Miejsce w historii gatunku, do tego wybitne, mnóstwo
epokowych nagrań, współtworzących pokrętny świat muzyki improwizowanej,
sprawiają, iż angielski saksofonista Trevor Watts mógłby z całkowitym spokojem
oddać się czynnemu wypoczynkowi i uważnemu śledzeniu, co czynią młodsi i mniej artystycznie uposażeni. Wszakże jego niepokorna dusza wiecznego poszukiwacza
przygód sprawia, iż ciągle mu mało, ciągle chce więcej ... muzyki!
Przed nami dwie nowe płyty faceta, który za kilkanaście dni skończy
78 lat! Pierwsza, przy okazji najnowsza, to duet z pianistą. Formuła, której
owoców fonograficznych nie brakuje w dorobku muzyka. To spotkanie jest jednak wyjątkowo specyficzne. W
uzupełnieniu, solowa płyta Wattsa, upubliczniona dwa lata temu z
okładem.
Con Fluent
Recenzji tej płyty nie mogę zacząć standardowo. Data,
miejsce, kto dotarł na scenę lub do studia nagraniowego, dlaczego i w jaki sposób powstała płyta etc… Albowiem
krążek Con Fluent, sygnowany przez
pianistę Stephena Grew i saksofonistę Trevora Wattsa (sopran i alt), nie
powstał w jednym miejscu i czasie. Baa, muzycy nawet nie spotkali się razem w trakcie jego realizacji! Taki stan rzeczy, typowy raczej dla muzyki
popularnej, w przypadku muzyki improwizowanej ma miejsce niezwykle rzadko.
A zatem w pierwszej kolejności Panowie trochę wspólnie pokoncertowali,
a potem ten starszy – oczywiście Trevor – uknuł śmiałą intrygę. Ponieważ obaj
mieszkają na przeciwległych krańcach wielkiego imperium brytyjskiego, a jak
wiadomo komunikacja masowa w XXI wieku stwarza mnóstwo problemów, postanowili
nagrać płytę na odległość!
Grew, jak przystało na młodszego, w pierwszej kolejności
nagrał materiał muzyczny. Solowe nagrania koncertowe z Lit & Phil w Newcastle, poczynione w pierwszej połowie roku
2015, przesłał był (awionetką?) do domostwa Trevora. Tenże zaś, odpalił w domu
solowe popisy pianisty i zaczął do nich zmyślnie improwizować. Powstał dość
szczególny, improwizowany koncert na
odległość, który podzielony za sześć odcinków z tytułami, trafił ubiegłego
roku na dysk FMR Records Con Fluent. Improvised Compositions 2015.
Muzyka na płycie jest niezwykle dynamiczna, zadziorna i
wielu odcinkach ewidentnie freejazzowa. Gdyby odnieść ją do wielu innych nagrań
Wattsa z pianem (choćby w towarzystwie Veryana Westona, gdzie siła refleksji i
zadumy zmiata z pola boju niemal każdy impuls, by nieco pohałasować), ta tryska energią, żywotnością i siłą nieskalanego poczęcia. W dużym stopniu jest to -
rzecz jasna - zasługa Stephena Grew, który podesłał sławniejszemu koledze
materiał o określonej motoryce. Watts czuje się w takim środowisku…
doskonale. Jego alt (rzadziej sopran) brzmi intrygująco, czysto i krwiście
młodzieńczo, jakby te dźwięki miały powstać nawet cztery, czy pięć dekad temu! Ekspresja,
energia, ejakulacja! Także dużo… empatii, by kończyć wątek rzeczowników na
literę e.
W tym termodynamicznym
kotle improwizacyjnym nie brakuje także momentów czułej zadumy i
niezobowiązującej refleksji. Choćby trzeci fragment Sadness Of Rhyme, który przynosi urocze wyciszenie, po dwóch
petardach free. Szukanie odrobiny
skupienia, wokół ledwie sugerowanych akordów fortepianu, który w ważnych
momentach nie stroni od pikantnej preparacji. Alt, tym bardziej sopran, jest
brzmieniowy czysty, jak łza, co najwyżej łka w różnych kolorach. Także piąty
fragment Ask Later odbywa się
początkowo w tempach młodzieży starszej, które dają saksofoniście kolejne
płaszczyzny dla wirtuozerskich popisów. W ich trakcie narracja ulega jednak eksplozywnemu
zdynamizowaniu i prowadzi nas do ekstatycznego finału blisko 15-minutowej improwizowanej kompozycji, pełnego
akustycznych fajerwerków, piętrzenia zdarzeń i niespodziewanych zwrotów akcji. I
tu wyjście z objęć artystycznego zawahania ma kompulsywny, słony i drogocenny
smak. Brzmienie altu chyli nam nieba nad gorejącym ogniem piekielnym. Pięciominutowy
finał, tworzony w pokrętnie refleksyjnym klimacie, stymuluje wyjątkowo zdolnych improwizatorów do tkania niebanalnej improwizacji. Czynią to definitywnie wspólnie,
wbrew temu, iż ich spotkanie muzycznie ma korespondencyjny wymiar.
Veracity
Tym razem zachowujemy jedność miejsca i czasu powstania nagrania.
Jest to o tyle łatwiejsza, iż przed nami płyta solowa na saksofon altowy.
Czerwiec 2014, studio ARC w Hustings. Trzynaście improwizowanych kompozycji Wattsa. Album Veracity. Solo Alto Saxophone dostarcza
nam FMR Records (2014).
Skupienie, kontemplacja, ogień migoczących ziarenek, jak i
wielkogabarytowe pożary niemające dramatycznego końca. Krystaliczne brzmienie
instrumentu Trevora Wattsa, czasami przywołuje w myślach sound… kontrabasu Barry Guya, przynajmniej w wymiarze jakości
dźwięku, jaka dociera do odbiorcy.
Facet w wieku Trevora nie musi się nigdzie śpieszyć, ma na
wszystko dużo czasu, a presja oczekiwań przyjmuje wartości ujemne. To sprzyja
powstawaniu doskonałej muzyki. Nawet w dynamicznych improwizacjach czuje się tą
wewnętrzną nieśpieszność. Jest melodia, jest zrównoważona improwizacja.
Skuteczne poszukiwanie niezbędnej harmonii staje się udziałem muzyka od
pierwszego dźwięku tej uroczej płyty. Cel osiągany bywa na lekkim wdechu, po
którym równomierny … oddech jest dany gratis.
Trans, mantra, czyściec, odkupienie to drogowskazy dla fragmentów o większej
dynamice i ładunku ekspresji. Nie brakuje momentów grania bezoddechowego – to prawdziwy balsam na uszy umęczonego recenzenta.
Dorobek artystyczny Wattsa nie obfituje w nagrania solowe.
Łącznie z wydanym w roku ubiegłym zestawem Solos
2016 (Hi 4 HEAD Records, 25 minutowy minilongplay),
dostępnym jedynie w plikach, doliczyłem się czterech wydawnictw.
Te z czerwca 2014 roku zdają się być wyjątkowo urokliwe i
być może stanowią solowe opus magnum
Trevora Wattsa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz