środa, 20 stycznia 2016

Trybuna Muzyki Spontanicznej - pierwsza edycja papierowa


Trybuna? By było odrobinę niepokornie. Muzyka? Bo w dzisiejszych, pokrętnych czasach nikomu nie trzeba tłumaczyć, że muzyką jest każdy dźwięk. Spontaniczna? Bo swobodna, bo wolna, bo improwizowana.

Starości i nowości sceny free improvisation/free jazz - sceny, która niechybnie cierpi na nadprodukcję (każdy koncert free jest powodem wystarczającym, by wydać płytę), przeto szczególnie wymagającej kierunkowskazów i drobnych sugestii ze strony tych, którzy słyszeli więcej. Nie sposób mieć i znać wszystko. Wszak problemem zasadniczym nie bywa wcale zasobność naszej sakiewki, a raczej deficyt czasu na to, by to wszystko rozsądnie pochłonąć (znaczy, choć raz w skupieniu odsłuchać).



Świeżynki

The Recedents  Wishing You Were Here. Electro-Acoustic Improvisations 1982-2010
(FreeForm Association)



Niewątpliwie znaczące wydarzenie na krajowym rynku wydawniczym, w obrębie muzyki, której słucha garstka zapaleńców, a każdorazowy edytor zamyka księgowo przedsięwzięcie zaczynając od dużego znaku „minus”.
The Recedents – rzadki przypadek na scenie free improv – to formacja koncertująca w niezmienionym układzie personalnym przez blisko 30 lat. Jazzowy saksofonista sopranowy Lol Coxhill, wyrosły ze sceny blues-rockowej gitarzysta Mike Cooper i najbliższy sercu Waszego recenzenta, jeden z najważniejszych i najwybitniejszych perkusjonalistów swobodnej improwizacji Roger Turner. Co istotne, The Recedents w ramach obcowania ze swymi instrumentami, często rozszerzali ich możliwości brzmieniowe o wzmocnienia, zgrzyty i inne nieuchronnie lubiane w elektroakustycznych stronach deformacje dźwięku.
5-płytowe wydawnictwo dokumentuje różne stadia rozwoju formacji, zawiera bowiem koncertowe improwizacje z lat 1985, 1995, 2000, 2002, 2003 i 2008. Choć uważna lektura blisko 250 minut materiału dźwiękowego zgromadzonego na wielopaku Wishing You Were Here nie pozwala na ominięcie drobnych raf (nie wszystkie pomysły Coopera w zakresie urozmaicania brzmienia gitary, poprzez preprodukcję i dobór sampli uznałbym za trafione), efekt końcowy bezwzględnie uznać należy za dalece satysfakcjonujący, zwłaszcza w obrębie nowszych nagrań, które zdominowane zostały przez akustyczną stronę przedsięwzięcia i pięknie uwypuklają udział Rogera Turnera w efekcie końcowym.
Wydawcą tej muzyki jest Witek Oleszak, znamienity preparator fortepianu, przy okazji po społu z Turnerem autor dwóch pięknych i silnie przeze mnie rekomendowanych dysków Over The Title i Fragments Of Parts (także w ramach FreeForm Assocation).



Nate Wooley/ Hugo Antunes/ Chris Corsano  Malus  (NoBusiness Records)



300 szczęśliwców posiada ten limitowany czarny krążek i mam nadzieję, że podobnie jak mi, brakuje im słów, by oddać radość, jaka płynie z odsłuchu trzech kwadransów improwizacyjnych igraszek trzech Panów wskazanych personalnie jako tytuł wykonawczy albumu Malus. Corsano to bystry amerykański bębniarz, zaprawiony z bojach free, choć kalendarzowo zaliczylibyśmy go zdecydowanie do młodego zaciągu improwizatorów. Nazwisko Antunes nie mówi mi nic, poza faktem, iż pięknie znęca się nad kontrabasem i to z pewności zostanie zapamiętane na długo. Wreszcie Wooley, znakomity, technicznie błyskotliwy trębacz zza Wielkiej Wody, z czterdziechą na karku, zatem skory do pierwszych podsumowań. Materiał, choć w zasadzie w 99% wyimprowizowany, silnie osadzony jest w estetyce jazzowej i w tym wypadku to zdecydowanie zaleta. Delikatnie chwilami amplifikowana akustyka, konkret zadziornych dialogów, sonorystyka bez niedomówień. A na koniec tej wypowiedzi szczypta ambiwalencji w odniesieniu do Nate’a i jego dotychczasowych doświadczeń muzycznych. Jeśli traktować jego dokonania na polu wolnej improwizacji za bliskie doskonałości (choćby wiele jego ujawnień na styku z eksperymentującą elektroniką, czy wspólnych dokonań z Paulem Lyttonem), to stricte autorskie płyty z komponowanym materiałem polecam omijać szerokim łukiem, bo nuda, jak w polskim filmie, cytując klasyków. Za to Malus z mega rekomendacją i pędem na listy Best of 2014.



Wadada Leo SmitThe Great Lakes Suites  (TUM Records Oy)



Absolutnie zaskakujące spotkanie czterech weteranów free jazzu – sprawcy i autora przedsięwzięcia Wadady Leo Smitha (trąbka), wybitnego i osobnego alcisty Henry’egoThreadgilla (rzadko grywa na cudzych płytach), fantastycznego basisty Johna Lindberga (on jako jedyny w tym gronie jeszcze przed 70-tymi urodzinami!) i często ocierającego się o mdły mainstream, wszakże niebywale kompetentnego drumera, Jacka DeJohnette’a. O każdym z nich warto popełnić wielostronicową monografię, ale nie miejsce, ani czas po temu. Podwójny dysk przynosi nam 90 minut bardzo konkretnej zabawy w improwizację uplecioną wokół udanych pięciolinii Wadady, inspirowanych … wielkimi jeziorami Ameryki Północnej (dla zainteresowanych szczegółami bardzo rozbudowany booklet). Z pewnością nie jest to najwybitniejsza płyta w dorobku któregokolwiek z tych Panów, ale słucha się tego uroczo i nierzadko z wypiekami na twarzy. Ostatnie produkcje Wadady zalatywały nieco stęchlizną i dłużyznami, tym większa zatem radość obcowania z Jeziornymi Suitami. No i Henry Threadgill, który momentami kradnie show liderowi, ale z tego powodu zapewne nikt nie cierpi.


Winyl odnaleziony w sieci

Günter Christmann/ Maarten Altena/ Maggie Nichols/ John Russsell/ Paul Lovens  Vario II  
(Moers  Records)



Idea zwoływanych ad hoc spotkań muzyków improwizujących sięga wczesnych lat 70-tych ubiegłego stulecia, kiedy to np. Derek Bailey eksplorował koncepcję freely improvised music pośród muzyków stykających się ze sobą po raz pierwszy na scenie, czy w studiu nagraniowym. Jedną z podobnych idei wdrażał w życie parę lat później niemiecki puzonista Gunter Christmann. Nazwał serię Vario i zrealizował kilka takich spotkań. Omawiany tu czarny krążek to edycja druga, na której w studiu nagraniowym w Hannoverze zgromadziło się pięciu istotnych i mocno już wtedy rozpoznawalnych muzyków europejskiej sceny free improv. Obok prowodyra zajścia, także holenderski kontrabasista Maarten Altena, angielski gitarzysta John Russell, szkocka, improwizująca wokalistka Maggie Nichols, wreszcie rodak Christmanna, zacny perkusjonista Paul Lovens. Niewiele ponad godzina lekcyjna improwizacji (winyl ma swoje prawa), tu – w trakcie letniego spotkania w roku 1980 - w kwintecie, dwóch duetach i jednym fragmencie solo. Całość godna jest wszelkich rekomendacji. Szczególnej uwadze polecam brytyjski odłam kwintetu, zatem wokalizy Nichols (piękne skojarzenia z Jej ujawnieniami dekadę wcześniej w ramach Spontaneous Music Ensemble Johna Stevensa całkowicie na miejscu!) i soczyste improwizacje gitarowe Russella. Absolutnie nie przegapcie także blisko 10-minutowej konfrontacji Nichols i Lovensa – ileż zaskakujących dźwięków wydobyć można z ludzkiego gardła i drobnego zestawu perkusyjnego.



Epizody z życia Johna Stevensa

Detail   In Time Was  (Circulasione Totale)



Detail (Szczegół) to przejaw schyłkowej – z punktu widzenia trajektorii życia – aktywności Johna Stevensa, wyjątkowego brytyjskiego perkusisty i kreatora muzyki swobodnie improwizowanej (trzymając się nomenklatury Dereka Baileya). Głównym bowiem muzycznym partnerem Johna po roku 1981 był norweski saksofonista i klarnecista Frode Gjerstad, zaś zasadniczą platformą ich muzycznych potyczek formacja Detail. Szczęśliwie w początkowym okresie funkcjonowania zespołu skład uzupełniał wyjątkowy basista Johnny Dyani (po jego zaś tragicznej śmierci w roku 1986 – Kent Carter, inny wirtuoz improwizacji w niskich częstotliwościach). Po Detail pozostało kilka winyli i szczypta kompaktów, a Waszej uwadze polecam wydawnictwo In Time Was, dokumentujące koncert zarejestrowany w trakcie brytyjskiej trasy z lata 1986 roku. Składu Detail dopełniał wówczas amerykański kornecista Bobby Bradford (który nota bene na początku lat 70-tych nagrywał zarówno ze Spontaneous Music Ensemble, jak i uczestniczył w innych wspólnych inicjatywach z Johnem Stevensem, a z Gjerstadem grywa do dziś). Na In Time Was Kwartet gra stylowy free jazz (bo i skład modelowy, trzymający kurs wyznaczony w 1960 roku przez samego Ornette’a Colemana), zaś królem polowania pozostaje Dyani i jego smakowite igraszki na gitarze basowej. Dużą formę pochodzącego z Południowej Afryki basisty czują także partnerzy, pozostawiając mu dużo muzycznej czasoprzestrzeni. Wyjątkowe udane zdają się fragmenty wyciszonych dęciaków, subtelnej perkusji i ciężkich, sążnistych basowych pasaży, tkanych zgrabnymi rękoma Dyaniego. Muzyka milknie nagle po trzech kwadransach i zostawia nas w stanie kompletnego deficytu doznań. Arcydzieło!

Tekst pierwotnie zamieszczony w nr 2 m/i magazynu (Jesień 2014).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz