje się być na tym etapie podróży bardzo delikatna,
jakby przeniesiona z opuszczonej filharmonii wprost w wir rzeki. Sami muzycy wtłaczają
w nurt główny narracji sporo przypadkowych dźwięków, stając się jakby kolejnym element
berlińskiego zgiełku. Oba podmioty wykonawcze koncertu wchodzą w intrygujące interakcje
– psy gadają z tubą, perkusyjne talerze lecą wraz ptactwem szerokim sklepieniem
nieba. W 22 minucie nasi podróżnicy napotykają na deszcz post-akustycznych usterek.
Orkiestra łapie teraz wiatr w żagle – blaszane pulsują, perkusje nadymają się,
a wokół panoszy się mrowie gwizdów i świstów, powodując, iż opowieść nabiera
masy i głośności. Coś na kształt rytmu, basowe plamy i miejskie gadanie
dopełniają jakże już bogate spektrum dźwiękowe koncertu.
Tuż przed końcem drugiego kwadransa opowieść gaśnie niemal
do poziomu ciszy. Drobne akcje i reakcje szyją teraz nową historię. Długie i krótkie
frazy instrumentalne imitują ptasie odgłosy, szumy, zgrzyty i garść syntetycznych
dronów snują swoje wątki. Miasto odczuwa coraz bardziej nerwowy step Splittera - wrony głośno kraczą, a
szum wody narasta. Wszystko, co tworzy teraz flow pęcznieje, nadyma się, tworząc prawdziwie przemysłowy zgiełk. Tymczasem
kameralne interludium szybko przenosi nas w świat perkusyjnej polirytmii. Swoje
dokłada tętniące życiem miasto. W okolicach 50 minuty w ów perkusyjny szum wkraczają
dumnie instrumenty dęte, szyjąc intrygę za intrygą. Po kolejnych kilku minutach
w strumieniu głównym opowiadania pojawiają się tajemnicze dźwięki, które zdają się
być zbierane z samego dna rzeki. Leje się woda, ale wszystko drży i pulsuje,
podsycane frazami basowymi. Na kwadrans przed końcem, oliwy do ognia dolewa elektronika
kreując definitywnie post-industrialny chaos chwili. Opowieść gęstnieje,
nabiera brudu w szprychy, ale wytraca tempo. Niemal lewituje przerażone okolicznościami
koniecznej w tym wypadku finalizacji. Narracja rozpływa się w drobiazgi i migotliwe
umiera pozostawiając na pustej scenie jedynie odgłosy miasta.
Splitter Orchester splitter
musik (hyperdelia.com, 3CD 2024)
Splitter Orchester: Liz Allbee – trąbka, Boris Baltschun –
syntezator analogowy, Burkhard Beins –instrumenty perkusyjne, Anthea Caddy –
wiolonczela, bas elektryczny, Anat Cohavi – klarnet, Mario de Vega –
elektronika, Axel Dörner – trąbka, Kai Fagaschinski – klarnet, Robin Hayward –
tuba, Steve Heather – instrumenty perkusyjne, Chris Heenan – klarnet
kontrabasowy, Mike Majkowski – kontrabas, elektronika, Magda Mayas - clavinet,
harmonium, Matthias Müller – puzon, Andrea Neumann - inside piano, mikser, hydrofony, Morten Joh – instrumenty
perkusyjne, Simon James Phillips – organy, fortepian, Korg CX3, Jules Reidy –
gitara, Ignaz Schick – elektronika, gramofony, Michael Thieke – klarnet,
Clayton Thomas – kontrabas, Sabine Vogel – flety, hydrofony, Biliana Voutchkova
– skrzypce, Marta Zapparoli - tape decks,
hydrofony, odbiorniki radiowe, anteny.
CD1 Vortex: nagranie koncertowe, Silent Green, Berlin, listopad 2019. CD2 Imagine Splitter: nagrania solowe dokonane w trakcie pandemicznego lockdownu, zmiksowane przez Kaia Fagaschinskiego. CD3 PAS: nagrane na żywo nad rzeką Szprewą, okolice Petersburg Arts Space, Berlin, sierpień 2020. Łączny czas trzech improwizacji - 177 minut.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz