piątek, 18 lipca 2025

The Circum-Disc’ fresh outfit: Kaze & Koichi Makigami! Fiat Lux!


Francuski Circum-Disc sukcesywnie raczy nas smakołykami edytorskimi. Równie chętnie sięga po czystą improwizację, jak i kompozycje, zarówno post-jazzowe, jak i kameralne, a nawet luźno związane z muzyką współczesną. Poza wysokim poziomem artystycznym label gwarantuje także stylistyczną i estetyczną różnorodność.

Dwie lipcowe nowości ilustrują to w pełnej okazałości. Przynoszą nowy album flagowego ansamblu wydawnictwa, japońsko-francuskiego kwartetu Kaze (tu w edycji rozszerzonej o ekspresyjny głos) oraz często goszczący w portfolio CS wątek kanadyjski – album powstały na okoliczność artystycznego jubileuszu René Lussiera, gitarzysty z Quebecu, oparty na materiale skomponowanym, ale na etapie improwizacji definitywnie szalonym.

Welcome!

 


Kaze & Koichi Makigami Shishiodoshi (CD 2025). Koichi Makigami - głos, shakuhachi, trąbka, Christian Pruvost - trąbka, flugelhorn, Natsuki Tamura - trąbka, głos, Satoko Fujii – fortepian oraz Peter Orins – perkusja. Nagrane na żywo, la malterie, Lille, Francja, maj 2024. Trzy kompozycje, 62 minuty.

Poprzedni album Kaze, co należy do rzadkości w dumnej historii kwartetu, był ekspozycją w pełni improwizowaną. Na nowym albumie muzycy powracają do idei kompozycji, jak zawsze w ich przypadku będących raczej scenariuszem improwizacji, tudzież zapisem przewidywanej dramaturgii spektaklu dźwiękowego. W roli gościa japoński aktor, wokalista, instrumentalista Koichi Makigami, jako donosi albumowe credits, artysta wielu talentów. Album nie jest wszakże przeładowany jego ekspresją, a bodaj najciekawiej dzieje się wtedy, gdy Makigami sięga po trąbkę i współtworzy z Pruvostem i Tamurą blaszany trójgłos poparty dźwiękami z gardła przynajmniej dwóch performerów.

Na płycie pomieszczono trzy długie utwory, z których ten pierwszy trwa ponad 25 minut. Składa się z kilku wątków, zarówno realizowanych w kwintecie, jak i w podgrupach. Otwarcie należy do kwartetu bazowego. Potem następuje prawdziwie samurajska, parateatralna ekspozycja gościa, która po niedługim czasie napotyka na krwistą ripostę kwartetu, tym razem definitywnie free jazzową. Po kolejnej tyradzie gościa, kwartet powraca z preparowanymi subtelnościami, niejako otwierając fazę solowych, duetowych i trzyosobowych rozgrywek, na ogół z udziałem trąbek, głosów i fletu. Po wielu minutach dętych i wokalnych popisów następuje rozbudowana akcja instrumentów perkusyjnych, podkreślona kontrą piana. Finałowa partia utworu także bogata jest w wydarzenia - od strzelistych kontrapunktów po wokalno-instrumentalne medytacje. Nagranie wieńczy zgrabna, post-jazzowa koda grana pełnym, pięcioosobowym składem.

Drugie nagranie rodzi się w ciszy, w kłębach szumów, szmerów i innych, tajemniczych fonii. Intrygującym dysonansem pierwszej fazy utworu są ciepłe, post-klasycznie brzmiące frazy z fortepianowej klawiatury. Część środkowa utworu znów jest konglomeratem mniejszych składów, na ogół skoncentrowanych na brzmieniu trąbek i japońskich wokaliz, tu nasiąkniętych wyjątkowymi emocjami. Utwór ma swoje drobne wzniesienie, a także rytmiczną, bardzo ekspresyjną kodę. Trzecia opowieść zdaje się powstawać w zaroślach amazońskiej dżungli. Świergot ptaków, dęte szmery, tajemnicze pomrukiwania. Narracja budowana jest mozolnie, etapami, w których nie brakuje jazzu i post-klasyki, o co szczególnie dba pianistka. Po pięciu minutach następuje restart, który staje się zaczynem rozbudowanej ekspozycji perkusisty. Po sekwencji trąbek i fletu oraz drobnego epizodu głosu solo, następuje kolejny restart, który jest tym razem pretekstem do równie rozbudowanego sola pianistki. Podsumowanie utworu tradycyjnie spoczywa na barkach całego kwintetu, choć tym razem jest nieco mniej ekspresyjne.

 


René Lussier & Robbie Kuster Fiat Lux (CD 2025). René Lussier – gitara, bas, daxophone oraz Robbie Kuster – perkusja, musical saw, nail organ. Miejsce i czas nagrania nieznane. Czternaście kompozycji, 40 minut.

Pięćdziesięciolecie pracy artystycznej, to moment, który należy świętować wyjątkowo hucznie. Na albumie Fiat Lux dzieje się tak po prawdzie przez całe czterdzieści minut jego trwania. Współpraca Lussiera z Kusterem, to ponoć także epoka, zatem okazji, by dobrze się zabawić całe mnóstwo - od rockowego huraganu, przez jazz, po brawurowe, niemal kabaretowe ekspozycje. Artystom nie brakuje brawury, a nade wszystko polotu i swobody, po stronie słuchacza jedynie drobna ambiwalencja – czy  pomysłów dramaturgicznych nie jest tu trochę za dużo.

Po ledwie dwudziestopięciosekundowym intro, pełnym psychodelicznych lamentów multiinstrumentalny duet rusza w rockowy galop. Flow nasączony jest funkową rytmiką, a muzykom radość zdaje się przynosić każda fraza, co podkreślają radosnymi okrzykami. Podobny charakter mają kolejne parzyste utwory w obrębie pierwszej dziesiątki (może z wyłączeniem części ósmej), potem dwa kolejne nieparzyste, wreszcie eksplozywny, rockowy finał. Pozostałe piosenki, to post-psychodeliczne eksperymenty, odrobina elektroakustyki, wreszcie głosy, czasami teatralne, czy kabaretowe. Bez wątpienia muzycy mają w głowach pomysły na przynajmniej kilka albumów. A niektóre wątki warto byłoby rozwinąć. Choćby epizod dziesiąty, na póły psychodeliczny, bardzo mroczny, który wydaje się tajemniczą balladą, a okazuje się porcją zdrowego, niczym nieskrępowanego hard-rocka.

 

 

1 komentarz: