Rezydujący we francuskim Metz label eux sæm doczekał się na początku bieżącego roku swojego czwartego wydawnictwa, które jak zwykle przykuło naszą uwagę w stopniu ponadnormatywnym. Prowadzona przez muzyków - Emilie Škrijelj i Toma Malmendiera – inicjatywa edytorska koncertuje się wokół ich aktywności muzycznych, przynosi zaś w skończonej liczbie przypadków intrygujące improwizacje, które udanie łączą dźwięki żywych instrumentów z elektroniką. Ten ostatni wątek często pojawia się na łamach Trybuny w ostatnich dniach, a omawiana płyta, to kolejny dowód rzeczowy w sprawie. W ramach introdukcyjnej reasumpcji dodajmy wszakże już teraz – pozycja numer cztery, to najlepsza jak dotąd płyta w katalogu eux sæm!
Połowa grudnia ubiegłego roku, francuska Miluza i czworo
muzyków w jednym miejscu i czasie, wbrew zakazom pandemicznym: Stéphane Clor
(kontrabas i sampler), Armand Lesecq (elektronika) oraz edytorzy we własnych
osobach - Tom Malmendier (perkusja) i Emilie Škrijelj (akordeon i sampler).
Kwartet ma nazwę własną (Nuits), a
płyta tytuł (Latitudes) - w formacie
CD dostajemy zaś jeden, blisko 49-minutowy trak.
Nuits zapraszają nas na wyjątkowy, elektroakustyczny
spektakl dźwiękowy, w którym aż roi się od naszych ulubionych fake sounds (innymi słowy – to, co słyszymy
trudno jest na ogół skojarzyć z konkretnym instrumentem lub przedmiotem
muzycznego użytku), który jednakowoż doskonale łączy syntetyczne frazy z
brzmieniem - pozostających w stałej przewadze sytuacyjnej - realnych
instrumentów. Już aura otwarcia obiecuje nam wiele – kontrabas dudni z
post-rockowym zębem, a reszta obecnych na scenie urządzeń zdaje się szumieć i
szeleścić splotem elektronicznych i perkusjonalnych dźwięków. Opowieść od
początku jest gęsta i intensywna, ma swoją nerwową, wewnętrzną dynamikę, ale
też wydaje się być wyjątkowo lekka, wręcz ulotna, bo nawet kontrabas nie utrzymuje
tu zbyt silnego kontaktu z podłożem. Po niedługiej chwili w tle pojawia się
chmura ambientu z nieznanego miejsca pochodzenia, która udanie konweniuje z
pulsującym basem, drżącymi perkusjonaliami i nieinwazyjną, niemal filigranową
elektroniką.
W 7 minucie puls basu gaśnie, a w jego miejsce pojawiają się
nowe akcje, których celem jest kreowanie rytmicznej struktury narracji. Artyści
i ich tajemnicze przedmioty kreślą teraz serię dronów, którą zdobi melodia
najprawdopodobniej dostarczana wprost z samplera. Każdej akcji towarzyszy
reakcja lub nowa akcja, a niespodzianki sypią się jak z rogu obfitości. Powraca
basowa pulsacja, ale pachnie już bardziej syntetycznym brzmieniem, rodzą się
kolejne preparacje po obu stronach elektroakustycznej barykady, jakkolwiek ten fragment
płyty, to być może jedyna chwila, gdy dźwięki syntetyczne pozostają w przewadze
liczebnej. Po wybiciu pierwszego kwadransa improwizacja po raz pierwszy
zdecydowanie zdejmuje nogę z gazu i uroczo tłumi się w elektroniczne
delikatności i akustyczne subtelności. Nowa porcja ambientu wydaje się płynąć
tym razem z woli smyczka na gryfie kontrabasu. Flow schodzi w dół, a meta
drumming (chyba nie tylko z perkusji) buduje dodatkowy suspens. Całość
drga, szuka rytmicznej powłoki, jak chory tlenu pod respiratorem. Akustyka
odzyskuje, utracone kilka chwil temu, miano przewodnika improwizacji. Rozkołysany
smyczek tapla się w post-perkusjonalnym i ambientowym sosie z gracją baletnicy,
a wszystko wokół niego zdaje się śpiewać i rzewnie zawodzić. Być może ta
ostatnia sytuacja jest wynikiem działań akordeonu, który po raz pierwszy
pokazuje swoje bardziej żywe oblicze. Opowieść z czasem gęstnieje szmerem
perkusyjnych talerzy i mocą posadowionych niżej, bardziej syntetycznych fraz.
Gdy mija drugi kwadrans opowieść ponownie przygasa, tym
razem jednak znajduje schronienie w strumieniu preparowanych dźwięków,
realizowanych głównie przez osnute elektroniką perkusjonalia. Nowy wątek
proponuje bas, który na poły rockowymi metodami stara się wybudzić improwizację
ze stanu drobnych dylematów dramaturgicznych. Nisko osadzone repetycje,
perkusyjne stymulacje i delikatna syntetyka spod akordeonu, to główne elementy,
które tworzą improwizację w jej trzecim kwadransie. Ta część opowieści gaśnie w
plejadzie dźwięków kreowanych przez preparowany bas i wyzbyty elektroniki
akordeon, a także rezonujące talerze. Narracja umiera elektroakustycznym szumem
spadających dźwięków.
Ostatnie wybudzenie improwizacji – już po upływie trzech
kwadransów - tli się nowym pasmem ambientu, kontrabasowym smyczkiem i kolejną
porcją rezonansu żywych perkusjonalii. Na koniec powraca także wątek pulsującej
elektroniki. Całość nie traci jednak swojej subtelności, a artyści skutecznie dbają
o to, by każdy dźwięk, bez względu na źródło swojego pochodzenia, efektownie
wybrzmiewał. Finałowy dron smyczka, metafizyka milczących instrumentów i
dzwonki - rytuał zakończenia zdaje się być równie fantastyczny, jak całe
nagranie. Brawo!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz