Czas najwyższy otworzyć przepastny dział płyt, które nie
dotarły się na roczne podsumowania redakcyjne nie z uwagi na poziom
artystyczny, ale niedogodności związane z samą istotą kalendarza. Oto i
przekleństwo recenzenta, które, jak co roku, materializuje się w styczniu.
Płyta Tria Blurb, dla świata free improv istotnie gwiazdorskiego
pod względem personalnym, trafiła do mojego odtwarzacza pod sam koniec roku i
było już zbyt późno, by poddać ją wnikliwej analizie. Dziś wszakże wiem już bez
cienia wątpliwości, iż to muzyka, która winna trafić na roczne resume.
Do rzeczy zatem! Trio Blurb, to personalnie Maggie Nicols –
głos, John Russell – gitara i Mia Zabelka – skrzypce i głos. Na płycie W znalazły się dwa koncerty. Pierwszy
pochodzi z września 2017 roku, z festiwalu Discovery i … był już na tych łamach
recenzowany w ramach relacji z tegoż festiwalu, zawartej na przepastnym wydawnictwie
Channel Discovery Festival (Weekertoft Records, tylko wersja elektroniczna*). Drugi zarejestrowany został w
marcu 2018 roku, w londyńskim Horse Improv
Music Club. Odsłuch obu koncertów zajmie nam 47 minut bez kilku sekund.
Koncert wrześniowy zaczyna się melorecytacją Nicols, prowadzoną
z dziwnym języku, który ma tembr latino,
a może to … po prostu szkocki. Russell snuje tuż obok swoje ulubione pląsy na
dość suchych strunach gitary, szorstkim i stanowczym tembrem. Zabelka śle kręte dźwięki spomiędzy strun skrzypiec
i na razie milczy. Narracja wszakże szybko nabiera dynamiki, dobrej agresji i artystycznego
zdecydowania. Muzycy od samego początku chętnie wchodzą w stadium imitacji.
Maggie kreuje swój dramaturgiczny pokaz na granicy werbalnego przesteru, dobrego smaku, ale czyni to z
taką gracją, młodzieńczą frywolności, iż uchodzi jej naprawdę wiele – to jak
zwykle jej show, jej wyjątkowy spektakl. Zabelka włącza się w ten potok
gardłowej fonii z równą bezczelnością. Nie stroni też od zwinnej, małej
sonorystyki, gada ze starszą koleżanką, przekomarza się. Russell pozostaje
chwilami ze zdaniem odrębnym, ale bystrze rysuje tło dla damskiego zaciągu, od
czasu do czasu, wchodząc z nimi w dyskurs filozoficzny. Muzycy wiele czynią tu
na dużej prędkości, ale dzięki wspaniałej komunikacji, wszystko kończy się
zawsze szczęśliwie. Pod koniec koncertu na gryfie Zabelki garść pięknej, niemal
semickiej nostalgii i zadumy.
Koncert marcowy, bardziej rozbudowany w czasie i
przestrzeni, rodzi się w konwulsjach, zwarciach, dramaturgicznych
przepychankach. Muzycy tego typu epizody przelatają chwilami kameralistycznego
zawieszania narracji i stopowania. Ich ruchy są wszakże płynne i świetnie bawią
się techniką outside/ inside. Zabelka
zdaje się być dziś bardziej epicka, pełna rozmachu, a nawet brawury. Nicols
częściej decyduje się na śpiew, mniej w niej dramaturgicznej złości i niezgody
na świat zastany. Russell zaś skrupulatnie snuje swoje filigranowe opowieści,
łypie okiem na Panie i krąży pomiędzy strunami gitary niczym szczwany lis. Już
w 5 minucie kipi w kotle tego koncertu! Fire
music! Emocje buzują, technika wykonawcza wręcz eksploduje! Trzy narracje,
chwilami nieco separatywne, raz za razem cudownie się zazębiają. Mia skowycze,
Maggie nuci pieśni nieżałobne, a John pisze historię free improv w zarysie.
Scena klubu ściele się dźwiękami, czasami brakuje przestrzeni na swobodny
oddech. W 14 minucie duży stopping!
Okazuje się, że w okolicach ciszy muzycy czują się równie swobodnie. Szepty,
pomruki, bluesowe wtręty gitary. Brawura, błyskotliwość. Maggie zdaje się
wchodzić pomiędzy struny Johna, a obok Mia kreśli poemat życia. Amazing! Przy okazji, John znów
przypomina światu, że to właśnie on jest lepszą wersją Dereka Baileya, bo w
przeciwieństwie do swojego dużo starszego kolegi, nigdy nie zapomina o
najważniejszej dla swobodnej improwizacji kompetencji – umiejętności słuchania
współpartnerów na scenie! Maggie też potrafi czynić cuda swoim głosem,
zwłaszcza wtedy, gdy decyduje się wyjść ze swojej ulubionej roli społecznej
aktywistki. Blurb, to trio z krwi i kości – tu liczy się każda akcja, a jeszcze
cenniejsza zdaje się być każda reakcja! Nie ma straconej sekundy, brak choćby
jednego zbędnego dźwięku! W 26 minucie zwinna sonorystyka w płaszczyźnie
struny-gardło-struny. Sama finałowa prosta równie niezwykła – rytm, śpiew,
chwila rozmyślań na obu gryfach. Brawo!
*) look here
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz