Majowa zbiorówka recenzji świeżych i bardzo świeżych płyt tym razem wyłącznie po polsku! Osiem albumów na srebrnych dyskach, plastikowych kasetach i niezniszczalnych plikach! Co-kto-lubi także w wymiarze gatunkowym!
Zaczniemy od impro
bitwy dwóch saksofonów barytonowych, nastawionych wszakże do świata niezwykle
pokojowo. Zaraz potem mała epopeja dźwiękowa pod nazwą Wojtek Kurek, życie i twórczość – Szpety w trio, duet z Pawłem
Doskoczem, solo osobiste, a potem mocny akcent, także solowy, na kolejnej
edycji składanki Wieży Ciśnień! Kolejny nasz krok będzie bardziej rockowy, krwiście
psychodeliczny, a wespół ze Starą Rzeką zabębni jedyny muzyk obcojęzyczny na dzisiejszej
plejliście! Na finał zaś Abyss i
Wolne Pokoje - pierwsze to trio, drugie, wbrew liczbie mnogiej, to inicjatywa
solowa!
Zapraszamy do odczytu, odsłuchu, a potem koniecznie na
zakupy, nie tylko w trakcie wolnego piątku na bandcampie!
Sambar Pierwotniak
Pantofelek (Antenna Non Grata, CD 2021)
Krakowskie spotkanie (data nieznana) dwóch saksofonów
barytonowych: pierwszy w rękach i ustach Pauliny Owczarek, drugi - Tomasza Gadeckiego.
Na CD odnajdujemy pięć bardzo swobodnych improwizacji, które trwają łącznie
blisko 41 minut.
Zderzenie dwóch masywnych dęciaków oglądamy co prawda pod mikroskopem, ale słuchamy już w dowolnej
formie, choćby wprost z odtwarzacza CD za pomocą głośników, tudzież słuchawek.
Raczej nie zalecamy odbioru plików z urządzeń, które nie gwarantują odpowiedniej
jakości dźwięku. Od razu zaznaczmy, iż Pani z Krakowa i Pan z Gdańska nie
proponują nam nadmiernie skomplikowanej podróży, nie topią nas w meandrach
wydumanej sonorystyki, raczej unikają eksperymentowania, a bardziej skupiają
się na brzmieniu i możliwościach, tudzież technikach wydobywania dźwięku z
dużego saksofonu. Zatem jeśli interesują nas niuanse brzmieniowe, to odbiór
audiofilski (czytaj: nie dla głuchych) zda się w tym wypadku bardzo pomocny.
Zgodnie z zapisami preambuły niniejszej recenzji muzycy
przygotowali dla nas pięć swobodnych improwizacji, z których trzy, to długie,
kilkunastominutowe epopeje dętych incydentów, dwie zaś, to drobne miniatury,
swoiste encores, trwające nie więcej
niż sto sekund. Skupmy się zatem na nieparzystych, rozciągniętych w czasie
improwizacjach. Pierwszą otwiera rytmiczna praca pustych dysz, która przypomina
dźwięk … metronomu. Drugi baryton efektownie wypuszcza strumienie ciepłego
powietrza i zaprasza do zabawy. Muzycy rozkręcają narrację, ale donikąd się nie
śpieszą. Dwa leniwe strusie na porannej przechadzce, które nie muszą preparować
dźwięku, ani go nadmiernie eskalować, by wzbudzić emocje i przykuć uwagę
słuchacza. W trzeciej części pojawiają się dłuższe frazy, a improwizacja
błyskotliwie przekształca się z ckliwej ballady, pełnej pisku mew i innych
ptasich zalotów, najpierw w mroczną przypowieść o złych duchach, potem zaś w
przeciągle post-jazzowe narracje nasycone kameralną zadumą. Zdecydowanie
najciekawiej dzieje się w trakcie ostatniej improwizacji. Tym razem muzycy
postanawiają delikatnie poeksperymentować. Prychają, burczą, rysują kanty, ślą frazy
pełne tłumionej ekspresji. Strzępy melodii, mikro preparacje i gardłotoki - każdy znajdzie tu coś dla
siebie. Na zakończenie oba barytony rzewnie śpiewają smutną piosenkę na
wyjątkowo nisko ugiętych kolanach. A ostatnie dźwięki znów przypominają bicie metronomu.
Szpety Szpety
(Antenna Non Grata, CD 2021)
Głosów użyczą nam Antonina Nowacka i Gosia Zagajewska, a za
całą resztę (perkusja, elektronika, post-produkcja) odpowiadać będzie Wojtek
Kurek. Spotkanie tych trojga miało miejsce we wrześniu 2019 roku w Koninie, w
lokalnym centrum kultury o intrygującej nazwie Wieża Ciśnień. Muzycy przygotowali dla nas sześć utworów - dobrze
zaplanowanych i precyzyjnie zrealizowanych improwizacji, które trwają łącznie
34 minuty z sekundami.
Zapraszamy na odsłuch urokliwego, niebanalnego soundtracku do baśni o złych
księżniczkach! Dźwięk mamy podany na dysku, obrazu niech dostarczy nam wyobraźnia.
Zaczynamy od onirycznych śpiewów po-klasztornych - ambient nieistniejącej
jeszcze perkusji, rozbłyskujący matowymi plamami i zagubione, kobiece głosy w
trakcie poranka wieńczącego trudną noc. Druga historia niczym bajka z mchu i
paproci – dwa muchomorki opowiadają dziwną historię, która nie ma jednak
dobrego zakończenia. Rozmyte na kablach perkusjonalia dopełniają grozy sytuacji
i aprecjują całość przekazu dźwiękowego. Kolejny epizod płynie do nas z samego
środka średniowiecza, a może i śródziemia. Jeden głos kona, drugi śpiewa, a
stopa perkusji wzywa na obrządek śmierci. Po nabraniu dynamiki za pomocą
ambientowego drummingu, całość
zaczyna przypominać chór dzikich czarownic w drodze na sabat, trochę
spóźnionych i przeto jeszcze bardziej zatrwożonych.
Czwartą opowieść tworzą męsko brzmiące głosy w języku
południowej azjo-fryki. Analogowe
bębnienie na szmatach buduje emocje i daje dystans wokalistkom – te krzyczą,
jak wyzwolone z jarzma klatki, dorodne kwoki. Piąta część zdaje się być tu
kluczowa, z pewnością budzi największe emocje. Opętańczy rytm perkusji, który
lepi się w post-elektroniczny loop,
rosnąca dynamika i głosy, którą rodzą się z gęstego ambientu. Galop po prerii z
posmakiem psychodelicznego etno, post-electro
dance z wiedźmami nafaszerowanymi opiatami.
Wreszcie finał tego filmu filuternej grozy – śpiewy o zmierzchu, trochę
post-barokowe, odrobinę pre-romantyczne. Wszystko tu się jednak pętli i
dramatycznie zagęszcza. Elektryczny drumming,
gorące powietrze z generatorów mocy, krzyki i drżące dzwony. Czujesz już zapach
napalmu o poranku? Czy to już naprawdę koniec, Mój Przyjacielu?
Paweł Doskocz/ Wojtek Kurek
NPM (Czaszka, Kaseta 2021)
Wojtek Kurek, tym razem wyposażony jedynie w żywą perkusję,
zostaje z nami, a do otwartych przestrzeni Beskidu Małego dopraszamy Pawła
Doskocza i jego ochoczo nastawioną do wszelkich aktywności gitarę elektryczną.
Latem roku 2019 Panowie sobie swobodnie poimprowizowali, a efekty ich
kreatywnej zabawy w niebanalne dźwięki możemy posłuchać na kasecie, na której
pomieściło się dziewięć utworów, trwających łącznie około 42 minut.
Kurek i Doskocz osadzili swoją luźną, bezpretensjonalną
improwizację nie tylko w pięknych okolicznościach przyrody, ale także w niekończącej
się, ponadgatunkowej studni skojarzeń i tropów narracyjnych, w której na każde
zagranie jest przyzwolenie, ale też każda wymoszczona fraza zdaje się mieć swój
sens i miejsce w szeregu zdarzeń fonicznych. W grze gitarzysty wnikliwy
szperacz rockowej historii doszukać się może wielu post-rockowych grepsów, a
także brzmień godnych wczesnych, jakże niekomercyjnych dokonań R.E.M i Sonic
Youth. Czasami czuć tu posmakiem americany, zmutowanej wyobraźnią muzyka (w spokojniejszych,
niemal drobiazgowych improwizacjach), tudzież czerstwego, jakże prawdziwego post-bluesa
(to czujemy na sam koniec płyty). Duża swoboda, artystyczna bezczelność i
kompulsywny stosunek do oczekiwań odbiorcy budują album rozważny, bystry i nieukierunkowany
na stawianie improwizacyjnych zasieków. Praca perkusisty doskonale lepi się na
całym albumie z pomysłami gitarzysty. Kurek, to stylowy post-akompaniator i
jeszcze dosadniejszy kreator, jak choćby w drugiej piosence, która epatuje prawdziwie
punkowym wykopem. Czasami muzycy sprawiają wrażenie, jakby chcieli zagrać
skoczne frazy na cygańskim weselu (patrz: ósma część), ale do podjęcia tego wyzwania
brakuje im imperatywu wewnętrznego. Mają bowiem swoje cele i w poczuciu dobrze
spełnianego obowiązku świetnie je realizują.
Zdecydowanie najsmakowitszym mięsem tej dźwiękowej mikstury
są dwie najdłuższe improwizacje. To właśnie czwarta improwizacja pachnie najpełniej
wczesnym, garażowym brzmieniem Sonic Youth. Wyswobodzona psychodelia gitary,
post-rockowy drumming - wszystko leje
się tu leniwie przez ręce niczym wystudzony napalm, ale jakby mimochodem
przepoczwarza się w strumień post-ambientowej modlitwy, która po wielu minutach
narracji staje się uroczą mantrą indie-rocka.
Z kolei ostatnia improwizacja, tkana z niemal filigranowych, lekkich fraz, z
czasem przebiera postać opowieści pod tytułem Wszystko, co chcieliście o nas wiedzieć, ale nie zdążyliście zapytać.
Zachód słońca, lekki wiatr od oceanu i gigantyczna moc post-rockowej repryzy,
która jednocześnie buduje emocje i koi do snu, pełnego kwasowych imaginacji.
Wojtek Kurek Buoyancy
(Pawlacz Perski, Kaseta 2021) *)
Umiejętność stylowego łączenia dźwięków akustycznych i
syntetycznych w procesie improwizacji nie jest przywarą, którą muzycy wysysają
z mlekiem matki. Baa, nawet pobieżna analiza przypadków wskazuje, iż
umiejętność ta występuje w przyrodzie niezwykle rzadko.
Warszawski perkusista Wojtek Kurek, nie tylko dostarcza nam
fantastycznych nagrań w duetach i triach, świetnie potrafi wkomponowywać się w
zdradliwe składy ad hoc, podsuwane mu
przez organizatorów spontanicznych festiwalach dziwnej muzyki, ale nagrywa także
solowe płyty, którymi zadaje kłam teorii, iż nie da się udanie łączyć żywego i martwego dźwięku w procesie improwizacji. Dodatkowo, na płycie Buoyancy (brak danych o miejscu i czasie
powstania nagrania; siedem części, około 30 minut) pokazuje także, iż jest
zręcznym konstruktorem urządzeń generujących elektroakustyczne frazy. Na
rzeczonym bowiem nagraniu ... wyczarowuje
dźwięki przy pomocy zestawu
perkusyjnego wspartego autorskimi efektami stworzonymi w środowisku MAX/MSP,
które przetwarzają materiał akustyczny w czasie rzeczywistym (cytuję za
stroną wydawcy).
Partnerem Wojtka w utworze otwarcia zdaje się być metronom,
który regularnym stuk-puk daje życie
post-akustycznej improwizacji. Tło rodzi się tu systematycznie z każdym jego
uderzeniem, jakby z kropli wody, z dygoczącej wilgoci dekonstruowanych fraz. Na
tym tle budowany jest drumming, który
niesie za sobą smugę pogłosu. W kolejnym epizodzie hydrauliczne konotacje znów
dają znać o sobie. Słyszymy perkusję, która brzmi jak zanurzony w wodzie
kontrabas. Lepka ciecz wokół niego kreuje urokliwy ambient. Z kolei w części
czwartej muzyk umieszcza na werblu przedmioty i daje im nowe życie, tuż po
śmierci ich akustycznego wymiaru. Rezonans, szum, oddychające ciało muzyka, a
na finał dark ambient budowany dźwiękami
talerzy i miseczek. Zaraz potem, w wyjątkowo krótkim interludium, perkusjonalne
świecidełka płyną wilgotnym strumieniem repetycji. Wreszcie kluczowa,
dziewięciominutowa epopeja! Drummingowy
trans, który rodzi się w strugach szorstkiego ambientu, w tajemniczych
okolicznościach elektroakustyki. Z morza falującej syntetyki wyłania się
rytualne bębnienie, taniec, który zdaje się nie mieć końca. Na finał zupełny
słyszymy dzwon pokutny, który wybija ostatnią godzinę, zanurza nas w mroku, nie
dając nadziei na wybudzenie.
V/A WC VI RST (Centrum Kultury i Sztuki
Konin, 2CD 2020)
Powróćmy do Konina i przybytku kultury zwanego Wieża
Ciśnień, która bywa także edytorem muzyki, a dokładnie serii ekskluzywnych
składanek. Zatrzymajmy się na chwilę przy ostatnim wydawnictwie WC, które na
dwóch dyskach eksploruje niezbadane terytoria krajowej muzyki elektronicznej
lub/i improwizowanej. Strona alfa
zawiera wyłącznie muzykę elektroniczną, na ogół pozbawioną akcentów impro, zatem mniej nas interesującą. Co
innego strona beta – tu czeka na nas osiem
solowych, improwizowanych ekspozycji, przygotowanych wyłącznie na potrzeby tego
wydawnictwa, a zatem takich, których nie usłyszycie gdzie indziej. To właśnie
tu ponownie spotkać się możemy z Wojtkiem Kurkiem, a także Pawłem Doskoczem.
Rzućmy zatem okiem i uchem na zawartość drugiego dysku szóstej edycji Wieży
Ciśnień. Dodajmy, iż miejsca i momenty powstania nagrań nie są na płycie
wyszczególnione, co zupełnie nie przeszkadza w ich właściwym odbiorze.
Zaczynamy od dwóch solowych występów perkusistów, dodajmy
dość się od siebie różniących. Wojtek Kurek stawia na dźwięk lejącej się wody i
skrupulatnie budowaną dramaturgię deep
drummingu, stylowo inkrustowanego nienachalną elektroniką - opowieść
niepozbawioną akcentów preparowania dźwięku aż do poziomu hałasu. Z kolei Adam Gołębiewski
stawia wyłącznie na akustykę i preparowanie (czytaj: niszczenie) glazury werbla
różnymi przedmiotami. Całość smakuje post-industrialnie, balansuje na granicy
hałasu, czasami ją przekraczając. Muzyk świetnie panuje nad dramaturgią, zdaje
się, że chwilami kontroluje kilka wątków narracji jednocześnie. Po takich drum’s wars czas na ukojenie – Gosia
Zagajewska wokalnie (patrz: Szpety!) i Ksawery Wójciński na kontrabasie, ale
nie bez udziału głosu własnego. Artyści zaczynają w klimacie starocerkiewnym,
po czym łapią posmak zabrudzonego etno, nie bez post-barokowych emocji i
zmyślnie odbywają pokutną drogą od sacrum
do profanum. W kolejnej części Piotr
Mełech improwizuje w zasadzie wyłącznie przy użyciu akcesoriów elektronicznych,
ale istnieje przypuszczenie, iż na wejściu do procesu dekonstruowania dźwięków
pojawia się także żywy klarnet basowy.
Za część piątą odpowiada Łukasz Kacperczyk i jego syntezator
analogowy. Syntetic attack over europe,
parafrazując klasyków - coś dla wielbicieli braku subtelności brzmieniowych.
Ciekawiej jest jednak zaraz potem, gdy dostajemy pakiet elektroakustycznych
eksploracji podmiotu wykonawczego Dj Nasłuchujący Mohikanin. Mieszanka
post-industrialnych dźwięków zdaje się lepić elementy składowe wyjątkowo
zgrabnie i z poczuciem smaku. Nieprzegadana akcja z dobrymi repetycjami i
dubowym echem. Docieramy wreszcie do Pawła Doskocza i jego brudnej, dronującej
gitary. Muzyk zaprasza nas na wielominutową podróż pod bezdrożach ambientowego
post-metalu. Flow jego opowieści
przypomina nieszczelną butlę z siarkowodorem. Można zginąć, ale przedtem
nafaszerować się zdrowymi emocjami ciemnych odmian rocka. Na zakończenie
składanki formacja Blimp, która w ekspozycji beaten jazz zachęca nas do muzykowania, które początkowo pachnie stylizowanym
na jazz post-rockiem, potem zyskuje jednak na intensywności i udanie otwiera
wrota niemal free jazzowej improwizacji.
Stara Rzeka & Mauricio Takara Live at CCSP (Brutality Garden, DL
2021)
Po szyldem Starej
Rzeki ukrywa się dobrze znany z takich formacji, jak Alameda, czy Innercity
Ensemble, gitarzysta Kuba Ziołek. Muzyk doposażony w skromną, niemal kieszonkową elektronikę, dotarł aż do brazylijskiego
São Paulo, by nagrać efektowny koncert z perkusistą Mauricio Takarą. Rzecz
miało miejsce dość dawno (grudzień 2015), ale – uprzedźmy wypadki – warto było
czekać.
Koncert (podany w czterech odsłonach) budzi się do życia w poświacie
delikatnej elektroniki, kreowanej przez syntezator i gitarowe przetworniki oraz
żywy, ruchliwy, od startu bardzo aktywny drumming.
Dźwięk samej gitary wynurza się w po pewnym czasie i dość szybko wpada w
ramiona zmysłowej psychodelii. Całość formuje się w bystry groove (jest i basowy flow
poniżej kolan), który płynie warto i from
time to time nabiera dubowego echa. Druga część koncertu dodaje
syntetycznego posmaku całej ekspozycji, która z gęstego strumienia drum’n’bass przepoczwarza się w potok electro’n’bass! Wisienką na torcie zdaje
się być, płynąca na backgroundzie, niemal heavymetalowa gitara.
Najciekawiej dzieje się wszakże w najdłuższej, trzeciej
części. Wprowadzenie pachnie ambientem i preparowanymi dźwiękami talerzy.
Elektronika wgryza się w to odrobinę nachalnie, jak poranny, zbyt ostry płomień
słońca. Ziołek mnoży jednak byty i wiele na to wskazuje, iż jest w stanie
rysować siedmioma pędzlami po stu płótnach jednocześnie. Takara dba o groove i ekspresję, ale i on nigdzie się
nie śpieszy. Oniryczna psychodelia wiąże nogi artystów i tłumi zapędy do dynamizowania
narracji. Muzycy posłusznie zagłębiają w otchłani coraz swobodniejszej improwizacji.
W tle narasta ambient, ale szyty bardzo nerwowym ściegiem. W ostatniej części
koncertu powraca basowy electro groove.
Muzycy zdają się reasumować swoje dzisiejsze dokonania i dorzucają kolejne
elementy, które poznaliśmy już wcześniej. Tempo rośnie, możemy zatem już śmiało
iść w tango, nie myśląc o porannych konsekwencjach! Gitara i perkusja nabierają
ciekawej poświaty, pachnącej wręcz afrykańską polirytmią! Gdy wybije
odpowiednia godzina, opowieść rozpłynie się w chmurze dark-noisy-psycho-ambientu.
Abyss Water thrown into space (Sound Of
Abyss, DL 2020) *)
Woda w kosmosie,
to album stworzony przez muzyków, którzy niechybnie po raz pierwszy zagościli w
odtwarzaczach redakcji: Maja Laura Jaryczewska - fortepian, syntezator, Szymon
Zalewski – bas elektryczny, Artur Paszkowski – perkusja. Efekt improwizowanych
sesji (osiem części, niespełna 35 minut), jakie artyści przeprowadzili w
czasach jeszcze przez zarazą (jesienią 2019), a także w lockdownowych warunkach roku kolejnego, które, jak pokazuje szereg
przykładów, potrafią wpływać niezwykle silnie na kreatywność muzyków, zwłaszcza
w obszarze improwizacji.
Abyss, to przykład muzyki, która z jednej strony istotnie
łechta podniebienie konesera bystrej muzyki z powabem swobodnej kreacji, z
drugiej wciąż stawia pytania i sieje wątpliwości natury czysto artystycznej. To
bowiem zwinne połącznie muzyki post-fussion
jazzowej (świetny bas, zwinna perkusja!) z niebanalną, nienachalną i naprawdę
ciekawą warstwą syntetycznych dźwięków, budowanych przez syntezator, na które w
ramach deseru (a może wątku naczelnego?) nakładany jest - jakby na etapie
post-produkcji - strumień czystej, dość przewidywalnej kameralnej pianistyki, na
ogół szczędzącej nam poważniejszych porcji improwizacji. Efekt chwilami bywa
intrygujący, w innych momentach sytuacja dramaturgiczna aż prosi o to, by coś w
niej zmienić. Na przykład, choćby jedynie przesunąć akcenty – syntezatorowe wojny światów na pierwszy plan, piano na
background. Ale dość tych
recenzenckich egzegez - wskażmy najciekawsze wodne przygody trójki młodych, polskich muzyków.
Niemal każdy z utworów zaczyna się udaną basową introdukcją,
istotnie współtworzoną przez elektroakustyczne zdobienia, płynące ze strony
syntezatora (choćby trzecia, czwarta i siódma część). Niezłą czujnością
dramaturgiczną, niemal w każdym przypadku, wykazuje się drummer. Wchodzi zawsze w punkt, zdobi narrację plastrami ciekawych
dźwięków, a jak trzeba - dynamizuje akcję. Abyss definitywnie lepiej radzi
sobie w dynamicznych pasażach (jak w części piątej), niż w około jazzowych meta spowolnieniach (które na ogół
narzuca piano często wchodzące do gry po pewnym czasie). Zdecydowanie
najciekawszym utworem na płycie jest część ostatnia i wcale nie szkodzi jej
fakt, iż jest najkrótsza. Zaczyna ją echo post-techno, które płynie do nas z
nieznanych lądów. Na ów background pięknie
wślizguje się bas, a zaraz potem perkusja, która łamie rytm, rwie frazy, sieje
zdrowy ferment. Syntetyka dokłada tu warstwę zjawisk quasi plądrofonicznych. Muzycy bystrze brną do przodu, jakby
starali się wskazywać sobie drogę na przyszłość. Opowieść gaśnie po dwóch
minutach, nim piano zdoła wydać z siebie jakikolwiek dźwięk.
Wolne Pokoje Obiekty
rozmyte (Plaża Zachodnia, Kaseta 2020) *)
Za dźwięki w formie bliżej niezidentyfikowanych Obiektów
Rozmytych, pomieszczonych we wciąż Wolnym Pokojach, nieustannie wolnego Miasta
Gdańsk, odpowiada jeden człowiek - Robert Demidziuk (saksofon tenorowy, gitara,
bas, ksylofon, syntezator, field
recordings, korg wavedrum, acoustic laptop, perkusja, głos; nagrane
w Studiu Gdańsk, 2019/20). Krótka, siedmioczęściowa opowieść (niespełna 24
minuty) zdaje się być dość precyzyjnie zaplanowana, raz za razem bywa jednak
skutecznie zdobiona zabiegami aranżacyjnymi, noszącymi znamiona improwizacji.
Wymieńmy podstawowe elementy tej nieco szalonej układanki. Morze
syntetyki, która ma silny drive i
strumienie akustyki, które chwilami płyną głównym nurtem, ale częściej chowają się
w mgławicach post-syntetycznego ambientu zdobiącego narracyjny background.
Cienie electro, kreowane połamanymi,
dekonstruowanymi strukturami rytmicznymi, zderzające się z dźwiękami
sfuzzowanego basu i post-metalowym drummingiem,
który z minuty na minutę bystrze przyobleka jednak bardziej syntetyczne barwy. Wreszcie
zmutowany dźwięk saksofonu, które kreśli pół drony, rysuje pętle i interesująco
zdobi ów niekiedy post-plądrofoniczny drum’n’bass.
W drugiej części nagrania, co rusz natrafiamy na dubowe obłoki ciekawych dźwięków, które
definitywnie dodają całości uroku. Bywa, że opowieść Roberta brzmi jak stary,
dobry Bill Laswell, tu napotykający na gitarowe szaleństwa swojego
wieloletniego kompana Bucketheada. Skojarzenie na pozór wydaje się dość
karkołomne, gdyż de facto nie słyszymy w nagraniu ani charakterystycznego dołu
basu, ani świegoczącej silnym prądem gitary, ale klimat nagrania ewidentnie ma
wiele wspólnego z soundem
nowojorskiego Downtown z lat 90.
ubiegłego stulecia i jego improwizującego post-electro-jazz-rocka. Nagranie
wydaje się być punktem wyjścia do dalszych poszukiwań. Kierunek ciekawy –
osobiście urozmaiciłbym wszakże arsenał dostępnych środków wyrazu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz