czwartek, 3 marca 2016

Joëlle Leandre – trzy kwartety na dobry początek


Światowa dominacja kultury anglosaskiej jest faktem bezspornym i nie wymaga w tym miejscu szerszego uzasadnienia. Co ciekawe, dyktat ów jest także udziałem sceny muzyki improwizowanej, a nawet tak ekstremalnie niszowej odmiany, jaką jest free improvisation, czyli z punktu widzenia Trybuny Muzyki Spontanicznej jej postaci najistotniejszej i budzącej największe zainteresowanie. Innym słowy szybciej poznamy wszystkie płyty Evana Parkera, czy Anthony Braxtona, niż sięgniemy po nagrania np. muzyków francuskich, o ile wcześniej nie natrafiliśmy na nich, słuchając kolejnego boga z Anglii lub zza wielkiej wody, z którym udanie kooperowali.
Przyznaję, że samemu nie raz doświadczyłem tego bzdurnego schematu myślenia. Wystarczy, że przywołam całkiem świeży przypadek - dopiero po wielu utraconych szansach (koncertowych), dotarło do mnie, że niejaki Frode Gjerstad z dalekiej Norwegii, to jednak geniusz (a i tak wpadłem na tę niegłupią myśl słuchając jego nagrań …z Johnem Stevensem – czyli schemat ani chybił zadziałał modelowo).

To przydługie intro wszakże, to jedynie nieudolna próba usprawiedliwienia się przed światem żywych, że dopiero całkiem nie dawno pojąłem swym małym rozumkiem, że Joëlle Leandre – francuska kontrabasistka, wokalistka, improwizatorka i kompozytorka - winna być stawiana na piedestale wybitnych improwizatorów muzyki współczesnej od wielu już lat, a przynajmniej od lat trzydziestu, gdy wraz z przyjaciółmi wydała na świat płytę, od omówienia której rozpocznę listowanie dowodów na prawdziwość powyższej tezy.


Kwartet Paryski, wiosna 1987 i dwa lata wcześniej

Dwa paryskie spotkania czworga przyjaciół, pierwsze w Teatrze Dunois w 1985r., drugie – dwa lata później - w Muzeum Sztuki Współczesnej Miasta Paryż (tłumaczę z francuskiego, nie znając języka, zatem z góry przepraszam za ewentualne przekłamania). Przekornie to efekt fonograficzny tego późniejszego zajmie pierwszą stronę winyla, którego szwajcarski Intakt Records wyda po kolejnych dwóch latach i – o, zgrozo – nie wznowi do dnia dzisiejszego. Już się pewnie domyślacie, że nagranie spotkania wcześniejszego znajdzie się na drugiej strony wyżej wspomnianej płyty. Razem uzbiera się blisko 50 minut muzyki.



Paris Quartet (Intakt, 1989) – bo to o tym wydawnictwie mówimy – to spotkanie szwajcarskiej pianistki Irene Schweizer i trójki improwizatorów francuskiego miotu - Joëlle Leandre (kontrabas, głos), Yves Robert (puzon) i Daunik Lazro (sax alt). Jako tytuł wykonawczy na okładce widzimy te cztery nazwiska, jakkolwiek nie w tej kolejności. Dodajmy z czysto statystycznego punktu widzenia, iż przy epitecie kompozytor na poszarzałej okładce winyla widnieje nazwisko Leandre, jakkolwiek informacja ta nie ma specjalnego waloru poznawczego z uwagi na fakt, iż muzyka zawarta na Paryskim Kwartecie jest … całkowicie improwizowana. Jeśli zręby wcześniej przygotowanych pomysłów na muzykowanie znalazły się w formie papierowej w momencie rejestracji muzyki, to niechybnie posłużyły jedynie za podstawek pod filiżanki z kawą.

Oszczędna w dźwięki pianistka, wycofany i lekko ironizujący puzonista, figlarny i estetycznie pokrętny alcista, wreszcie wojująca kontrabasistka w ostrogach, smagająca smyczkiem ledwo żywe struny swego wielkiego instrumentu. No i wisienka na tym wyjątkowo smakowitym torcie – wokalizy tej ostatniej, piękne i drapieżne jednocześnie, uzmysławiające niedoedukowanemu słuchaczowi (niżej podpisanemu), że możliwości głosowe Pani Leandre daleko wykraczają poza okowy niszowej muzyki improwizowanej. Boże, co za głos1?!
Trzynaście tytułów na trakliście, jedynie dla ozdoby (wszak francuski język pięknym jest bez cienia wątpliwości) i wygody słuchającego, bo muzyka na tej płycie, jak się już zacznie, to trwa do ostatniej sekundy bez zbędnych przerw i ochłapów ciszy.

Genialna płyta, który już sama w sobie - na półce pośród miliona innych, popełnionych przez tabuny nieznanych nikomu muzyków, które kupiliście nie zawsze wiedząc dlaczego -  wystarczy, by tezę postawioną w drugim akapicie tej opowieści bezczelnie ukonstytuować. Ale że w jej tytule padło, że będzie o … trzech kwartetach, to czas na prezentację drugiego.


Kwartet Szaleńczy, wczesna wiosna 2001

Minęło półtorej dekady lat, a Joëlle Leandre znów spotyka Daunika Lazro i nagrywa z nim w kwartecie. Brakujące dwie nogi tego improwizującego czworokąta uzupełnili wówczas podejrzanie nam znani – Paul Lovens (perkusjonalia) i Carlos Zingaro (skrzypce). Spotkanie miało miejsce na koncercie, w ramach Forum de Blanc-Mesnil, w trakcie Festiwalu w Banlieues Bleues (znów Paryż, na północ od 19. Dzielnicy, informacja dla turystów silnie poszukujących wrażeń). Na scenie wypocili dwa fragmenty improwizacji, łącznie spędzając na niej blisko godzinę zegarową.



W pewnej opozycji do Kwartetu Paryskiego sprzed lat kilkunastu, muzyka płynie stosunkowo wartko, a udział perkusisty miary Lovensa nadaje wyczynom kwartetu nieco inny wymiar w aspekcie estetycznym. Jeśli zachwytu nam starczy po szaleństwach dokonywanych przez kontrabas i alt, zamiennie z barytonem, ucho zawieśmy na pięknych pasażach skrzypiec Zingaro (wszak ich brzmienie, lekko rozwibrowane, poznamy nawet w odmętach śmierci klinicznej, po przedawkowaniu free improv). W niespełna dwanaście miesięcy później pewien francuski label wyda to na srebrnym krążku i zatytułuje po prostu Madly You (Potlatch, 2002), co okaże się zarówno tytułem wykonawczym, jak i nazwą płyty.


Kwartet Sudo, wczesna wiosna 2011

Mija kolejna dekada, a my wciąż krążymy w ramach aglomeracji Paryskiej (jakie to paskudnie wielkie miasto!). Tym razem jesteśmy bowiem w miejscowości Bobigny, a na scenie Salle Pablo Neruda bynajmniej nie kwili kilku niespełnionych poetów, a kolejny wyśmienity kwartet z wielkim wiosłem Joëlle Leandre. W zasadzie ci sami muzycy, co dekadę wcześniej, albowiem brakuje jedynie Daunika Lazro, którego udanie zastępuje włoski trębacz o pięknie brzmiących personaliach – Sebi Tramontana.



Niewiele ponad godzina muzyki, zarejestrowanej na żywo, podzielonej na pięć niezależnych części, innymi słowy - innych wątków swobodnie improwizowanych dialogów czworga doskonałych muzyków (a jakże pięknie brzmi tu puzon!). Znów w doskonałej formie odnajdujemy Zingaro, Lovens jest precyzyjny i dosadny, niczym niemiecki saper (już im odpuśćmy tę drugą wojnę…), a Leandre trzyma całe towarzystwo w ryzach, śmiało manipulując smykiem i snując oryginalne wokalizy (choć po prawdzie, w niższych rejestrach, niż te wspaniałe z Paris Quartet - cóż minęło jednak ćwierć wieku).

Całość edytorsko – w ramach produkcji na ziemi litewskiej - nazwano Sudo Quartet Live At Banlieue Bleue (NoBusiness Records, 2012). Tytuł skąd inąd jednoznacznie sugeruje, że byliśmy w tym samym festiwalu, na którym tak udanie, dziesięć lat wcześniej, produkował się kwartet Madly You.


Po odsłuchach obowiązkowych - lektury nadprogramowe

Jeśli ze smakiem przebrnęliście przez trzy wspaniałe kwartety z niewątpliwie znaczącym i decydującym udziałem Joëlle Leandre, a teza postawiona w drugim akapicie jest już Wam całkowicie bliska, rzućcie okiem na tę drobną listę lektur nadobowiązkowych. Jeśli bowiem chcecie celująco zaliczyć kurs świadomego miłośnika free improvisation, winniście i te pozycje mieć na rozkładzie.




Segregator pt. Leandre/ Schweizer stanowczo możecie wypełnić fiszkami z wrażeń, jakie dostarczy odsłuch The Stroming Of The Winter Palace (Intakt Records, 1988; reedycja CD 2000), dysku firmowanego przez kwintet, gdzie duetowi naszych bohaterek towarzyszy wspaniała szkocka wokalistka Maggie Nicols (nota bene te trzy Panie popełniły kilka płyta jako Les Diaboligues, a samą Maggie słusznie kojarzymy ze Spontaneous Music Ensemble) oraz zaciąg męski w osobach puzonisty George’a Lewisa i perkusisty Guntera Sommera. Warto też spędzić kilka chwil z płytą sygnowaną jedynie nazwiskiem Schweizer (Live At Taklos, Intakt, 1986/2005), na której odnajdujemy tych samych muzyków, wszakże improwizujących w mniejszych podgrupach. Połowa płyty to nagranie tria Leandre/ Schweizer/ Lovens.



W inny segregator - Leandre/Tramontana - wepnijcie spostrzeżenia po obcowaniu z dwoma pozycjami nagranymi przez ten tandem. Najpierw może wspaniały E’vero (Leo Records, 1999), a zaraz szybko potem wydawnictwo The Chicken Check In Complex (Leo Records, 2002), gdzie duet wspomagają ckliwe skrzypce… Carlosa Zingaro.



Po dzisiejszej lekcji winien Wam pozostać jeszcze jeden, nieco skromniejszy segregator: Leandre/ Lazro. Póki co wypełnijcie go ich duetem „litewskim” Hasparren (NoBusiness, 2013).

A ja  - tak naprawdę - dopiero otwieram tę opowieść. Możecie śmiało liczyć na szereg kolejnych historii o życiu i szalonej twórczości Joëlle Leandre. Poniekąd, choć wcale nie przy okazji, oczekiwać należy na Trybunie osobnej opowieści o Dauniku Lazro. Stosowne zobowiązania poczynione!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz