piątek, 4 marca 2016

The Best of 2015 – absolutnie konieczne uzupełnienie


Pierwsza dekada marca, to być może ostatni już moment, by zajmować się podsumowaniem roku poprzedniego. Jak wszyscy doskonale wiemy, kalendarzowa zabawa w „płyty roku” fascynuje nas jedynie do momentu, w którym okaże się, że pierwsze tygodnie nowego roku dostarczą do naszych urządzeń odtwarzających muzykę, kolejne muzyczne torpedy roku poprzedniego, których to wcześniej nie poznaliśmy z jakiś prozaicznych powodów, przez co żmudne podsumowanie dwunastu miesięcy bierze w łeb.

Nie inaczej postąpił ze mną rok 2015. Dosłownie w kilka dni po sformułowaniu „10 powodów, dla których zapamiętamy rok 2015” (post na Trybunie z datą 31.01, acz powstał na dwa dni przed końcem roku), dotarła do mnie wyjątkowa płyta, o której Wam za chwilę opowiem, a bodaj w dwa tygodnie później jeszcze dwie kolejne, które znacząco zweryfikowały mój ogląd roku ubiegłego. Do tych trzech pozycji sięgam w ostatnich tygodniach na tyle często, że chęć przekazania Wam moich wrażeń okazała się silniejsza od niechęci do rujnowania poczynionego na przełomie roku resume.


Larry Ochs  The Fictive Five (Tzadik, 2015)

Nie będę tej krótkiej powieści rozpoczynał od eloboratu o tym, kim dla muzyki improwizowanej jest Larry Ochs, gdyż możecie sobie to w sieci spokojnie wyguglać (pamiętajmy jednak, iż kojarząc tego zacnego saksofonistę jedynie z Rova Saxophone Quartet, czynimy mu dużą niesprawiedliwość).  Nie ulega natomiast wątpliwości, iż dyskografia Ochsa pod własnym nazwiskiem nie zawiera zbyt wielu pozycji.



Z tym większą satysfakcją witamy na naszej półce The Fictive Five, a radość nasza jest tym większa, że ponad siedemdziesięciominutowa, ubiegłoroczna rejestracja z nowojorskiego East Side Sound przynosi wyjątkowo udany pomysł na kwartet freejazzowy +1. Oto bowiem klasyczny free band (sax, trąbka, bas i perkusja) został tu rozbudowany o dodatkowy kontrabas, dając nam ową Piątkę, umieszczoną w tytule płyty. Przestrzeń wypełniana przez muzykę dzięki temu zabiegowi uległa znaczącemu poszerzeniu, a faktura dźwięków uroczo zgęstniała.

Koniecznie zatem przedstawmy aktorów tego znamienitego widowiska. Lider, kompozytor i producent nagrania sięga po tenor i sopranino, a w żmudnym procesie kolektywnych improwizacji, opartych jednak na jasnych i precyzyjnie skonstruowanych kompozycjach, pomaga mu trąbka Nate’a Wooleya, perkusja Harrisa Eisenstadta, no i rzeczone dwa kontrabasy w rękach Pascala Niggenkempera i Kena Filiano.

Całość zaczyna się iście aylerowsko, dęciaki dmą ile sił w płucach i tak już będzie przez cały czas trwania nagrania, z krótkimi przerwami na nostalgiczny odpoczynek w podgrupach i kąśliwe dialogi kontrabasów. To one – przy okazji – są solą tego nagrania. Raz wdają się w dysonansujące pyskówki, innym razem suną pasaże, niczym bracia syjamscy. Na ich tle Ochs i Wooley plotą piękne dygresje w kontekście dobrze podanych tematów. Doskonała płyta do wielokrotnego odsłuchu!


The Cabinet Trio  Blood Samples (FMR, 2015)

Na nagranie The Cabinet Trio ostrzyłem sobie pazurki od momentu, gdy dowiedziałem się o jego powstaniu. Oto bowiem Krwawe Próbki, to prawdopodobnie pierwsze spotkanie dwóch weteranów europejskiego free – Frode Gjerstada (sax, cl) i Rogera Turnera (dr). Dodatkowo, obaj w serduszku fana zajmują bardzo szczytne miejsce, zatem ta rejestracja z Cafe MIR z Oslo, z sierpnia 2013r. nie mogła ujść mojej uwadze. Obu Panom towarzyszy tuba, instrument rzadko wykorzystywany w okolicznościach trzyosobowych. Ten ciężki, niezgrabny dęciak dźwiga Borre Molstad, norweski młodziak (oczywiście tylko w kontekście wieku jego współpartnerów), który u boku Gjerstada pojawił się już m.in. przy okazji jego znakomitego Sekstettu (pisałem o tej płycie na Trybunie, przy okazji listowania moich ulubionych płyt saksofonisty).



Improwizacja na koncercie biegnie niezwykle dynamicznie, bez chwili przestoju na choćby odrobinę refleksji. Frode zaczyna od klarnetu, by po kwadransie sięgnąć po alt. Niebywałe palcówki na tubie popełnia Molstad (to niesamowite, jak na tym instrumencie można… szybko grać!). Turner obu kolegom daje dodatkowego ognia i smaga pałkami po całej przestrzeni salki koncertowej. Chcielibyśmy w tej aurze pozostać na wieki, niestety dane nam jest obcować z Blood Samples jedynie przez …. 30 minut.
Dramat! Mam nieodpartą chęć zapytać Frodego, dlaczego tak krótko… Jak się dowiem, opowiem przy innej okazji.



Daniel Levin / Mat Maneri   The Transcendent Function  (Clean Feed, 2015)

Na koniec tego uzupełniającego resume roku ubiegłego na scenie free improv/jazz, skromny duecik dwóch instrumentów … smyczkowych. Panowie Levin i Maneri są nam oczywiście od lat doskonale znani, ale przyznam całkowicie szczerze, iż płyty z ich nagraniami nie są częstym zjawiskiem w mojej płytotece. Tym bardziej zatem radość, jaką daje mi rejestracja poczyniona w lutym ubiegłego roku w Kopenhadze, nieskażona jest oczywistością i natrętną przewidywalnością. Wiolonczela i skrzypce, bez elektronicznych wspomagaczy i zbędnych dekonstrukcji, sześć tematów (zwanych edytorsko „kompozycjami”) i urocza, nieśpieszna improwizacja. Uwielbiam brzmienie smyczków, lubię je słuchać w każdym repertuarze (od Bacha, oczywiście, zaczynając). Tu jesteśmy na polu muzyki improwizowanej i tym większa trafia mi się z tego faktu przyjemność, rosnąca zresztą z minuty na minutę w trakcie obcowania z Uroczystością Transcendentalną (uwaga: ang. function ma wiele znaczeń, mogłem zatem nie trafić z tłumaczeniem).


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz