piątek, 15 kwietnia 2022

Known Detractors & Isysxae! Two noise’y shots with Tom Chant!


Dziś dwie hałaśliwe eksplozje wprost z naszej ulubionej Barcelony, z brytyjskim saksofonistą Tomem Chantem, uczestniczącym w każdej z nich!

Opowieść o tym, jak saksofon tenorowy i sopranowy potrafią boleśnie brzmieć, zwłaszcza, gdy skonfrontujemy je w znoju improwizacji z syntezatorem analogowym lub krwiście noise’ rockową gitarą, wspartą agresywnym drummingiem!

Na katalońskich scenach odnajdujemy oczywiście samych naszych dobrych znajomych (Chant jest tamtejszym rezydentem od przynajmniej kilkunastu lat!), a wydawcy, to label lokalny i polski, tu też zatem bez jakichkolwiek zaskoczeń!

 


Known Detractors  The Centipede Switch (Discordian Records, DL 2022)

Duet Znanych Krytyków tworzą Tom Chant - saksofon tenorowy i sopranowy oraz El Pricto - syntezator modularny i noise box. Nagrania koncertowe (pierwsze trzy nieparzyste) zarejestrowano w ramach cyklu Nocturna Discordia, studyjne zaś w The Golden Apple. Wszystko działo się w Barcelonie, w październiku roku ubiegłego. Siedem improwizacji trwa tu łącznie 41 minut i kilkanaście sekund.

Album zdaje się mieć prawdziwe hitchcockowską dramaturgię! Zaczyna się od trzęsienia ziemi, a potem jest jeszcze lepiej! Saksofon świszczy i śle masywne westchnienia, parska i dławi się własnymi wymiotami, syntezator pracuje na noise’owych przesterach, a pomiędzy salwami hałasu muzycy dosyłają nam plejady short-cuts, którym wcale nie daleko do czerstwej ciszy, przypominają maźnięcia zasuszonym pędzlem po metalowej blejtramie. Ów potok dźwięków, to niezły challange dla naszych uszu, ale w tym tumulcie łatwo dostrzec, iż muzycy świetnie na siebie reagują i wciąż szukają płaszczyzny porozumienia, czy w zakresie brzmienia (da się!), czy imitacyjnego frazowania. Czasami ich narracja przybiera postać zawodów, kto zdolny jest intensywniej broczyć we krwi. Muzycy i ich szalone instrumentarium potrafią tu brzmieć niczym narzędzia elektryczne – szlifierki albo wiertarki. Pod koniec pierwszej improwizacji, a także w dwóch kolejnych, muzycy częściej stawiają na drobne, bardziej subtelne ekspozycje dźwiękowe. Szukają ciszy, a ich elektroakustyczne pląsy przypominają ludzkie oddechy, szemrzące strumienie lodowatej wody. Czasami brzmią niczym fale radiowe płynące do nas z dalekiego zakątka kosmosu. Znów winniśmy w tym momencie docenić akustyczną pracę Chanta, który preparuje frazy niczym wytrawny saper rozbrajający ładunki wybuchowe. Trzecia opowieść dodaje do obrazu całości więcej mechaniki tuby saksofony i ciekawej poświaty elektroniki, która przypomina nagrania terenowe. Muzycy serwują nam też plejady dźwięków, które winniśmy określić mianem fake sounds, albowiem źródła ich pochodzenia zdają się być niemożliwe do wskazania. Coś chrobocze, coś gada niemal ludzkim głosem, coś trzeszczy. Pod koniec tej fazy nagrania artyści wracają do bardziej hałaśliwych fraz, masywnych westchnień, ale wciąż świetnie brzmią i każdy ich dźwięk wydaje się być bardzo selektywny.

Czwarta opowieść znów szuka delikatniejszych metod wydobywania dźwięków. Drobne frazy, zabawa w call & responce, garść imitacyjnych zachowań. Muzycy brną do przodu w ogniu krzyżowych pytań. Piąta część kontynuuje klimat dalece zmysłowych preparacji. W tak zwanej rekontrze syntezator zaczyna przez moment budować dubową powłokę ledwie sugerowanego rytmu. Saksofon tańczy po środku sali, a całość nabiera ognia, niczym dobry free jazz. Kolejna opowieść w ów tygiel rosnącej temperatury wkładka jeszcze bardziej ekspresyjne zachowania - elektroakustyczne wrzaski i spiętrzenia. Końcowa improwizacja zdejmuje nogą z gazu. Oba instrumenty brzmią niczym małe, elektryczne silniczki. Saksofon prycha suchym powietrzem, syntezator rozciąga zwiotczałe mięśnie. Każdy z muzyków buduje tu swoją historię, ale z czasem wszystko zaczyna do siebie doskonale pasować. Noise puzzle układane z zegarmistrzowską precyzją! 

  


Isysxae  Hyper Nature (Gusstaff Records, CD/LP 2022)

Trio o nazwie własnej, której żaden nie-Katalończyk nie jest w stanie prawidłowo wymówić tworzą: Tom Chant – saksofon tenorowy i sopranowy, Ferran Fages – gitara elektryczna oraz Pere Xirau – perkusja. Nagranie studyjne z listopada ubiegłego roku (Chrystal Christ Studio, Barcelona) składa się z dziewięciu improwizacji, które trwają łącznie 22 minuty z sekundami.

Hiper Natura budowana jest wedle pewnej reguły. Krótkie, niespełna dwuminutowe wystrzały armatnie, które gotują się od emocji i czasami zioną niezwykle ekspansywną dynamiką, przeplatane tu są nieco dłuższymi, ale również dość krótkimi formami, czasami zupełnie pozbawionymi tempa, stawiającymi na brzmienie przesterowanej gitary, preparowanego saksofonu i perkusji, która miażdży przedmioty na werblu. Pierwsza improwizacja, to gorąca magma sfuzzowanej gitary, równie agresywnego saksofonu i perkusji, która oplata te spazmy dźwięków gotującym się drummingiem. Zgiełk, krzyk ex-machina, świst powietrza i post-akustyczny rechot, to elementy składowe tego horroru. Druga opowieść stoi w miejscu i ryje bruzdy w ziemi basowym dronem, piskiem saksofonu i perkusyjnego werbla - oto nowa definicja improwizowanej preparacji żywego instrumentu. Jakże bolesna dla wszystkich stron procesu, i jakże piękna na swój sposób! Zaraz potem rockowy przełom gitary, pełny psychodelii, który skomentowany zostaje histerycznym wrzaskiem saksofonu. Wszystko dzieje się na głębokim wdechu, grozi śmiercią lub kalectwem. Czwarta improwizacja trwa prawie pięć minut. Tu pracuje echo, gitarowy wzmacniacz strzelający prądem zmiennym i małe perkusjonalia. Przed nami wielkie urwisko, a dalej już tylko dubowe echo pustki. Narracja skrzy się drobiazgami, całą plejadą małych fake sounds.

Piąta odsłona tego spektaklu trwa minutę i kilka sekund. Atakuje znienacka, ma punkowy pazur, ocieka krwią i pnie się ku górze gitarowym śpiewem przez zaciśnięte zęby. Kolejna dźwiękowa masakra trwa nieco dłużej, zgodnie z zasadą nakreśloną na wstępie recenzji. Gitarowy wzmacniacz pracuje tu swoją masą, zdaje się tłamsić gitarę. Saksofon znów idzie w lament, rwie trzewia i chłodzi się gęstym drummingiem. Ale improwizacja stoi w miejscu, w mule bagiennym, nie zdolna na wykonanie jakiegokolwiek kroku do przodu. Gęstnieje, łyka strzęp dynamiki, a potem umiera. Tuż po niej topimy się w dark ambiencie sprzęgającej się gitary. Saksofon wije się w konwulsjach, ale jego męki dzieją się jakby na drugim planie. Tymczasem szemrzące talerze budują śmiertelny dron. Ósemka, jakby na przekór zasadom tej dramy trwa ledwie minutę z drobnym okładem. Dubowe echa martwego już wzmacniacza gitarowego, rechot dęciaka i nerwowe macki perkusjonalii. Wreszcie koniec tego szaleństwa, który trwa prawie całe trzy minuty! Talerze, skowyt saksofonu i psychodeliczna gitara z martwą przestrzenią pomiędzy strunami, które krzyczą i śpiewają. Dygot końca wydaje się wyjątkowo bolesny. Szybując po piekle nieba noise story dobiega końca tuż po wybiciu dwudziestej drugiej minuty. Leżymy martwi lub stoimy osłupiali. Chcemy więcej! Ale wytrwali zostaną wysłuchani, może już najbliższej jesieni, na scenie pewnego poznańskiego klubu. Obyśmy dożyli tej chwili!

 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz