Światowa dominacja kultury anglosaskiej jest faktem
bezspornym i nie wymaga w tym miejscu szerszego uzasadnienia. Co ciekawe,
dyktat ów jest także udziałem sceny muzyki improwizowanej, a nawet tak
ekstremalnie niszowej odmiany, jaką jest free improvisation, czyli z punktu
widzenia Trybuny Muzyki Spontanicznej jej postaci najistotniejszej i budzącej
największe zainteresowanie. Innym słowy szybciej poznamy wszystkie płyty Evana
Parkera, czy Anthony Braxtona, niż sięgniemy po nagrania np. muzyków
francuskich, o ile wcześniej nie natrafiliśmy na nich, słuchając kolejnego boga
z Anglii lub zza wielkiej wody, z którym udanie kooperowali.
Przyznaję, że samemu nie raz doświadczyłem tego bzdurnego
schematu myślenia. Wystarczy, że przywołam całkiem świeży przypadek - dopiero po
wielu utraconych szansach (koncertowych), dotarło do mnie, że niejaki Frode
Gjerstad z dalekiej Norwegii, to jednak geniusz (a i tak wpadłem na tę
niegłupią myśl słuchając jego nagrań …z Johnem Stevensem – czyli schemat ani
chybił zadziałał modelowo).
To przydługie intro wszakże, to jedynie nieudolna próba
usprawiedliwienia się przed światem żywych, że dopiero całkiem nie dawno
pojąłem swym małym rozumkiem, że Joëlle Leandre – francuska kontrabasistka,
wokalistka, improwizatorka i kompozytorka - winna być stawiana na piedestale
wybitnych improwizatorów muzyki współczesnej od wielu już lat, a przynajmniej
od lat trzydziestu, gdy wraz z przyjaciółmi wydała na świat płytę, od omówienia
której rozpocznę listowanie dowodów na prawdziwość powyższej tezy.
Kwartet Paryski,
wiosna 1987 i dwa lata wcześniej
Dwa paryskie spotkania czworga przyjaciół, pierwsze w
Teatrze Dunois w 1985r., drugie – dwa lata później - w Muzeum Sztuki
Współczesnej Miasta Paryż (tłumaczę z francuskiego, nie znając języka, zatem z
góry przepraszam za ewentualne przekłamania). Przekornie to efekt fonograficzny
tego późniejszego zajmie pierwszą stronę winyla, którego szwajcarski Intakt
Records wyda po kolejnych dwóch latach i – o, zgrozo – nie wznowi do dnia
dzisiejszego. Już się pewnie domyślacie, że nagranie spotkania wcześniejszego
znajdzie się na drugiej strony wyżej wspomnianej płyty. Razem uzbiera się
blisko 50 minut muzyki.
Paris Quartet (Intakt, 1989) – bo to o tym wydawnictwie mówimy
– to spotkanie szwajcarskiej pianistki Irene Schweizer i trójki improwizatorów
francuskiego miotu - Joëlle Leandre (kontrabas, głos), Yves Robert (puzon) i
Daunik Lazro (sax alt). Jako tytuł wykonawczy na okładce widzimy te cztery
nazwiska, jakkolwiek nie w tej kolejności. Dodajmy z czysto statystycznego
punktu widzenia, iż przy epitecie kompozytor na poszarzałej okładce winyla widnieje nazwisko
Leandre, jakkolwiek informacja ta nie ma specjalnego waloru poznawczego z uwagi
na fakt, iż muzyka zawarta na Paryskim
Kwartecie jest … całkowicie improwizowana. Jeśli zręby wcześniej
przygotowanych pomysłów na muzykowanie znalazły się w formie papierowej w
momencie rejestracji muzyki, to niechybnie posłużyły jedynie za podstawek pod
filiżanki z kawą.
Oszczędna w dźwięki pianistka, wycofany i lekko ironizujący
puzonista, figlarny i estetycznie pokrętny alcista, wreszcie wojująca
kontrabasistka w ostrogach, smagająca smyczkiem ledwo żywe struny swego
wielkiego instrumentu. No i wisienka na tym wyjątkowo smakowitym torcie –
wokalizy tej ostatniej, piękne i drapieżne jednocześnie, uzmysławiające niedoedukowanemu
słuchaczowi (niżej podpisanemu), że możliwości głosowe Pani Leandre daleko
wykraczają poza okowy niszowej muzyki improwizowanej. Boże, co za głos1?!
Trzynaście tytułów na trakliście, jedynie dla ozdoby (wszak
francuski język pięknym jest bez cienia wątpliwości) i wygody słuchającego, bo
muzyka na tej płycie, jak się już zacznie, to trwa do ostatniej sekundy bez
zbędnych przerw i ochłapów ciszy.
Genialna płyta, który już sama w sobie - na półce pośród
miliona innych, popełnionych przez tabuny nieznanych nikomu muzyków, które
kupiliście nie zawsze wiedząc dlaczego - wystarczy, by tezę postawioną w drugim
akapicie tej opowieści bezczelnie ukonstytuować. Ale że w jej tytule padło, że
będzie o … trzech kwartetach, to czas na prezentację drugiego.
Kwartet Szaleńczy,
wczesna wiosna 2001
Minęło półtorej dekady lat, a Joëlle Leandre znów spotyka
Daunika Lazro i nagrywa z nim w kwartecie. Brakujące dwie nogi tego
improwizującego czworokąta uzupełnili wówczas podejrzanie nam znani – Paul Lovens
(perkusjonalia) i Carlos Zingaro (skrzypce). Spotkanie miało miejsce na
koncercie, w ramach Forum de Blanc-Mesnil, w trakcie Festiwalu w Banlieues
Bleues (znów Paryż, na północ od 19. Dzielnicy, informacja dla turystów silnie
poszukujących wrażeń). Na scenie wypocili dwa fragmenty improwizacji, łącznie
spędzając na niej blisko godzinę zegarową.
W pewnej opozycji do Kwartetu Paryskiego sprzed lat
kilkunastu, muzyka płynie stosunkowo wartko, a udział perkusisty miary Lovensa
nadaje wyczynom kwartetu nieco inny wymiar w aspekcie estetycznym. Jeśli
zachwytu nam starczy po szaleństwach dokonywanych przez kontrabas i alt, zamiennie z barytonem, ucho zawieśmy na pięknych pasażach skrzypiec Zingaro (wszak
ich brzmienie, lekko rozwibrowane, poznamy nawet w odmętach śmierci klinicznej,
po przedawkowaniu free improv). W niespełna dwanaście miesięcy później pewien
francuski label wyda to na srebrnym krążku i zatytułuje po prostu Madly
You (Potlatch, 2002), co okaże się zarówno tytułem wykonawczym, jak i
nazwą płyty.
Kwartet Sudo, wczesna
wiosna 2011
Mija kolejna dekada, a my wciąż krążymy w ramach aglomeracji
Paryskiej (jakie to paskudnie wielkie miasto!). Tym razem jesteśmy bowiem w
miejscowości Bobigny, a na scenie Salle Pablo Neruda bynajmniej nie kwili kilku
niespełnionych poetów, a kolejny wyśmienity kwartet z wielkim wiosłem Joëlle Leandre.
W zasadzie ci sami muzycy, co dekadę wcześniej, albowiem brakuje jedynie Daunika
Lazro, którego udanie zastępuje włoski trębacz o pięknie brzmiących
personaliach – Sebi Tramontana.
Niewiele ponad godzina muzyki, zarejestrowanej na żywo,
podzielonej na pięć niezależnych części, innymi słowy - innych wątków swobodnie
improwizowanych dialogów czworga doskonałych muzyków (a jakże pięknie brzmi tu puzon!).
Znów w doskonałej formie odnajdujemy Zingaro, Lovens jest precyzyjny i dosadny,
niczym niemiecki saper (już im odpuśćmy tę drugą wojnę…), a Leandre trzyma całe
towarzystwo w ryzach, śmiało manipulując smykiem i snując oryginalne wokalizy
(choć po prawdzie, w niższych rejestrach, niż te wspaniałe z Paris Quartet - cóż minęło jednak ćwierć
wieku).
Całość edytorsko – w ramach produkcji na ziemi
litewskiej - nazwano Sudo Quartet Live At Banlieue Bleue (NoBusiness
Records, 2012). Tytuł skąd inąd jednoznacznie sugeruje, że byliśmy w tym samym
festiwalu, na którym tak udanie, dziesięć lat wcześniej, produkował się kwartet
Madly You.
Po odsłuchach
obowiązkowych - lektury nadprogramowe
Jeśli ze smakiem przebrnęliście przez trzy wspaniałe
kwartety z niewątpliwie znaczącym i decydującym udziałem Joëlle Leandre, a teza
postawiona w drugim akapicie jest już Wam całkowicie bliska, rzućcie okiem na
tę drobną listę lektur nadobowiązkowych. Jeśli bowiem chcecie celująco zaliczyć
kurs świadomego miłośnika free
improvisation, winniście i te pozycje mieć na rozkładzie.
Segregator pt. Leandre/ Schweizer stanowczo możecie wypełnić
fiszkami z wrażeń, jakie dostarczy odsłuch The Stroming Of The Winter Palace
(Intakt Records, 1988; reedycja CD 2000), dysku firmowanego przez kwintet,
gdzie duetowi naszych bohaterek towarzyszy wspaniała szkocka wokalistka Maggie
Nicols (nota bene te trzy Panie popełniły kilka płyta jako Les Diaboligues, a samą Maggie słusznie kojarzymy ze Spontaneous
Music Ensemble) oraz zaciąg męski w osobach puzonisty George’a Lewisa i
perkusisty Guntera Sommera. Warto też spędzić kilka chwil z płytą sygnowaną
jedynie nazwiskiem Schweizer (Live At Taklos, Intakt, 1986/2005),
na której odnajdujemy tych samych muzyków, wszakże improwizujących w mniejszych
podgrupach. Połowa płyty to nagranie tria Leandre/ Schweizer/ Lovens.
W inny segregator - Leandre/Tramontana - wepnijcie
spostrzeżenia po obcowaniu z dwoma pozycjami nagranymi przez ten tandem. Najpierw
może wspaniały E’vero (Leo Records, 1999), a zaraz szybko potem wydawnictwo The
Chicken Check In Complex (Leo Records, 2002), gdzie duet wspomagają
ckliwe skrzypce… Carlosa Zingaro.
Po dzisiejszej lekcji winien Wam pozostać jeszcze jeden, nieco
skromniejszy segregator: Leandre/ Lazro. Póki co wypełnijcie go ich duetem
„litewskim” Hasparren (NoBusiness, 2013).
A ja - tak naprawdę - dopiero otwieram tę opowieść.
Możecie śmiało liczyć na szereg kolejnych historii o życiu i szalonej twórczości
Joëlle Leandre. Poniekąd, choć wcale nie przy okazji, oczekiwać należy na
Trybunie osobnej opowieści o Dauniku Lazro. Stosowne zobowiązania poczynione!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz