piątek, 24 lutego 2023

The Relative Pitch’ January outfit: Quartet, Duo and Trio!


Amerykański The Relative Pitch Records dostarcza nowych płyt każdego miesiąca i czyni to z godną podkreślenia konsekwencją edytorską. W styczniu podrzucił nam trzy nowości (choć po prawdzie jedna z nich datowana jest na sam koniec grudnia). W zestawie odnajdujemy soczysty aylerowsko-coltrane’owski free jazz w doborowej obsadzie, ostatni odcinek serii DUOS2022 naszej ulubionej bułgarskiej skrzypaczki oraz amerykańskie trio swobodnego post-jazzu, niepozbawione meta bluesowego posmaku i rockowej ekspresji. Pierwszy i trzeci album dostajemy w formie dysku kompaktowego, duet zaś, tak jak poprzednio, jedynie w plikach elektronicznych.



Rasmussen/ Flaherty/ Rowden/ Corsano  Crying in Space

Firehouse 12, New Haven, czerwiec 2019: Mette Rasmussen – saksofon altowy i obiekty, Paul Flaherty – saksofon altowy i tenorowy, Zach Rowden – kontrabas oraz Chris Corsano – perkusja, instrumenty perkusyjne. Trzy improwizacje, 42 minuty.

Na omawianym, transatlantyckim albumie, nie mogło zabraknąć emocji gorącego free jazzu – ze strony amerykańskiej wyjątkowy saksofonista, prawdziwy outsider i weteran fire music, doskonały drummer już chyba średniego pokolenia i świetnie zapowiadający się młokos kontrabasu, a ze strony europejskiej najważniejszy kobiecy głos ekspresyjnego, post-brotzmannowskiego saksofonu. Początek koncertu, to aylerowski klimat podany w chill-outowym tempie – nisko osadzony, kontrabasowy smyczek, niezobowiązujący circle drumming i dwa saksofony wysoko wznoszące głowy. Narracja gęstnieje tu głównie za sprawą dynamizującego się smyczka, dzięki czemu dęciaki mają przestrzeń, by spontanicznie eksplodować. Niektóre ich oddechy zdają się być jednak przesycone nutą nostalgii, co szczególnie uwypukla się w momencie, gdy Paul i Mette zostają sami na scenie. W ramach puenty tej sytuacji dramaturgicznej dostajemy perkusyjne solo i czekamy na efektowny powrót smyczka. Następująca tuż potem faza rezonującego post-ambientu skomentowana zostaje wysokim lotem jednego z altów, prawdopodobnie w wykonaniu Mette.

Drugą odsłonę koncertu otwiera rzeczona Dunka, która prowadzi ponad czterominutowe intro. Najpierw prycha, potem śpiewa i nawołuje partnerów, by szybkiej włączali się do walki, nie unika typowych dla Vandermarka zabaw rytmicznych. W połowie piątej minuty post-aylerowski, tu może nawet bardziej post-coltrane’owski kwartet wraca do gry. Improwizacja kołysze się na wietrze, pięknie stymulowana kontrabasowym smyczkiem. Spokojny półgalop spowalnia w okolicach dziesiątej minuty, dając przy okazji chwilę wytchnienia saksofonistce, a na krótszy moment także kontrabasiście. Ta faza koncertu zdaje się mienić mroczną, kameralną aurą, a zostaje spuentowana tajemniczymi dźwiękami wracającej na scenę Mette. Niektóre z nich przypominają dmuchany instrument klawiszowy, a towarzyszą mu dźwięki … ptaków. Zakończenie drugiej części albumu nabiera onirycznego, dalekiego od napięcia fire music klimatu, dodatkowo podkreślanego niskim dronem smyczka. Na bis kwartet od pierwszego dźwięku rusza w ekspresyjną podróż, a jego opowieść zdaje się być silnie nasycona frazami Aylera, jego melodyką, pewną podniosłością, ale i narracyjną lekkością. Orkiestra tutti swobodnie płynie na bazie roztańczonego smyczka, ale ponieważ to encore, improwizacja systematycznie przygasa i przepoczwarza się w rozśpiewany duet saksofonów.



 

Biliana Voutchkova & Charmaine Lee  I am going to make an attempt to describe what you mean to me (DL)

Okoliczności domowe obu artystek, 2022: Biliana Voutchkova – skrzypce, głos, dyktafony, field recordings oraz Charmaine Lee – głos, elektronika. Pięć utworów, 19 minut.

Finałowa edycja duetowej serii Voutchkovej, to wyjątkowo urokliwy zbiór miniaturowych opowieści, tkanych z drobnych fraz, niekiedy strzępów dźwięków, a nawet post-dźwięków, ale nasyconych emocjami po sam brzeg. Jednocześnie owa nieco performatywna narracja, w której posadowiono dużo fonii wprost z tzw. otoczenia, wydaje się być gęsta, niemal bolesna, zarówno dla tych, które te dźwięki tworzyły, tudzież preparowały, jak i dla całej reszty, która zasłuchuje się w intrygującym efekcie końcowym.  A że w trudzie i znoju rodzić się potrafi prawdziwe piękno, wiedzą być może nieliczni.

Elementy składowe tej tajemniczej, niekiedy mrocznej podróży, to rozedrgane, surowe, niemal mechanicznie brzmiące skrzypce, czasami śpiew, a może cichy krzyk przez zaciśnięte gardło, głos, który recytuje drobne like haiku poems, nieinwazyjna elektronika w tle i spory zbiór elektronicznych dekonstrukcji, tak głosu, jak i być może pozostałych dźwięków, bywa, że w smaku całkiem post-industrialnych. Ostatnie ze zjawisk dociera do nas szczególnie dobitnie w drugiej opowieści, która pod koniec przypomina niepozbawione usterek, delikatne post-techno. W trzeciej odsłonie broczymy po kolana w mroku głuchego post-ambientu, słyszymy kroki i skrzypcowe drony, prawdziwy festiwal tłumionych zmysłów. W czwartej części narracja nabiera tajemniczego, dalekowschodniego posmaku – dziwne odgłosy, elektroakustyczne zdobienia i kolejny mały poemat werbalny. W finałowej ekspozycji powraca industrial taste. Skrzypce jęczą, elektroniczny background pogrąża się w chaosie. Foniczne życie umiera, znów nie bez werbalnego komentarza.



 

Susan Alcorn, Patrick Holmes & Ryan Sawyer  From Union Pool

Union Pool, marzec 2022: Susan Alcorn - pedal steel guitar, Patrick Holmes – klarnet oraz Ryan Sawyer – perkusja. Trzy improwizacje, 40 minut.

Koncert amerykańskiej trójki improwizatorów został na albumie zaprezentowany w trzech częściach. Set główny, czyli dwa pierwsze i początek trzeciego utworu, stanowią nieprzerwany ciąg zdarzeń fonicznych i trwają niespełna pół godziny. Po nich następuje coś na kształt bisu, który trwa dość długo, ale muzycy w jego trakcie nie są w stanie zarysować realnej dramaturgii i zdają się tonąć w twórczym chaosie. Trochę szkoda, bo pierwsze dwa kwadranse, pełne efektownych wzlotów i kilku drobnych upadków, cieszyć mogą ucho każdego fana swobodnej, choć usianej jazzowymi i post-bluesowymi wtrętami, dalece kolektywnej improwizacji.

Początek spektaklu jest umiarkowanie spokojny, usiany matowym brzmieniem gitary i klarnetu, tudzież blaskiem rezonujących talerzy zestawu perkusyjnego. Muzycy dość sprawnie wchodzą w pierwsze interakcje, choć nie forsują nadmiernego tempa. Nie stronią od melodyki, slajsowanych fraz gitary i dynamiki charakterystycznej dla rockowego drummingu. Szczególnie intrygująco brzmią w krótkich, ekspresyjnych spiętrzeniach – gitara rzęzi wtedy post-rockiem, klarnet wspina się na palce i kreuje drobne cudowności, a perkusja, najbardziej w tym gronie rozsądna, dba o odpowiedni ład dramaturgiczny. Z kolei w chwilach wytchnienia w improwizacji nie brakuje jazzowych wypełniaczy i odrobiny kreatywnej psychodelii. W części drugiej znajdujemy się dość płynnie, a największym wydarzeniem jej wczesnej fazy jest ognisty duet klarnetu i perkusji. Powrót gitary oznacza tu zejście w tłumione, post-bluesowe zagrywki. Choć narracja faluje niczym wzburzony ocean, od krwistego free jazzu po improwizowaną americanę, muzycy bez większych problemów docierają do końca tzw. części zasadniczej, która przypada mniej więcej na czwartą minutę trzeciego utworu. Potem następuje zejście w chmurę oklasków, a po nim próba budowania nowego wątku. Muzycy tańczą na linie, hałasują, krzyczą, sieją meta rockowy popłoch, ale niemal każdy pomysł porzucają po kilkudziesięciu sekundach.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz