Z małej monografii formacji Amalgam *):
Wreszcie finałowa
edycja Amalgam. Listopadowa (‘79) brytyjska trasa koncertowa i drobny incydent
studyjny. No i zapowiadana na wstępie niespodzianka personalna. Oto bowiem na
kilka dżdżystych, jesiennych tygodni gitarzystą Amalgam zostaje Keith Rowe! Od ponad
dekady stały członek improwizującego kolektywu AMM, innowator i eksperymentator
gitary, plądrofonik i swoiste enfante terrible muzyki niekomponowanej. I tu – w kolektywie Amalgam - gra na gitarze w
jak najbardziej konwencjonalny sposób, innymi słowy trzyma ją normalnie w
dłoniach i sprawnie palcuje po gryfie.
Historia muzyki improwizowanej, choćby była najprecyzyjniej spisywana
i weryfikowana przez żyjących jeszcze ojców założycieli, wciąż wymaga
uzupełnień i korekt. Całkiem niedawno na tych łamach dywagowaliśmy na temat
dokładnej daty pewnego nagrania grupy Detail z roku 1990, dziś cofamy się w
czasie o kolejną dekadę i zastanawiamy się, kiedy powstało pewne nagranie
formacji Amalgam. Ten zacny free jazzowy, potem wręcz jazz-rockowy band Trevora
Wattsa funkcjonował artystycznie ponad dziesięć lat, a jego ostatnie aktywności
opisane zostały w cytowanym wyżej tekście. Drobna wszakże korekta tegoż opracowania
– Keith Rowe grywał z formacją Amalgam wcześniej niż w listopadzie 1979 roku, a
precyzyjnym będąc, także na początku tegoż roku, w lutym. Wtedy to właśnie
powstało nagranie The Yorkshire Suite!
Zauważmy na wstępie, iż fantastycznie uzupełnia ono dyskografię Amalgam i
dodatkowo niesie ze sobą pewien personalny smaczek. Oto w nagraniu tym uczestniczył
sam John Stevens, który co prawda maczał palce w powstaniu grupy jeszcze w
latach 60., ale potem opuścił skład i grywał jazz-rocka pod szyldem Away. Ale dość tych historycznych egzegez!
Przed nami pierwsza publikacja nagrania Yorkshire
Suite w kwintecie na dwie perkusje. Godzina rozkoszy nie tylko dla psychofanów
Trevora Wattsa i Johna Stevensa!
Wedle słów samego Wattsa, na początku 1979 roku do tria
Amalgam (saksofon, bas, perkusja) doproszony został gitarzysta Rowe, by wnieść
do zespołu nieco więcej fermentującej improwizacji, tudzież pewien element
zaskoczenia i nieprzewidywalności. Londyński meeting, któremu dziś poświęcamy naszą uwagę, to zapewne ich
pierwsze spotkanie. Trevor przygotował na tę okoliczność specjalną kompozycję,
muzycy ją zagrali, a w ramach tzw. dogrywki, postanowili jeszcze swobodnie
poimprowizować w tym dość eksperymentalnym składzie. Efekt przerósł oczekiwania
wszystkich, został zanotowany jako tzw. drugi take utworu głównego, a w wymiarze czasowym okazał się nawet
dłuższy od podstawowego wykonania kompozycji. Pełna dokumentacja owego
spotkania z Yorkshire jest teraz dostępna w formie plików elektronicznych na
bandcampie wydawcy. Dodajmy, iż mimo, że została zremasterowana z nagrania
kasetowego, brzmi doskonale (za wyjątkiem drobnego szumu) i aż dziw bierze, że
na jej upublicznienie czekać musieliśmy ponad cztery dekady.
Take One. Pierwsze
nasiono rytmu wiedzie wprost z gitary, która rysuje repetytywny szlak improwizowanej
podróży. Basówka pracuje bardzo swobodnie
i raz za razem intrygująco mąci szyk marszu, a dwie perkusje, idealnie wypełniające
przestrzeń, budują w miarę symultaniczną narrację. Na czele orszaku straceńców sadowi
się oczywiście saksofon altowy - rozśpiewany, od startu mający odpowiednią
swobodę i potencjał, by wieść improwizowaną opowieść w rejony niedostępne dla
zwykłych śmiertelników. Dęciak czerpiąc
moc z rytmu gitary, dość szybko wskakuje na niemal ognisty poziom ekspozycji i sprawia,
iż cała maszyna tańczy w słońcu, niczym zdrowa mantra, która nie potrzebuje
dodatkowych stymulacji. Dopiero po upływie ósmej minuty muzycy serwują nam krótką
prezentację tematu, ulotną wszakże, niczym ślad pędzla na wodzie. Po krótkiej
chwili saksofon ucieka na powrót w improwizację, a reszta załogi szuka okazji
do zmyślnych kreacji. Gitarowy pick-up
delikatnie sprzęga się, sprawiając, iż opowieść pęcznieję, ale nie traci tempa.
Owo kłębowisko myśli wsparte zostaje kornetem, którego dźwięków dostarcza
najprawdopodobniej John Stevens. Prawdziwy krok ku szumiącej psychodelii, wywołany
utratą dynamiki, następuje jednak dopiero po upływie pełnego kwadransa. Gitara
jeszcze bardziej zagłębia się w sobie, saksofon faluje niczym wzburzony ocean.
Z tego tygla swobody powstaje nowy wątek, co jest zdecydowanie zasługą
porządkującego przestrzeń alcisty. Nim utwór dobije do swego końca, dostajemy
jeszcze krótki epizod na dwie perkusje, po czym muzycy po raz ostatni dmą w
ognisty róg, inspirowani kolejnym szczytowaniem saksofonisty.
Take Two. Drugie
podejście do kompozycji, zgodnie z zapowiedzią, wiedzie dalece improwizowanymi ścieżkami.
Szum z gitarowego pieca, drobne, urywane
frazy obu perkusji, łagodny, przepraszający tembr saksofonu – cała plejada
jakże leniwych dźwięków. Z czasem tempo zdaje się rosnąć, ale sam proces jest
wyjątkowo powolny. Wszystkie dźwięki płyną tu wyjątkowo szerokim korytem - swoboda,
naturalna precyzja, dalece medytacyjna nieśpieszność. Saksofon śpiewa, reszta
idzie wraz z nim, ale każdy dokłada tu indywidualną cegiełkę. Choćby świetny
moment na gryfie gitary, pełen preparowanych dźwięków, zaraz potem równie doskonały
dialog tejże gitary z saksofonem. Wszyscy zaliczają tu drobne wzniesienie, z którego
dość szybką schodzą. Dopiero po 11 minucie saksofon wespół z gitarą sugerują
sięgnięcie po melodyjny temat. Z tej chwili narracyjnego ładu dość szybko
wyrywa się dęciak i za jego przyczyną
kwintetowa opowieść dość szybko wchodzi w stadium ognistej i dynamicznej akcji.
Muzycy wyjątkowo efektownie ogrywają tu temat, czyniąc to zarówno na dużej
dynamice, jak i przy okazji incydentalnych spowolnień. Po ostatnim z nich następuje
faza swobodnej improwizacji, tu wzbogacona kornetem. Po 23 minucie saksofon i
bas zaczynają rysować nowy rytm, ale reszta instrumentów pozostaje w stanie permanentnej
improwizacji. Po kolejnych dwóch minutach wydaje się, że utwór zmierza ku
końcowi – dużo przestrzeni, tłumionych fraz, gitarowe preparacje i oddechy
kornetu. W głowach muzyków kłębi się jednak na tyle dużo pomysłów, iż opowieść
wspina się jeszcze na drobne wzniesienie, po czym gaśnie niczym łuna polarna.
Trevor Watts’ Amalgam The
Yorkshire Suite (Hi4Head Records, DL 2021). Trevor Watts – saksofon altowy
i sopranowy, kompozycja, Keith Rowe – gitara preparowana, Colin McKenzie –
gitara basowa, Liam Genockey i John Stevens – perkusje. Nagrane 21 lutego 1979
roku w Londynie. Kompozycja Yorkshire
Suite w dwóch podejściach, łącznie 56 minut i 25 sekund.
Pełny tekst dostępny jest pod poniższym adresem:
http://spontaneousmusictribune.blogspot.com/2016/03/trevor-watts-amalgam-spontaniczne.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz