Być może na tych łamach powiedziano już wszystko o Johnie
Stevensie i jego wiekopomnym dziele muzycznym Spontaneous Music Ensemble. Za
każdym razem zachwyt recenzenta koegzystował z oczywistą w tym wypadku
konstatacją, iż formacja ta nie byłaby tak istotna dla historii muzyki
improwizowanej, gdyby nie udział sprawczy Trevora Wattsa.
Przypomnę zatem, iż w tym miejscu odnajdziecie
trzyczęściową monografię grupy, która w miarę szczegółowo i chronologicznie
opowiada dzieje SME, począwszy od roku 1966, skończywszy na roku śmierci Johna,
czyli 1994. Jej wymiar personalnie wielkogabarytowy (Spontaneous Music
Orchestra) doczekał się w roku ubiegłym ciekawej reedycji, która została
wnikliwie przeanalizowana przez Pana Redaktora dokładnie w tej opowieści .
Z kolei w innym miejscu Trybuny można znacząco poszerzyć swoją wiedzę o być może
najwspanialszej, kwartetowej inkarnacji SME, która choć artystycznie
funkcjonowała ledwie przez kilka miesięcy roku 1971, pozostawiła po sobie dwa i pół
winyla oraz pół dysku kompaktowego genialnej wprost muzyki.
Nasz dzisiejszy zbiór krótkich opowieści o Johnie Stevensie
i Trevorze Wattsie zacznijmy właśnie od tego ostatniego wydarzenia
artystycznego. Po nim pochylimy się także nad dwoma innymi, krytycznie
istotnymi nagraniami sprzed lat, które trafiły do nas całkiem niedawno w formie kompaktowych (po raz pierwszy) reedycji. A na sam koniec -
przywołanie innych tekstów Trybuny,
które w śmiałych żołnierskich słowach opiewają niewątpliwy geniusz obu muzyków.
Oslo, 21 maja 1971r.
Funkcjonujący scenicznie od drugiej połowy kwietnia do końca
września 1971 roku, kwartet Spontaneus Music Ensemble (John Stevens na małym
zestawie perkusyjnym, Trevor Watts na saksofonie sopranowym, Ron Herman na
kontrabasie i Julie Tippetts na gitarze i wokalu), artystycznie spełniał się w
postępie geometrycznym. Mniej więcej środkową część maja spędził on w Norwegii,
gdzie koncertował (LP 1.2.Albert Ayler,
Affinity Records), a także zarejestrował materiał dla norweskiej telewizji
publicznej (NRK). Pisząc ponad dwa lata temu monografię SME, udało mi się
jedynie ustalić fakt, iż w dniu 21 maja grupa zawitała do studia telewizyjnego
i zarejestrowała niedługi materiał bez udziału publiczności. Do całkiem
niedawna żyłem w przekonaniu, iż nagrania te nie przetrwały. Szczęśliwie jednak
udało się ten film odnaleźć i jest on dziś dostępny na norweskiej stronie
jazzowej Salt Peanuts.
Na trwający bez siedemnastu sekund, trzydziestominutowy film
składa się dwuminutowa introdukcja werbalna Johna (ciekawy pasus o tym, iż ich
muzyka nie jest wcale trudna w odbiorze, a dużo trudniejsze jest samo jej
wykonanie) oraz połączone trzy kompozycje/ improwizacje SME 1.2. Albert Ayler, Norway oraz Tickets, please.
Realizacja telewizyjna jest niezwykle profesjonalna
(oczywiście czarno-biała), ale bynajmniej nie jest statystycznym filmowaniem
muzyków na scenie. Rzecz można, iż w wymiarze wizualnym jest bardzo efektowna (choćby pięknie przenikające się wzajemnie obrazy muzyków). John krótko
obcięty, z długą brodą, o nieco majestatycznym wyrazie twarzy i niezwykle
przenikliwym spojrzeniu. Trevor i Ron skupieni na swych instrumentach, wyglądają z całej czwórki najporządniej. No i Julie w posthippisowskiej
fryzurze, wyposażona w nieoczywistą i ale intrygującą urodę, na krześle,
przyklejona do mikrofonu. Dodajmy, co istotne, John i Julie występują w studio
na boso.
Znających choć trochę tę edycję SME, dźwięki płynące z ekranu nie zaskakują, są przerażająco piękne i istotnie niepokojące. Wokal Julie
splata się z sopranem Trevora, tworząc skupiony i trwale związany ze sobą
dwudźwięk. Kontrabas Rona prowadzi warstwę rytmiczną, a wspiera go bardzo subtelnym
drummingiem John. Akustyczne
poczynania całej czwórki – w ostatecznym rozrachunku - stanowią nieprzerwany
strumień dźwiękowy, który buduje klimat podróży, której cel nie jest
nakreślony, być może w ogóle nie stanowi celu samego w sobie. Muzyka jest
bardzo spokojna (z wyłączeniem końcowego fragmentu), być może najbardziej
kontemplacyjna ze wszystkich nagrań tego kwartetu. Prawdziwe muzyczne misterium
dane jest nam w środkowej części występu. Muzycy wstają i wychodzą przed swoje
instrumenty. John ma w ręku jedynie dzwonek i … śpiewa razem z Julie, jej
gitarą i saksofonem Trevora. Rytualna modlitwa o sen, który nie chce nadejść i
dać ukojenia. Ekscytujące!!!
Jeśli jakimś cudem nie poznaliście jeszcze tej muzyki,
uczyńcie to koniecznie. Jeśli znacie, a nie widzieliście, zróbcie to tym
bardziej.
Londyn, czerwiec
1976r.
Mniej więcej dwanaście miesięcy temu wydana została reedycja
(pierwszy raz na CD) pewnej wyjątkowej, kilkudniowej sesji nagraniowej formacji
Trevor Watts String Ensemble. Myślę
o płycie Cynosure (CD Hi 4 Head
Records, 2016; LP Ogun Records, 1976).
Wnikliwi wielbiciele muzycznych talentów Wattsa i Stevensa
doskonale wiedzą, iż poza uprawianiem całkowicie wyzwolonej improwizacji pod
szyldem SME, obaj Panowie jeszcze w latach 60. ubiegłego stulecia powołali do
życia formację Amalgam (przy czym, istotniejszy wpływ należy tu przypisać
saksofoniście), z której w dość szczególnych okolicznościach wykluła się
formacja John Stevens’ Away. Obie inicjatywy skoncentrowane były na muzyce
improwizowanej, realizowanej w oparciu o gotowe kompozycje własne, na ogół przy wykorzystaniu
instrumentarium elektrycznego (gitary!). Nawigacja do tekstów monograficznych
obu grup pod koniec tego tekstu.
Już po powstaniu drugiej z grup, Trevor Watts kontynuował
muzykowanie na polu jazzu z prądem
bez udziału Stevensa. Nim jednak w lipcu 1976r. została zarejestrowana kolejna
płyta Amalgam Another Time, kilka
tygodni wcześniej Trevor zebrał w studiu oktet, który z uwagi na dużą ilość
instrumentów smyczkowych, przyjął nazwę String Ensemble. Obok lidera na alcie i
sopranie, na krążku będącym pokłosiem tego spotkania, odnajdujemy - na gitarach
elektrycznych Dave’a Cole’a i Steve’a Haytona, na gitarze basowej Colina
McKenzie, na kontrabasie Lindsaya Coopera, na wiolonczeli Sandy Spancer, na
skrzypcach Steve’a Donachie, zaś na perkusji Liama Genockey’a. Grupa zagrała
pięć kompozycji Wattsa, z których aż trzy zostały wykorzystane miesiąc później
w trakcie rejestracji Another Time (Amalgam
w kwartecie).
Muzyka zawarta na winylu Cynosure
pozostaje w silnej korelacji artystycznej z innymi dokonaniami Amalgam. Czyli
dynamiczne, elektryczne brzmienie rozbudowanej sekcji rytmicznej, która stanowi
wyśmienity podkład dla saksofonowych popisów lidera. Jednakże potężny arsenał
strunowców nie pozostaje bez wpływu
na dramaturgiczny przebieg wydarzeń. Po dwóch bardzo dynamicznych fragmentach,
początek trzeciego odbywa się w bardzo otwartej, improwizowanej formule (SME!).
Muzyka jest cudownie rozwichrowana, a jej rytmika artystycznie zmierzwiona. Po
kilku minutach sekcja daje gazu i
przy wykorzystaniu zmyślnej synkopy, rwie do przodu niczym dobrze upalony Amalgam+. Fragment czwarty
przynosi kolejną niespodziankę – oktet jakby rozrywa się na dwie części,
akustyczną i elektryczną. Jedna szuka afrykańskich skal rytmicznych, druga
próbuje pozostać przy estetyce typowej dla muzyki fussion tamtego okresu. Oba podzespoły
z każdą chwilą zapętlają się i w krwistej galopadzie sięgają muzycznego zenitu!
Fanastyczne!
W uzupełnieniu podstawowego materiału winylowego, na CD
odnajdujemy trzy niedługie fragmenty koncertu Oktetu z tego samego miesiąca. Tu
afrykańskie skale jeszcze bardziej dominują. Muzyka aż kipi rytmem i dynamiką.
Koncert ten stanowi istotny zwiastun muzyki, jaką będzie eksplorował Watts w
kolejnej dekadzie, w ramach wielu formacji opartych na rozbudowanym instrumentarium
perkusyjnym (Drum Orchestra, Moire Music Drum Orchestra, Moire Music Sextet
etc.).
Doskonała muzyka, którą polecam bezdyskusyjnie, choć nie
mogę nie zaznaczyć, iż zwłaszcza nagrania studyjne Cynosure są kiepskiej jakości technicznej. Dźwięk pozostaje
istotnie kasetowy i nieselektywny, a
w uważnym odsłuchu nie można nie dosłyszeć … winylowych trzasków. Ta muzyka
zasługuje na porządny remastering !
Stavanger, 7 września
1982r.
Wieloletnia współpraca Johna Stevensa z norweskim
saksofonistą Frode Gjerstadem nie doczekała się jeszcze na Trybunie adekwatnej epistoły, ale jak już onegdaj doniosłem, prace
trwają i niebawem winny zaowocować stosownym tekstem (czekam jedynie na rip-y
winyli wydanych w połowie lat 80., które do dziś nie doczekały się wznowienia).
Głównym przejawem współpracy tych obu wybitnych muzyków była
grupa Detail. Funkcjonowała ona zazwyczaj w składzie trzyosobowym (pierwszym
basistą był Johnny Dyani, drugim Kent Carter), czasami dołączał do nich na
czwartego amerykański kornecista Bobby Bradford. Być może jednak nie wszyscy
wiedzą, iż w początkowym okresie Detail z założenia miał być kwartetem. Tu –
tym czwartym – norweski pianista Eivind One Pedersen. Z różnych powodów,
występów w kwartecie było niewiele, a pianista dość szybko wycofał się z
grupy. Jeden z koncertów w składzie
czteroosobowym (z września 1982r.) ukazał się w tamtych czasach na kasecie
(Circulasione Totale) i był do stycznia tego roku w zasadzie niedostępny. Dziś
jest jednak z nami, dzięki odkryciom archeologicznym Gjerstada w jego domowej
szafie (przy okazji jedynego żyjącego muzyka z tego grona). CD zwie się Detail At Club 7 (Not Two Records, 2017)
i przynosi blisko 60-minutowy zapis dynamicznego, freejazzowego koncertu,
podanego dla wygody słuchaczy w pięciu częściach. Na szczegółową analizę muzyki
nań zawartej przyjdzie czas w zapowiadanej monografii Detail. Póki co, kupujcie
ten doskonały krążek. Na lekturę przyjdzie czas po odsłuchu!
Nawigacja!
Na koniec dzisiejszej opowieści czas jeszcze na wskazanie
sieciowej drogi dla tych, którzy mają ochotę poznać/ przypomnieć sobie inne
opowieści Trybuny o Johnie Stevensie
i Trevorze Wattsie.
Miłej lektury!!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz