Trybuna? By było odrobinę niepokornie. Muzyka? Bo w dzisiejszych, pokrętnych czasach nikomu nie trzeba tłumaczyć, że muzyką jest każdy dźwięk. Spontaniczna? Bo swobodna, bo wolna, bo improwizowana.
Starości i nowości sceny free improvisation/free
jazz - sceny, która niechybnie cierpi na nadprodukcję (każdy koncert free jest
powodem wystarczającym, by wydać płytę), przeto szczególnie wymagającej
kierunkowskazów i drobnych sugestii ze strony tych, którzy słyszeli więcej. Nie
sposób mieć i znać wszystko. Wszak problemem zasadniczym nie bywa wcale
zasobność naszej sakiewki, a raczej deficyt czasu na to, by to wszystko
rozsądnie pochłonąć (znaczy, choć raz w skupieniu odsłuchać).
Świeżynki
The Recedents Wishing
You Were Here. Electro-Acoustic
Improvisations 1982-2010
(FreeForm Association)
Niewątpliwie znaczące wydarzenie
na krajowym rynku wydawniczym, w obrębie muzyki, której słucha garstka
zapaleńców, a każdorazowy edytor zamyka księgowo przedsięwzięcie zaczynając od
dużego znaku „minus”.
The Recedents – rzadki przypadek
na scenie free improv – to formacja koncertująca w niezmienionym układzie
personalnym przez blisko 30 lat. Jazzowy saksofonista sopranowy Lol Coxhill,
wyrosły ze sceny blues-rockowej gitarzysta Mike Cooper i najbliższy sercu
Waszego recenzenta, jeden z najważniejszych i najwybitniejszych
perkusjonalistów swobodnej improwizacji Roger Turner. Co istotne, The Recedents
w ramach obcowania ze swymi instrumentami, często rozszerzali ich możliwości
brzmieniowe o wzmocnienia, zgrzyty i inne nieuchronnie lubiane w
elektroakustycznych stronach deformacje dźwięku.
5-płytowe wydawnictwo dokumentuje
różne stadia rozwoju formacji, zawiera bowiem koncertowe improwizacje z lat
1985, 1995, 2000, 2002, 2003 i 2008. Choć uważna lektura blisko 250 minut
materiału dźwiękowego zgromadzonego na wielopaku Wishing You Were Here nie pozwala na ominięcie drobnych raf (nie
wszystkie pomysły Coopera w zakresie urozmaicania brzmienia gitary, poprzez
preprodukcję i dobór sampli uznałbym za trafione), efekt końcowy bezwzględnie uznać
należy za dalece satysfakcjonujący, zwłaszcza w obrębie nowszych nagrań, które
zdominowane zostały przez akustyczną stronę przedsięwzięcia i pięknie
uwypuklają udział Rogera Turnera w efekcie końcowym.
Wydawcą tej muzyki jest Witek
Oleszak, znamienity preparator fortepianu, przy okazji po społu z Turnerem
autor dwóch pięknych i silnie przeze mnie rekomendowanych dysków Over The Title i Fragments Of Parts (także w ramach FreeForm Assocation).
Nate Wooley/ Hugo
Antunes/ Chris Corsano Malus (NoBusiness Records)
300 szczęśliwców posiada ten limitowany
czarny krążek i mam nadzieję, że podobnie jak mi, brakuje im słów, by oddać
radość, jaka płynie z odsłuchu trzech kwadransów improwizacyjnych igraszek
trzech Panów wskazanych personalnie jako tytuł wykonawczy albumu Malus. Corsano to bystry amerykański
bębniarz, zaprawiony z bojach free, choć kalendarzowo zaliczylibyśmy go
zdecydowanie do młodego zaciągu improwizatorów. Nazwisko Antunes nie mówi mi
nic, poza faktem, iż pięknie znęca się nad kontrabasem i to z pewności zostanie
zapamiętane na długo. Wreszcie Wooley, znakomity, technicznie błyskotliwy
trębacz zza Wielkiej Wody, z czterdziechą na karku, zatem skory do pierwszych podsumowań.
Materiał, choć w zasadzie w 99% wyimprowizowany, silnie osadzony jest w
estetyce jazzowej i w tym wypadku to zdecydowanie zaleta. Delikatnie chwilami
amplifikowana akustyka, konkret zadziornych dialogów, sonorystyka bez
niedomówień. A na koniec tej wypowiedzi szczypta ambiwalencji w odniesieniu do
Nate’a i jego dotychczasowych doświadczeń muzycznych. Jeśli traktować jego dokonania
na polu wolnej improwizacji za bliskie doskonałości (choćby wiele jego ujawnień
na styku z eksperymentującą elektroniką, czy wspólnych dokonań z Paulem
Lyttonem), to stricte autorskie płyty z komponowanym materiałem polecam omijać
szerokim łukiem, bo nuda, jak w polskim filmie, cytując klasyków. Za to Malus z mega rekomendacją i pędem na
listy Best of 2014.
Wadada Leo Smith The Great Lakes
Suites (TUM Records Oy)
Absolutnie zaskakujące spotkanie
czterech weteranów free jazzu – sprawcy i autora przedsięwzięcia Wadady Leo
Smitha (trąbka), wybitnego i osobnego alcisty Henry’egoThreadgilla (rzadko
grywa na cudzych płytach), fantastycznego basisty Johna Lindberga (on jako
jedyny w tym gronie jeszcze przed 70-tymi urodzinami!) i często ocierającego
się o mdły mainstream, wszakże niebywale kompetentnego drumera, Jacka
DeJohnette’a. O każdym z nich warto popełnić wielostronicową monografię, ale
nie miejsce, ani czas po temu. Podwójny dysk przynosi nam 90 minut bardzo
konkretnej zabawy w improwizację uplecioną wokół udanych pięciolinii Wadady,
inspirowanych … wielkimi jeziorami Ameryki Północnej (dla zainteresowanych szczegółami
bardzo rozbudowany booklet). Z pewnością nie jest to najwybitniejsza płyta w
dorobku któregokolwiek z tych Panów, ale słucha się tego uroczo i nierzadko z
wypiekami na twarzy. Ostatnie produkcje Wadady zalatywały nieco stęchlizną i
dłużyznami, tym większa zatem radość obcowania z Jeziornymi Suitami. No i Henry
Threadgill, który momentami kradnie show liderowi, ale z tego powodu zapewne
nikt nie cierpi.
Winyl
odnaleziony w sieci
Günter Christmann/
Maarten Altena/ Maggie Nichols/ John Russsell/ Paul Lovens Vario
II
(Moers Records)
Idea zwoływanych ad hoc spotkań
muzyków improwizujących sięga wczesnych lat 70-tych ubiegłego stulecia, kiedy
to np. Derek Bailey eksplorował koncepcję freely improvised music pośród
muzyków stykających się ze sobą po raz pierwszy na scenie, czy w studiu
nagraniowym. Jedną z podobnych idei wdrażał w życie parę lat później niemiecki
puzonista Gunter Christmann. Nazwał serię Vario i zrealizował kilka takich
spotkań. Omawiany tu czarny krążek to edycja druga, na której w studiu
nagraniowym w Hannoverze zgromadziło się pięciu istotnych i mocno już wtedy
rozpoznawalnych muzyków europejskiej sceny free improv. Obok prowodyra zajścia,
także holenderski kontrabasista Maarten Altena, angielski gitarzysta John
Russell, szkocka, improwizująca wokalistka Maggie Nichols, wreszcie rodak
Christmanna, zacny perkusjonista Paul Lovens. Niewiele ponad godzina lekcyjna
improwizacji (winyl ma swoje prawa), tu – w trakcie letniego spotkania w roku 1980
- w kwintecie, dwóch duetach i jednym fragmencie solo. Całość godna jest
wszelkich rekomendacji. Szczególnej uwadze polecam brytyjski odłam kwintetu,
zatem wokalizy Nichols (piękne skojarzenia z Jej ujawnieniami dekadę wcześniej
w ramach Spontaneous Music Ensemble Johna Stevensa całkowicie na miejscu!) i
soczyste improwizacje gitarowe Russella. Absolutnie nie przegapcie także blisko
10-minutowej konfrontacji Nichols i Lovensa – ileż zaskakujących dźwięków
wydobyć można z ludzkiego gardła i drobnego zestawu perkusyjnego.
Epizody
z życia Johna Stevensa
Detail In Time Was (Circulasione Totale)
Detail (Szczegół) to przejaw
schyłkowej – z punktu widzenia trajektorii życia – aktywności Johna Stevensa, wyjątkowego
brytyjskiego perkusisty i kreatora muzyki swobodnie improwizowanej (trzymając
się nomenklatury Dereka Baileya). Głównym bowiem muzycznym partnerem Johna po
roku 1981 był norweski saksofonista i klarnecista Frode Gjerstad, zaś
zasadniczą platformą ich muzycznych potyczek formacja Detail. Szczęśliwie w
początkowym okresie funkcjonowania zespołu skład uzupełniał wyjątkowy basista
Johnny Dyani (po jego zaś tragicznej śmierci w roku 1986 – Kent Carter, inny
wirtuoz improwizacji w niskich częstotliwościach). Po Detail pozostało kilka
winyli i szczypta kompaktów, a Waszej uwadze polecam wydawnictwo In Time Was, dokumentujące koncert zarejestrowany
w trakcie brytyjskiej trasy z lata 1986 roku. Składu Detail dopełniał wówczas
amerykański kornecista Bobby Bradford (który nota bene na początku lat 70-tych
nagrywał zarówno ze Spontaneous Music Ensemble, jak i uczestniczył w innych wspólnych
inicjatywach z Johnem Stevensem, a z Gjerstadem grywa do dziś). Na In Time Was Kwartet gra stylowy free
jazz (bo i skład modelowy, trzymający kurs wyznaczony w 1960 roku przez samego
Ornette’a Colemana), zaś królem polowania pozostaje Dyani i jego smakowite
igraszki na gitarze basowej. Dużą formę pochodzącego z Południowej Afryki basisty
czują także partnerzy, pozostawiając mu dużo muzycznej czasoprzestrzeni.
Wyjątkowe udane zdają się fragmenty wyciszonych dęciaków, subtelnej perkusji i
ciężkich, sążnistych basowych pasaży, tkanych zgrabnymi rękoma Dyaniego. Muzyka
milknie nagle po trzech kwadransach i zostawia nas w stanie kompletnego
deficytu doznań. Arcydzieło!
Tekst pierwotnie zamieszczony w nr 2 m/i magazynu (Jesień 2014).
Tekst pierwotnie zamieszczony w nr 2 m/i magazynu (Jesień 2014).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz