Jeśli ktokolwiek chciałby podjąć się karkołomnego i nikomu w
sumie niepotrzebnego procesu wyboru najbardziej ponadgatunkowej formacji muzyki
współczesnej (współcześnie pojmowanej), to popełniłby błąd najmniejszy
wskazując na brytyjski kolektyw AMM.
Nie czas tu, nie miejsce na pogłębiony rys historyczny,
wszakże konieczne zdaje się wymienienie przynajmniej trzech nazwisk jego głównych
kreatorów – Keitha Rowe, Eddie’go Prevosta i Johna Tilbury (oczywiście nie
zapominamy o ojcu chrzestnym formacji – Corneliusie Cardew, ale ponieważ w tym
roku mija 35 rocznica jego śmierci, a muzykę AMM tworzył jedynie w jej okresie
prenatalnym, możemy przejść nad jego postacią do porządku dziennego, choć na
końcu tej rozprawki znów do niego wrócimy).
Ponadgatunkowy walor muzyki AMM wynika w głównej mierze z
osobowości jej twórców i ich muzycznych fascynacji. Keith Rowe to stały i wytrwały eksplorator
możliwości sonorystycznych gitary elektrycznej (w bardzo „elektronicznym”
kierunku), John Tilbury najbliższy jest spuściźnie Cardew i śmiało możemy go
umieścić w katalogu pianistów muzyki współczesnej (w duchu dość precyzyjnie
pojmowanego minimalizmu), zaś Eddie Prevost (z historycznego punktu widzenia,
postać najważniejsza) najbliższy jest estetyce jazzowej, czy parajazzowej, choć
w jego grze na perkusji czuję mocno … rockowy, z lekka transowy sznyt. Wszyscy
zaś Panowie mają jeden generalny pomysł na tworzenie muzyki – improwizację,
czyli element dla nas w tym miejscu decydujący i uszlachetniający wszelkie
wysiłki muzyczne spod znaku AMM.
Historia muzyki formacji AMM sięga roku 1966 i bezwzględnie
epokowego wydawnictwa “ammmusic”
(słynna okładka z żółtą ciężarówką). I choć – jak już wyżej wspomniałem - od
dawna nie żyje Cornelius Cardew, a Keith Rowe od pewnego czasu omija projekty
Eddie Prevosta i Johna Tilbury, to grupa istnieje i ma się doskonale (kto był
na koncercie w Jaśle w roku 2010, zagranym w ducie, ten zapewne z lubością
potwierdzi).
Przykładem ich dobrej formy – nie tylko w składzie duetowym – niech
będzie dzieło z roku 2010 „Sounding Music”, wydane jak zwykle we wytwórni Eddie Prevosta Matchless Recordings. Podobnie jak na
poprzedniczce („Trinity”, Matchless
2008), duet Prevost-Tilbury (perkusjonalia, fortepian) wspiera dzielnie nasz
ulubiony fizyk saksofonista – John Butcher, a tu dodatkowo instrumentalny
frontline uzupełniają Ute Kanngiesser
(wiolonczela) i Christian Wolff (fortepian, gitara basowa, melodia; ten sam
muzyk, który występował z AMM jeszcze w końcówce lat 60-ych). Płytę wypełnia ponad 50
minutowa swobodna improwizacja, w której trudno doszukać się początku, próżno
szukać zakończenia (koncert zarejestrowany został na słynnym londyńskim
festiwalu „Freedom Of The City” w niedzielę 3 maja 2009 roku). Muzyka AMM, z
natury swej nieklasyfikowalna, trwa i tylko te cztery litery są w stanie oddać
istotę tego procesu muzycznego. Dla mniej obeznanych – transowa improwizacja
całkowicie wyzwolonych muzyków, nakierowana na silne doznania sonorystyczne. Tu
– by odnaleźć „Brzmiącą Muzykę” na tle historycznym – wyjątkowa skupiona i
wrażliwa na efekt ciszy.
Pobieżna nawet analiza muzycznych dokonań AMM powinna wskazać uważnemu słuchaczowi, iż szczególnie nagrania z lat 80. ubiegłego
stulecia godne są zainteresowania na więcej niż chwil kilka. Rejestracją z
tego okresu jest nagranie „The
Inexhaustible Document” (Matchless 1994), materiał nagrany w roku 1987, w
żelaznym trio, wspomaganym przez wiolonczelistę Rohana De Saram. Muzyka, jak
większość w dorobku AMM powstała na żywo (ta akurat w Londynie) i uroczo snuje nam się od
ucha do ucha, powodując, iż rzeczywistość za oknem zdaje się elementem
całkowicie zbytecznym. Ta muzyka znów „trwa” i tylko to jest pewne w kontekście
zdarzeń dźwiękowych, jakie do nas docierają.
W bogatej dyskografii zespołu nie brak pozycji ciekawych i
nie zawsze typowych dla tej kolekcji. Waszą szczególną uwagę chciałem zwrócić
na pewne wydawnictwo związane ze współczesnym AMM, a mianowicie na “That Mysterious Forest Below London
Bridge” (Matchless 2007). To relacja z koncertu, jaki odbył się w
listopadzie 2006r. w Londynie. Płyta zawiera trzy długie, ponad 20 minutowe
preparacje dźwiękowe trzech formacji – na początek kwartet w składzie Tom Chant (ss, ts), Ross Lambert (g), Sebastian Lexer (p,
lp) i Matt Milton (v), potem trio - Jamie Coleman (tp) , Mark Wastell (indian
harmonium) i Seymour Wright (as), a na sam koniec AMM w swej najbardziej
współczesnej edycji, czyli duo Eddie Prevost (dr), John Tilbury (p). Trzy
przepiękne improwizacje, które choć często balansują na pograniczu ciszy,
stanowią idealne połączenie ciekawych improwizowanych preparacji dźwiękowych
(na myśl musi nam przyjść np. katalog wytwórni Another Timbre) i klasycznego
freely improvised music. Podczas, gdy w tym pierwszym nurcie czasami brakuje mi
odrobiny emocji (wciąż szukamy tego jedynego dźwięku, i to uzasadnia każdy
rodzaj podróży), a w drugim pojawiają się próby zbyt jazzowego frazowania, by
nie rzec – ciągoty od banalnego swingowania, to muzyka z Tajemniczego Lasu
Nieopodal Mostu Londyńskiego jawi się wydawnictwem szczególnym. Dodatkowo
zapewne – trudno dostępnym, bo choć wydawnictwo jest absolutnie katalogowe, to
jednak już sama ubogość okładki powoduje, że całość postrzegamy nieco offowo. Co
ciekawe, w powyższym trójpaku improwizacje głównych bohaterów tego odcinka
mojego pamiętnika, zdały mi się najmniej frapujące. Może lepiej odesłać
słuchaczy do polskiego koncertu Prevosta i Tilbury’ego, który ujrzał światło
dzienne już w tej dekadzie: AMM “Uncovered
Correspondence: a Postcard from Jaslo” (Matchless 2010).
Jeśli z jakichś irracjonalnych powodów pragniecie posiadać
tylko jedną płytę AMM, to mam dla Was dobrą wiadomość, bo jest taka jedna,
szczególna…Koniecznie będzie to krążek „Laminal”
(Matchless 1996), albowiem na trzech dyskach zawiera trzy koncerty grupy z
trzech różnych okresów jej muzycznej aktywności. Pierwszy z 1969 roku (Aarchus),
to rozszalały, dziki kwintet z Corneliusem Cardew (p), Christopherem Hobbsem
(p) i Lou Gare’em (s), a jeszcze bez Tilbury’ego, w absolutnie wyzwolonej
formule, jaką m.in. znamy z „Żółtej ciężarówki” (wszakże drobny niuans – jakość
nagrania odrobinkę zbyt garażowa). Drugi z 1982, a trzeci z 1994 to
już „regulaminowy” skład Rowe-Prevost-Tilbury. Ten starszy (Londyn) dowodzi
wcześniej postawionej tezy, iż najlepsze koncerty formacji pochodzą z lat 80.,
ten młodszy (Nowy York) udanie kołysze nas do demonicznych snów, w tempie
pozwalających na przemyślenie codziennych porażek. Smakowite!
Myśląc i pisząc o AMM, nie sposób nie dostrzegać także płyt
wydanych pod własnymi nazwiskami przez głównych jego członków. Niech wstępem do tej
zabawy będą dwa wydawnictwa sygnowane nazwiskiem Eddiego Prevosta. Najpierw
duet z czołowym pianistą angielskiego free improv – Veryanem Westonem „Concert, v. 1998” (Matchless 1998).
I… wypisz, wymaluj, co napisałem dwa akapity wyżej. Muzyka jest nieznośnie
jazzowa, a duet w składzie perkusja i nieodkrywczo frazujący pianista w dawce
ponad 70-minutowej zwyczajnie przynudza. Znacznie ciekawiej dzieje się, gdy do
współpracy Prevost zaprasza Jima O’Rourke, gitarzystę, znanego preparatora
dźwięków tyleż ulotnych, co niebanalnych – „Third
Straight Day Made Public” (Complacency 1993). Gęsta, iście pojęcza sieć
mikrodźwięków w czterech odsłonach. Polecam zdecydowanie – myślę, że śmiało to
spotkanie mogłoby się odbyć pod szyldem AMM (ciekawe, co na to Keith Rowe?).
A na sam koniec tej drobnej zajawki w temacie „AMM – życie i
twórczość”, klamra spinająca moje dzisiejsze opowieści - pierwsze publiczne
wykonanie kompozycji Corneliusa Cardew „The
Great Learning” (Bołt 2010). Od razu zastrzegam, że czuję się zbyt mały, by
streścić Wam ideę tej muzyki i tegoż przedsięwzięcia. Może tylko dodam, że
bardzo enigmatyczną i tajemniczą partyturę Cardew wykonują głównie muzycy
amatorzy (polscy, litewscy i brytyjscy), a rezultatem ich działań jest
gigantyczne czteropłytowe wydawnictwo minimalistycznej epopei z głębi rytuałów
naszego człowieczeństwa u zarania wszelkiego istnienia. Trudna podróż, ale
wyruszę w nią ponownie.
W niniejszym tekście
wykorzystałem recenzję, opublikowaną wcześniej drukiem w nr 4/5 m/i magazynu,
maj/ czerwiec 2011, a
także notatki pierwotnie zamieszczone na blogu Marcina Kicińskiego
„Impropozycja”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz