Powiedzieć o Trevorze Wattsie, że jest niezwykle ważną
postacią europejskiego free improv/ free jazz, to jakby nic nie powiedzieć.
Przez kilka długich lat 77-letni dziś Anglik współtworzył historię
wyjątkowej formacji muzyki swobodnie improwizowanej Spontaneous Music Ensemble,
będąc bez cienia wątpliwości drugim po bogu (po Johnie Stevensie, dodajmy dla
porządku).
W ostatnich natomiast latach, incydentalnie dołączał do New
Orchestry Barry’ego Guya, czego mieszkańcy kraju nad Wisłą mogli dwukrotnie doświadczyć
podczas Krakowskiej Jesieni Jazzowej w latach 2010 i 2012. Przy okazji pokazał
wówczas nielicznym niedowiarkom, jakie jest jego miejsce w szeregu gigantów
muzyki improwizowanej.
W oderwaniu od wyżej wywołanych incydentów w życiu
artystycznym Trevora, przez ponad dekadę, wiele lat temu, za siódmą górą, za
siódmą rzeką, funkcjonował absolutnie interesujący ansambl pod dźwięczną nazwą
Amalgam. Moc sprawcza, twórcza i egzystencjalna rzeczonej formacji zdecydowanie
przypisana być winna bohaterowi tej opowieści.
A zaczyna się ona z ekstremalnie wysokiego C, potem trochę
artystycznie pobłądzi, by zakończyć swój żywot wydawnictwem dość wyjątkowym,
przynajmniej w ujęciu czysto personalnym. Ze statystycznego punktu widzenia
zauważmy, iż historia ta ma dokładnie dziesięć przystanków i poniżej wszystkie one, opatrzone
drobnym komentarzem, zostaną Czytelnikom Trybuny zaprezentowane.
Prayer For Peace (Transatlantic Records, 1969)
Mimo, iż przy okazji redakcji monografii Spontaneous Music
Ensemble przewertowałem niejedno źródło wiedzy o okresie powstawania formacji,
nie jestem w stanie dziś podać jakiegoś szczególnego powodu, dla którego Trevor
Watts i John Stevens - w trzy lata po debiucie na krążku Challenge - postanowili spotkać się w jednym z londyńskich studiów
nagraniowych i zarejestrować w trakcie dwuipółgodzinnego meetingu trzy genialne
kompozycje tego pierwszego. Przejmująca, wręcz modlitewna Tales Of Sadness, piękna i miłośnie żarliwa Judy’s Smile (prawdziwa oda do małżonki Judy, na krążku zagrana aż trzykrotnie), wreszcie pompatyczna i równie piorunująca emocjonalnie pieśń
tytułowa (w tej ostatniej na basie Jeffa Clyne’a zastępuje Barry Guy). Jedna z
najlepszych i z pewnością najszczerszych free jazzowych płyt wszechczasów.
Sekcja gra, jakby świat miał się za chwilę skończyć, a alt Wattsa tak prawdziwe
i wstrząsająco być może nie zagra już nigdy potem. Wyjątkowa płyta, do poziomu której, Amalgam jako formacja nigdy potem już się nie zbliży.
Play Blackwell &
Higgins (A
Records, 1973)
Nie wiedzieć do końca dlaczego, pod szyldem Amalgam, Watts i
Stevens nie wydawali nagrań przez kolejne cztery lata. W międzyczasie w
ramach macierzystej SME nagrali pół tuzina genialnych płyt, a w latach 1972-73
jako duet eksperymentowali na głębokim morzu ultraintuitywnych improwizacji.
Niewykluczone, że wtedy właśnie, emocjonalnie umęczeni i muzycznie zdewastowani formułą na wskroś wyzwolonej improwizacji, muzycy postanowili delikatnie odpocząć i zagrać coś nieskromnie banalnego, z
jazzowego – rzecz jasna – punktu widzenia (o tej motywacji pisze zresztą Watts
w liner notes). Zagrali kilka
koncertów (znów w trio - na basie naprzemiennie Ron Herman i Jeff Clyne) w
całkowicie bebopowym wydaniu (oczywiście bierzemy poprawki na improwizacje
Wattsa absolutnie na poziomie free) i
wydali to na płycie, której tytuł mówi wszystko. Pod kompozycjami popisał się
tym razem Stevens (wszak inspiracja idzie wprost od tuzów jazzowej perkusji). Ostra,
równoległa jazda dynamicznych bębnów i nietuzinkowego altu, a w tle mocny drive kontrabasu (polecam słuchawki, bo dźwięk
tego ostatniego nie jest nadmiernie słyszalny). Ciekawa propozycja, choć
estetycznie odległa o lata świetlne od Prayer…
Innovation (Tangent Records, 1975)
Po kolejnych kilkunastu miesiącach (w międzyczasie SME
popełnia swoje opus magnum rejestrując
Quintessense), w studiu w Oxfordshire dochodzi do całkiem niespodziewanego spotkania … w sekstecie. Duet naszych
bohaterów wspierają dwa basy (w tym jeden elektryczny), piano i konga. Nazwiska
(choćby Kent Carter, czy Keith Tippett) sugerowałyby, iż to co usłyszymy w
głośnikach będzie cokolwiek doskonałe, ale tu niestety spotyka nas przykra
niespodzianka. Cztery kompozycje Stevensa, jedna Wattsa, ale na płycie wieje
nudą i całkowitym brakiem pomysłu na muzykę. Co gorsza, użyte bez uzasadnienia
konga narzucają jednolity rytm w każdym utworze i pozostali muzycy nie mają
doprawdy dokąd uciekać. Z całego Innovation
(tytuł brzmi jak przekleństwo) warte odnotowania jest jedynie to, że był to
ostatni występ Stevensa na płycie grupy Amalgam.
Another Time (Vinyl Records, 1976); Samanna
(Vinyl Records, 1977); Mad (Syntohn, 1977); Deep
(Vinyl Records, 1978)
Tym razem za nami ponad dwa lata milczenia formacji. W tym okresie
SME przekształca się w kwartet instrumentów smyczkowych (już bez
Wattsa), a Stevens powołuje do życia inicjatywę Away, która w składzie elektrycznym zaczyna zabawę w charakterny fussion/jazz-rock (na pierwszej płycie odnajdujemy jeszcze Wattsa; o reedycji tych nagrań pisałem w ostatnim poście dotyczącym Johna). Gdy Amalgam wraca do
studia nagraniowego latem 1976r. jest już zupełnie nową formacją, podobnie jak Away, eksplorującą paradygmat jazzu elektrycznego. Obok
Wattsa stałym członkiem zespołu zostaje niezwykle kompetentny drummer Liam
Genocky, a istotnymi instrumentami – gitara elektryczna (głównie Dave Cole) i
gitara basowa (głównie Colin McKenzie). Przez kolejne półtora roku wydają aż
cztery płyty. Każda z nich jest trochę inna, każda ma swoją specyfikę
instrumentalną, wszakże wszystkie zawierają świetne, ekspresyjne kompozycje
Wattsa i jego niebywale śpiewne improwizacje.
Samanna to dwie gitary basowe, Mad zamiast gitary – elektryczne piano,
zaś Deep – wyjątkowo – akustyczny
kontrabas (Harry Miller!).
Closer To You (Ogun, 1979)
Po prawdzie ta płyta, to ostatnie wydawnictwo Amalgam, ale zarejestrowana
została rok wcześniej (1978), niż niżej omawiane pozycje. Tylko jako trio - Watts-McKenzie-Genocky - pod tytułem wykonawczym Trevor Watts’ Amalgam. Brak gitary rekompensuje bardzo melodyczne
podejście do struktury dźwięku gitarzysty basowego, a i czasoprzestrzeń dla
saksofonowych popisów Wattsa rośnie w tempie geometrycznym (szczególnie pięknie
jego alt łka w długiej, spokojnej
kompozycji Dear Roland, zajmującej
całą drugą stronę winyla). Niespełna trzy kwadranse precyzyjnego electro-jazzu.
Pięknie się tego słucha!
Wipe Out (Impetus Records, 1979); Over
The Rainbow (Arc, 1979)
Wreszcie finałowa edycja Amalgam. Listopadowa (‘79)
brytyjska trasa koncertowa i drobny incydent studyjny. No i zapowiadana na
wstępie niespodzianka personalna. Oto bowiem na kilka dżdżystych, jesiennych
tygodni gitarzystą Amalgam zostaje Keith Rowe! Od ponad dekady stały członek
improwizującego kolektywu AMM, innowator i eksperymentator gitary, plądrofonik i swoiste enfante terrible muzyki niekomponowanej.
I tu – w kolektywie Amalgam - gra na gitarze w jak najbardziej konwencjonalny
sposób, innymi słowy trzyma ją normalnie w dłoniach i sprawnie palcuje po
gryfie. Co więcej, zdarzają się momenty, gdy gra na niej w iście heavymetalowy sposób (choćby tytułowy
numer Wipe Out). Trasa koncertowa
została uwieczniona aż na czterech winylach i przynosi niebywałą porcję … hałasu.
Z dwóch powodów – po pierwsze panowie naprawdę ostro grają, po drugie, niestety,
jakość dźwięku jest prawdziwie garażowa (mój monofoniczny kaseciak w tamtej
epoce też tak rejestrował muzykę). Watts
punkrockowy? Czemu nie…. Pokaźną dawkę nagrań koncertowych uzupełnia studyjna
rejestracja. Jaka jest jej zawartość mogę jedynie pofantazjować, albowiem Over The Raibow, jako jedyny z tego zestawu,
niestety nie stoi na mojej półce.
Wszystkie tytuły Amalgam, z wyłączeniem Closer To You, doczekały się reedycji CD, dzięki operatywności
Trevora Taylora i jego zasłużonego FMR Records (seria Legacy). Dodatkowo Prayer For Peace została także reedytowana, w limitowanym nakładzie
na czarnym krążku, przez litewski NoBusiness Records.
Mimo, że w połowie lat 70. ubiegłego stulecia Watts i
Stevens rozpoczęli zabawę w konstruktywne fussion, nie zaprzestali bynajmniej
grać akustycznego free jazzu. Co więcej, przez prawie dwa lata chętnie pogrywali
w trio z Barry Guyem (pod trojgiem nazwisk, choć te Stevensa zawsze na
pierwszym miejscu) i pozostawili po sobie aż trzy wydawnictwa płytowe – No
Fear (Spotlite, 1978), Application
Interaction And... (Spotlite, 1979), wreszcie uzupełnienie tej
pierwszej, czyli Mining The Seam – The Rest Of The Spotlite Sessions (Hi 4 Had,
2004). Z muzycznego punktu widzenia szczególnie polecam No Fear, jednocześnie przestrzegając przed drugą z w/w płyt, z
uwagi na kiepską jakość dźwięku (chyba znów ten marny kaseciak…).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz