piątek, 31 października 2025

The October’ Round-up: Monkious! Proscia & Bagnasco! Esfera! Formica! Masubuchi! Gärdin & Weissenfels! Baljuw! Gnaw! Monaural Poetry! Molok Mun!


Październikowa zbiorówka świeżych recenzji znów pod znakiem rollercosterowej zmienności gatunkowej i estetycznej. Jedenaście nowych albumów, jak zawsze z całego świata! Czytajcie, słuchajcie, cieszcie się i … kupujcie!

Zaczniemy z Monkiem na sercu, po portugalsku z drobną domieszką holenderską, potem blok nagrań z niepowtarzalnej Argentyny, zaskakujący, minimalistyczny wątek japoński pod sztandarem brytyjskim, szwedzkie, post-jazzowe interludium, dwie mroczne, gęste, post-ambientowe produkcje z Belgii, wreszcie podwójny finał w barwach krajowych - perkusyjny w wersji na tysiąc procent analogowej i elektroakustyczny, który przeleżał się w szufladzie całą dekadę.

Welcome!

 


The Monkious No Straight With Chaser (JACC, CD 2025)

Salão Brazil, Coimbra, Portugalia, styczeń 2023: Philipp Ernsting – perkusja, Gonçalo Almeida – kontrabas oraz Marcelo dos Reis – gitara elektryczna. Sześć kompozycji Theloniousa Monka, 49 minut.

Te trójkę znakomitych improwizatorów cenimy nad wyraz. Dodajmy, iż w takim składzie nigdy jeszcze razem nie grali. Na swobodnie improwizowane spotkanie (tako rzecze albumowe credits) umówili się w rodzinnej dla gitarzysty Coimbrze. Postanowili wszakże swojemu występowi nadać pewne narracyjne ramy, szkielet, tudzież schemat działań i w tym celu … wybrali sześć krwistych evergreenów samego Monka. Tytuły świetnie rozpoznawalne, wspaniałe, łamane melodie legendarnego pianisty, dużo zabawy i nade wszystko wirtuozerskiego kunsztu. Dobrze słucha się tego koncertu, choć niżej podpisany czeka, aż ta trójka muzyków spotka się ponownie i zaimprowizuje bez jakiegokolwiek szkieletu narracyjnego.

Muzycy w trakcie całego koncertu poruszają się z kocią zręcznością. Ich opowieści są lekkie, zabarwione humorem, niekiedy błyskotliwe. Wszystko zdają się tu czynić z mistrzowską precyzją. Temat (czytaj: pretekst do improwizacji) podaje najczęściej gitarzysta. Epistrophy ma dobre tempo, jakie daje sekcja rytmu i gitarowe ukołysanie. Evidence, po uroczym basowym wstępie, przypomina pokraczny, ale jakże uroczy taniec, nasączony zgrzebnym bluesem i zawadiackimi okrzykami. Bermsha Swing podany jest z latynoską zwiewnością i nonszalancją. Z kolei wieńczący album Blue Monk zdobi wyśmienita, preparowana introdukcja, kreowana przez każdego z improwizatorów. Drive jest brawurowy, a po oklaskach muzycy wracają i improwizują … stuprocentowego Monka. Good job!

 


Martín Proscia & Luciano Bagnasco Trayectorias Temporales (Neue Numeral, DL 2025)

La Huerta Estudio, Argentyna, marzec 2025: Martín Proscia – saksofon barytonowy (1, 2, 5, 6), sopranowy (3, 4, 6) oraz Luciano Bagnasco – amplifikowana gitara akustyczna. Sześć improwizacji, 42 minuty.

Argentyńska muzyka improwizowana trzyma poziom! Spotkanie intrygująco brzmiącej gitary (nie sposób uwierzyć, iż taki efekt foniczny może dawać akustyk podłączony pod wzmacniacz!) i niebanalnych saksofonów, to więcej niż udane nagranie. Losy Bagnasco śledźmy od zawsze, tu wysoka jakość nie jest jakimkolwiek zaskoczeniem. Z jego partnerem spotykamy się bodaj po raz pierwszy i bez zbędnej zwłoki zapisujemy jego dane w kajecie wiecznej pamięci.

Album ma ciekawą dramaturgię. Pierwsze trzy i piąta improwizacja, to miniatury, łącznie trwają osiem minut. Improwizacja czwarta, to minut kilkanaście, a album wieńczy opowieść, która sięga dwudziestu minut. W ofercie miniatur mamy dwie krwiste, noise’owe eksplozje i tyleż post-ballad, która stawiają na niemal czystą akustykę. Najwięcej radości dają wszakże długie improwizacje. Ta pierwsza jest leniwa, mroczna, na poły dronowa. Nie brakuje w niej brudnych, emocjonalnych fraz, ale też detalicznych subtelności. Na koniec czeka nas prawdziwa epopeja pełna zwrotów akcji, tysiąca brzmień i narracyjnych niespodzianek. Od dubowych odgłosów i mantrycznego zaklinania węży, przez sopranowe śpiewy, aż po barytonowe protest-songi. Od równie mrocznej, jak onirycznej medytacji, po tumany kurzu i szmeru. Finał zaś tonie w post-psychodelicznym ambiencie.

 


Fabio Piñas/ Lucas Albarracín/ Matías Formica Esfera (dForma Discos, DL 2025)

Tecson Estudio, Argentyna, kwiecień 2025: Fabio R. Piñas – perkusja, instrumenty perkusyjne, Lucas Albarracín - horn, flugelhorn oraz Matías Formica – saksofon barytonowy, klarnet basowy, flet basowy. Dziewięć utworów, 44 minuty.

Tym razem nagranie argentyńskie w nieco bardziej kameralnym klimacie, po części zapewne  skomponowane. Drewniak i blaszak stają tu w szranki wyważonej, niekiedy dość wystudzonej narracji, którą nakręca nade wszystko bardzo aktywny i na ogół bardzo kreatywny drummer.

Skupiona, w pełni kontrolowana pieśń otwarcia nie obiecuje zbyt wiele, szczęśliwe na dalszym etapie nagrania muzyka tria broni się bez większego trudu. Dodajmy, że szczególnie udanie w utworach parzystych, każdorazowo introdukowanych przez perkusistę, któremu nie brakuje adekwatnych dramaturgicznie środków wyrazu. W odsłonie drugiej króluje ciekawa melodyka, w czwartej, pod intrygującym dyktatem saksofonu barytonowego, soczyste, post-jazzowe emocje, z kolei w szóstej jakość płynie znów ze strony saksofonisty, a dokładnie jego rezonującej tuby. Dobrze temu ostatniemu utworowi robi także rytm i odpowiednia dynamika perkusji. W części ósmej, po talerzowym otwarciu i porcji preparowanych fraz dętych, opowieść nabiera wiatru w żagle i syci się zmyślną melodyką barytonu i horna.

 


Matías Formica Absurdo (Neue Numeral, DL 2025)

Mirífico Estudio, La Plata, Argentyna, październik 2023: Matías Formica – saksofon barytonowy, tenorowy, kompozycje, Jona Schenone – kontrabas oraz Sebastián Stecher – perkusja plus gościnnie: Manu Berardi – saksofon tenorowy (2, 6, 7) oraz Leo Paganini – klarnet basowy (4, 6). Siedem utworów, 53 minuty.

Argentyna, odsłona trzecia i porcja pełnokrwistego jazzu. Podmiotem odpowiedzialnym pewien saksofonista z Buenos Aires, które losy śledzimy na bieżąco i trio temperowanego free jazu, które trzykrotnie rozrasta się do kwartetu, a raz nawet do kwintetu – każdorazowo z dęciakiem w roli dopraszanego. Solidne granie, być może bez specjalnego błysku, ale dla fanów dobrze ukształtowanego jazzu, to lektura obowiązkowa.

Album wypełnia siedem kompozycji z wyraźnie zarysowanym tematem, dużą ilością kolektywnych interakcji i garścią wyrazistych ekspozycji solowych, szczególnie tych granych na barytonie i klarnecie basowym. Wariant w trio sprawdza się w trzecim utworze, który bazuje na nieoczywistej melodyce i ciekawie zdeformowanym metrum. Nagrania w kwartecie nie zawsze niosą ze sobą odpowiednią dawkę emocji i napięcia dramaturgicznego, ale owe niedoskonałości świetnie rekompensuje nagranie w kwintecie, ze świeżym drive’em i urozmaiconą melodyką każdego z trzech dęciaków. Udanie prezentuje się także ostatni utwór grany na powrót w kwartecie. Nuta soczystej kameralistyki, smyczek i intrygująco wystudzone dęte frazy.

 


Takashi Masubuchi, Wakana Ikeda, Tom Soloveitzik & Yoko Ikeda Microcanonical Ensemble (Tombed Vision, CD 2025)

Czas i miejsce nagrania nieznane: Takashi Masubuchi – gitara akustyczna, Wakana Ikeda - harmonica (I), flet (II, III), Tom Soloveitzik – saksofon tenorowy (I, II), sopranowy (III) oraz Yoko Ikeda - skrzypce (I, II), viola da gamba (III). Trzy utwory, 74 minuty.

 


Takashi Masubuchi, Fumi Endo & Yusuke Kawamura Styx (Tombed Vision, CD 2025)

Czas i miejsce nagrania nieznane: Takashi Masubuchi – gitara akustyczna, Fumi Endo – fortepian oraz Yusuke Kawamura – trąbka. Sześć utworów, 48 minut.

Dwa albumy japońskiego gitarzysty Takashi Masubuchiego, to dalece zaskakująca podróż muzyczna. Minimalistyczna, redukcjonistyczna, definitywnie dobrze zaprogramowana, z elementami improwizacji, które trudno precyzyjnie wskazać. W obu nagraniach, szczególnie kwartetowym, niewątpliwy jest także impakt ze strony kompozytorów muzyki współczesnej, takich jak Morton Feldman, czy Jürg Frey. Ale nade wszystko ta pokaźna porcja japońskiej muzyki, to rodzaj medytacyjnej sesji, po której każdy codzienny problem zdaje się stawać błahostką.

Album kwartetowy, to trzy ponad dwudziestominutowe opowieści. Pełne minimalistycznej repetycji, wyczekiwania, obcowania ze wszechobecną ciszą. Gitara na ogół frazuje filigranowymi akordami, pozostałe instrumenty chętniej sięgają po dłuższe frazy. W drugiej opowieści królem balu zdają się być skrzypce, które początkowo budują efektowny dron, a potem nie skąpią drobnych preparacji. W trzeciej części albumu ważna rola przypada szumom, szmerom i innym akustycznych poddźwiękom. Tu narracja na etapie rozwinięcia miewa okazjonalne spiętrzenia i zdecydowanie rzadziej podpiera się interwałami ciszy.

Konwencja dramaturgiczna albumu nagranego w trio jest podobna, ale nasączona większą ilością dźwięków. Cisza nie wydaje się tu jakimkolwiek elementem gry. Gitara pozostaje w roli, jaką wyznaczono jej w kwartecie, piano także zdaje się sytuować na pozycjach minimalistyczno-redukcjonistycznych, z kolei trąbka tętni życiem i kreatywnością na każdym etapie rozwoju narracji. Nie brakuje fraz preparowanych, drobnych, melodyjnych zaśpiewów i ciągłej chęci to wzbudzania interakcji. Sześć opowieści ma tu zróżnicowaną dramaturgię, a szczególnie żywe wydaje się ostatnie tchnienie tego albumu. To niemal wystudzony walczyk.

  


Per Gärdin & Simone Weissenfels Tonhalle, Hannover 27 April 2025 (Bandcamp’ self-release, DL 2025)

Tonhalle, Hannover, kwiecień 2025: Per Gärdin – saksofon altowy, sopranowy oraz Simone Weissenfels – fortepian. Cztery utwory, 54 minuty.

Przed nam szwedzk-niemiecki duet, który w momencie wzrostu zgrabnie korzysta z post-jazzowego arsenału, z kolei w momencie dogasania syci się wszystkimi kolorami swobodnej kameralistyki. Ta improwizacja przypomina dobre, wytrawne wino, ale tak jak ono, w zbyt dużych ilościach potrafi doprowadzić do incydentalnych niestrawności.

Tak definitywnie dzieje się w trakcie pierwszej improwizacji, która trwa prawie dwa kwadranse, choć śmiało po pierwszym mogłaby się zakończyć. Jak się okazuje, sztuka budowania napięcia i odpowiedniej dramaturgii nie jest bynajmniej prosta. Zdecydowanie lepiej artysci radzą sobie w drugiej opowieści, która na dystansie dwunastu minut trzyma nas przy głośniku całą swoją mocą. Subtelne inside piano, cichy, dęty post-dźwięk sopranowego, a wszystko obtoczone warstwą akustycznego ambientu. Podobnie muzycy frazują w końcowej opowieści, gdy w ciągu ledwie pięciu minut są w stanie przekazać mnóstwo żywych, jakże prawdziwych emocji. Z kolei w trzeciej części śmiało sięgają po dynamikę, specyficzny taniec i melodię. Tu puenta sadowi się w pobliżu ciszy i jest bardzo wysmakowana.

 


Baljuw Dinsterwenk (Consouling Sounds, CD 2025)

Czas i miejsce nagrania nieznane: Nicolas Van Belle – gitara, elektronika oraz Matthias Dewilde - fender rhodes, elektronika. Siedem utworów, 43 minuty.

Gitara wyposażona w odpowiednią dawkę prądu, zmyślne, plastyczne piano fendera i dużo kreatywnej elektroniki, to atrybuty belgijskiego duetu, z którym na tych łamach spotykamy się po raz pierwszy. I już dziś wiemy z całą pewnością, że nie ostatni. Ich smoliste, pełne mrocznej dramaturgii opowieści, to dalece intrygująca rozgrywka.

Na gitarowych przetwornikach i szorstkich klawiszach piana dzieje się tu dużo dobrego. Introdukcje poszczególnych utworów niosą posmak tajemnicy i sporo brzmieniowych niespodzianek, zaś niemal każdorazową puentę stanowią imponujące rozlewiska wysoko gatunkowego ambientu. Opowieści Belgów bywają zaskakująco filigranowe, ale także mroczne, gęste i niedopowiedziane. Pierwszą odsłonę albumu zdobi dubowa poświata. W drugiej nerw opowiadania szyje ledwie sugerowany rytm. W trzeciej słyszymy krople deszczu, a oniryczna aura skutecznie pochłania mgliste gitarowe i pianistyczne frazy. W czwartej części podobają się basowe pulsacje, w piątej gitarowe flażolety. Szóstą częścią rządzi mroczna elektronika z efektownym pogłosem, a elektroakustyczny finał płyty skrzy się mocą kolejnych atrakcji, w tym ciepłej, intrygującej nostalgii, jaka spowija smyczkowe zakończenie.

 


Gnaw Their Tongues The Genesis of Light (Consouling Sounds, CD/LP 2025)

Nagrane w różnych lokalizacjach, 2008 i 2025: MdeJong – gitara i wszystkie pozostałe dźwięki. Cztery utwory, 38 minut.

To jednoosobowe dzieło powstało dwuetapowo. Lata temu nagrane zostały partie gitary, do których współcześnie dograno całą resztę – bogaty kalejdoskop dźwięków elektronicznych i pochodnych. Smak gitar zdaje się tu nawiązywać do ciężkich, rockowych brzmień, z kolei materiał współczesny pachnie wielogatunkowo i bez słowa wątpliwości udanie uzupełnia, kontrapunktuje, tudzież dowartościowuje gitarowy core sprzed lat. Efekt całości budzi respekt, zwłaszcza, że wyprodukowany został przez jednego artystę.

Na album składają się cztery utwory, wszystkie mniej więcej dziesięciominutowe. Początek buduje masywny, mroczny dron brzmień syntetycznych. Gitara wchodzi do gry po pewnym czasie i doom metalowym walcem miażdży wszystko, co napotyka na swojej drodze. Efekt grozy wzbudzają demoniczne wokalizy, a puentą jest ściana dźwięku. Drugi utwór rozpoczyna się spokojną chmurą dark ambientu. Mglista, oniryczna aura kona jednak pod naciskiem gitarowego strumienia. Tempo jest leniwe, definitywnie nieuchronne. Kolejna odsłona albumu jeszcze bardziej spowalnia. Pozornie martwa ballada z efektami percussion czeka aż zmiażdży ją kolejna gitarowa fala. Efekt całości multiplikuje mroczny background, usłany demonicznym krzykiem. Finałowa ekspozycja od startu pełna jest hałasu - gitara rzęzi, a ambientowe tło wypełniają rezonujące talerze. Tu puentą jest efektowny noise & scream. Warto z tymi dźwiękami pozostać na dłużej.

 


Miłosz Pękala (Vladislav Noise)/ Hubert Zemler Poem6 (Monaural Poetry, LP 2025)

Czas i miejsce nagrania nieznane: Miłosz Pękala - wibrafon, gongs sixen, frame drums, tubular bells, tabla, talerz (strona A), Hubert Zemler - werbel, bass drum, shrutibox (strona B). Dwa utwory, 22 minuty.

Monaural Poetry to cykl wydawniczy Patryka Zakrockiego, który zdaje się być uroczo staroświecki – analogowa rejestracja, zawsze na żywo bez post-produkcji, tylko nośnik winylowy (wycinany ręcznie) i zakaz jakichkolwiek elektronicznych publikacji. Why not!

Część szósta cyklu, to dwie kilkunastominutowe improwizacje utrzymane w szeroko pojmowanej estetyce living percussion. Na stronie pierwszej Pękala, na drugiej Zemler - obaj w ekspozycjach solowych. Pierwsza, dalece oniryczna podróż ma posmak ethno, bazuje na wielodźwięku, wpada w intrygujący, taneczny rytm. A zdobi ją piękna, medytacyjna puenta. Drugą ekspozycję budują dwa wątki – skromny, werblowy drumming i dron generowany ze shrutibox. Z czasem narracja staje się bardziej perkusyjna, nabiera odrobiny polirytmii. Gdy dron wraca, zdaje się stawiać duży znak zapytania i przepoczwarzać opowieść w nieokreśloną, konającą flautę.

 


Molok Mun L'orientation (Antenna Non Grata, CD 2025)

Studio domowe, Toruń, 2015: Rafał Kołacki, Dariusz Wojtaś, Dariusz Brzostek - elektronika, gongi, talerze, flety, instrumenty perkusyjne, dulcimer, taśmy, field recordings, Marek „Latarnik” Pędziwiatr - piano, syntezator, instrument perkusyjny oraz Anais Fourrier – głos, instrumenty perkusyjne. Siedem utworów, 48 minut.

W dobrej zbiorówce recenzji z muzyką improwizowaną nie może zabraknąć albumu w tym kontekście nieoczywistego. Zapraszamy na intrygujący trip po bezdrożach muzyki opętanej rytmem, po części tanecznej, nasiąkniętej folklorem świata, z naciskiem na Bliski Wschód i Afrykę, dodatkowo doposażonym literacko w słowa Jana Potockiego podawane nobliwym głosem pewnej francuskiej artystka. To muzyka, która koi nerwy, ale zadaje też pytania nasączone tajemniczą retoryką.

Pierwszy utwór ma tu prawie kwadrans i precyzyjnie nakreśla ramy estetyczne albumu. Obsesyjny rytm, afrykańska linia basu i ciepły, acz wilgotny z emocji, syntetyczny background, w którym dzieje się sporo zagadkowych rzeczy. W drugim utworze odnotowujemy więcej akcentów nieakustycznych i głos, który rozpoczyna długą, wielowątkową opowieść Potockiego. W kolejnych częściach rytm incydentalnie chowa się za syntezatorową melodyką, tudzież mrocznymi inskrypcjami, ale gdy powraca czujemy się z nim bardzo dobrze, zwłaszcza, iż kojarzy się z bliskowschodnimi eksploracjami nieodżałowanego Muslimgauze’a. Szczególnie taneczny wydaje się odcinek szósty, doprawiony szczyptą pikantnego fletu. Z kolei finałowa opowieść ujmująco zastyga frazami piana, odgłosami uciekającego ptactwa i pożegnalnymi słowami Potockiego.

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz