Bill Dixon - rocznik 1925. Muzyk aktywny artystycznie aż do
późnej starości, albowiem historia postanowiła zabrać go w zaświaty dopiero w
85 wiośnie zycia, w niespełna miesiąc po ostatnim publicznym występie.
Kompozytor, malarz i nauczyciel (kolejność nie koniecznie
zgodna z priorytetami artysty). I choć starszy jest od Davisa, czy Coltrane’a,
jego pełna dyskografia zawiera mniej pozycji niż 3-4 letni dorobek wydawniczy
Kena Vandermarka, czy Anthony’ego Braxtona.
Z naszego punktu widzenia nie jest w sumie zbyt istotne,
dlaczego dorobek ów jest aż tak skromny. Ale powiedzmy przy okazji, że to po
części efekt wyboru osobistej drogi artystycznej, posiadania indywidualnych
priorytetów życiowych, a także nieprzywiązywania wagi do dóbr doczesnych (przez
co rozumiem brak dbałości o rejestrowanie swojej aktywności muzycznej, a potem
dążenie do ich publikacji). Zapewne jest to też skutek braku skłonności do
muzycznych kompromisów.
Trębacz (także okazjonalnie pianista) ma na koncie niewiele
ponad dwadzieścia pozycji
dyskograficznych i to na nich skupmy naszą uwagę, albowiem – uwaga, to ważne – Bill
Dixon to wyjątkowa i całkowicie osobna postać na scenie jazzowej wszech czasów.
Nie wiem, czy przekonam wielu do tej tezy, ale mam nadzieję
spowodować u Czytelników poważne rozbudzenie chęci poznawczych. Nie liczę przy
tym na wzrost sprzedaży jego płyt (nie zajmuję się nią), albowiem i tak duża
część jego nagrań jest trudno dostępna.
Swoją uwagę skoncentruję na nagraniach powstałych w latach
80. i 90. ubiegłego stulecia, wydanych (poza jednym wyjątkiem) przez włoski
Soul Note.
Nim jednak przejdę do meritum, słów kilka o tym, co stało
się przedtem i potem w stosunku do zasygnalizowanego interwału czasowego.
Pierwsze muzyczne ujawnienie Dixona, to początek lat 60.
(zauważmy, że nasz bohater był już wówczas pod koniec czwartej dziesiątki swego
życia) i wydawnictwa sygnowane wspólnie z Archiem Sheppem. Najpierw ukazuje się
ich wspólne nagranie – "Archie Shepp/Bill Dixon Quartet" (1962), a w dwa
lata później wspólna płyta Archie Shepp Quintet/ Bill Dixon Septet
"Consequences/Winter Song" – tu wszakże grają dwa osobne zespoły,
czyli formacja Dixona wypełnia jedynie druga stronę LP (już w naszej dekadzie
wydano materiał na CD, na którym zaprezentowane zostały wszystkie nagrania z
ww. płyt).
Niedługo potem (1966) Dixon pojawia się na ważnej płycie
Cecila Taylora ("Conquistador"; choć wydał Blue Note, szukajcie
raczej na aukcjach internetowych; uwaga: muzyka z udziałem dwóch kontrabasów),
a także wydaje pod własnym nazwiskiem "Intents And Purposes" (RCA -
tentet, duet i kwintet, m. in. z Jimmym Garrisonem na kontrabasie).
Kolejną dekadę muzycznych aktywności Dixona sprowadzić można
głównie do eksperymentów solowych (także techniką wielośladową), wydawanych
okazjonalnie, głównie we Włoszech. Na szczęście kilkanaście lat temu nagrania te
zostały zebrane na jednym boxie "Odyssey" (Archive/Edition”, 6CDs,
2001, USA). Nagrań z tego okresu z udziałem muzyków towarzyszących szukajcie na dwóch LP wydanych w roku 1981 - „Considerations 1 & 2” (Fore).
W omawianej dekadzie Dixon nagrał też wspólną płytę z
Franzem Koglmannem „Opium For Franz” (LP Pipe Records 1977, CD Between The
Lines, 2001). Interesujący melanż, wszakże pierwotny winyl marnie wytłoczony,
gdyż trąbka Dixona w wysokich rejestrach brzmi nieczysto.
Dixon po roku 2000
Pomijając okres, który omówimy niżej szczegółowo,
dyskografię Dixona uzupełnia jeszcze sześć pozycji wydanych już w bieżącym
stuleciu. Najpierw świetny koncert na festiwalu w Victoriaville (z Cecilem
Taylorem i Tony Oxleyem, VICTO 2002). Warto posłuchać, by przekonać się jakże
przestrzennie i nienatarczywie brzmieć może pianistyka Taylora w obecności
trąbki Dixona (na marginesie, to moja ulubiona płyta z udziałem tego pianisty).
Kolejna pozycja to koprodukcja z postrockowcami i jazzmanami
z Chicago – Exploding Star Orchestra ("Bill Dixon with Exploding Star
Orchestra", Thrill Jockey 2007). Formacja Roba Mazurka trochę nam Dixona
przypomniała, a dodatkowo prawie spowodowała jego pojawienie się w Polsce w
roku 2008 (przyjazd ten do skutku jednak nie doszedł, bo Dixon nie był już wtedy
najlepszego zdrowia).
Chronologicznie następne dzieło – "17 Musicians In
Search Of A Sound: Darfur" (AUM Fidelity 2008), to w pełni autorski duży
projekt Billa Dixona, z udziałem m.in. takich muzyków jak Graham Haynes, Taylor
Ho Bynum, Steve Swell, Karen Borca czy Warren Smith. Koncert zarejestrowany na
festiwalu Vision XII, w roku 2007. Intrygująca, kipiąca energią muzyka, choć
więcej w niej dźwięków skomponowanych niż improwizowanych.
Ostatni w pełni przez Dixona przeżyty rok - 2009 - przyniósł
dwie ważne pozycje dyskograficzne. Znów większy skład z udziałem kilku trębaczy
i rozbudowanej sekcji rytmicznej (z wiolonczelą) – „Tapestries For Small
Orchestra” (Firehouse 12 Records). Dwa CD i dodatkowo DVD. Piorunujący zestaw
dźwięków typowych dla Dixona – zatem całkowicie swobodnej muzyki z odrobiną
zadumy i jakby „podwójnego” dna muzycznej percepcji. A potem skromny winyl, na którym trębaczowi
towarzyszy dwóch perkusistów – „Weight/ Counterweight” (Edition
Brokenresearch).
Wreszcie koda, prawdziwe pożegnanie. Cudowny, pastelowy
kolaż dźwięków blaszanych i strunowych. Ponura, niebywale smutna i przejmująca
muzyka. Wspaniałe zwieńczenie życia Billa Dixona - koncert w Victoriaville z 22 maja 2010r., czyli „Envoi” (VICTO 2011). Nie upłynął jeszcze miesiąc po tym wydarzeniu, a Bill już
nie żył.
A teraz przejdźmy już do rzeczy...
Spotkanie włoskie,
czerwiec 1980
Lider na trąbce i fortepianie, kolejni trębacze: Arthur
Brooks i Stephen Haynes, saksofonista Stephen Horenstein oraz tworzący sekcję
rytmiczną, perkusista Freddie Waits i najbardziej tu znany Alan Silva na
kontrabasie - taki oto sekstet rozpoczyna naszą opowieść o dźwiękowych
przygodach Billa Dixona w ostatnim dwudziestoleciu dwudziestego stulecia. Rzecz
dzieje się w słonecznej Italii między 11, a 13 czerwca. Muzycy rejestrują materiał,
który wydany zostaje na dwóch płytach winylowych, dostępnych obecnie także na
dwóch CD (łącznie ok. 83 minuty muzyki).
Jeśli którąkolwiek z muzycznych spuścizn Dixona można by –
sporo ryzykując – nazwać jazzem środka, to włoskie spotkania są temu określeniu
stosunkowo najbliższe. Bardzo spokojna, kontemplacyjna zabawa w sterowaną
improwizację (Dixon zawsze szuka barwy, klimatu, faktury, a miejsce na
improwizację nie jest polem golfowym bez granic – tu: szczególnie widoczne). Na
tle tego, co poniżej, zwłaszcza wobec formuły kwartetowej, to rzeczywiście
"Summer Song" ("Letnia Piosenka" - trzy części kompozycji o
takim tytule stanowią znaczącą część wydawnictwa). Całość zaś nazywa się "Bill Dixon In
Italy" (volume one & volume two).
Kwartet po raz
pierwszy, listopad 1981
Alan Silva - kontrabas, kanał lewy, Mario Pavone -
kontrabas, kanał prawy. Pod nimi – Lawrence Cook na perkusji, nad nimi – Bill
Dixon z trąbką. Nowa formuła kwartetu, którą nasz bohater będzie nieśpiesznie
doskonalił w kolejnych latach.
Listopadowy koncert w Zurichu (wypełnia drugą część dysku, w
wersji winylowej - na osobnym LP) i nagrania studyjne popełnione kilka dni
potem (pierwsze pięć nagrań na dysku). Łącznie dziewięć kompozycji Dixona. Dwa
wojownicze kontrabasy, wypełniające czasami 90% przestrzeni dźwiękowej,
pozostające w nieustannym dialogu i trąbka, w ramach istotnego ozdobnika,
komentarza, czasami inspiracji. Oszczędna w dźwięki, rzec można minimalistyczna.
Niekiedy ma się wrażenie, jakby istniała tuż obok ciszy, jakby tej ciszy była
muzycznym uzupełnieniem. Bywa przeto spokojna, liryczna, jednak postawiona do
pionu zagrywką kontrabasu, czy perkusji, potrafi pyskować i być nieskora do
kompromisów. Czasami koncentruje się na mantrycznym podawaniu tematu (melodii),
jak w kluczowej kompozycji nr 5, innym razem wchodzi w konwersację z
nieustannie improwizującymi kontrabasami. I perkusista, permanentnie szukający
stałych punktów odniesienia, bazy dla wyczynów kolegów. Piękna muzyka. Ważny
wstęp do kwartetowej opowieści Dixona, zatytułowany, nomen omen –
"November 1981".
Septet na trzy
kontrabasy i tubę, maj 1985
Kwartet z poprzedniego odcinka, cztery lata później, zostaje
rozszerzony o trzeci kontrabas (Alan Silva ma wolne, a do Mario Pavone
dołączają William Parker i Peter Kowald !!!) i tubę (John Buckingham), zaś w
roli kolejnego dęciaka-inspiratora basowych szaleństw, Dixona (trąbka,
flugerhorn) wspomaga saksofon altowy Marco Eneidiego. Rola drumera (Lawrence
Cook) pozostaje niezmieniona. Dla całości obrazu dodajmy fakt, iż lider często
sięga tu po fortepian, ale traktuje go jako wsparcie rytmiczne (bo trzy kontrabasy
tę role mają sobie za nic w tej formule). W efekcie słuchacz dostaje cztery
kompozycje plus czteroczęściową suitę – łącznie blisko 80 minut muzyki.
Uruchomcie swą muzyczną wyobraźnie – trzy ostro wojujące
kontrabasy, w walce o miano tego, który zagra najniższy dźwięk i
kontrapunktująca tuba. To już nie gęsta pajęczyna z edycji listopadowej, ale
prawdziwa ściana dźwięku, którą mimochodem smagają mikroimprowizacjami oba
dęciaki, docierające do naszych uszu jakby z zaświatów (na dużym pogłosie).
Wyjątkowa muzyczna przygoda, w trakcie której Dixon urasta do roli emancypatora
i wielkiego odkrywcy możliwości instrumentu, na którym nie gra. Bo nikt nie
zakwestionuje tezy, że to kontrabas jest najważniejszym instrumentem w
muzycznym dziele trębacza Billa Dixona. Zaś główny argument nazywa się
"Thoughts".
Kwartet
zmodyfikowany, czerwiec 1988
"Son Of Sysiphus", powstały po kolejnych trzech
latach, mimo stosunkowo dynamicznego początku, zaliczyłbym nieśmiało do
bardziej spokojnych, wręcz lirycznych nagrań Dixona.
Znów wracamy do kwartetu z dominacją niskich częstotliwości,
wszakże kontrabasowi Pavone towarzyszy tuba Buckinghama, no i rzecz jasna Cook
za zestawem perkusyjnym. Dixon, obok trąbki, znów sięga do klawiatury
fortepianu. Grę ewidentnie ciągnie tu Pavone, który rozpoczyna prawie każdą z
dziewięciu kompozycji (jak zawsze lidera). Dixon pięknie dopowiada, snuje
samodzielne, nieśpieszne opowieści, zaś tuba pełni rolę tła, skutecznie
wypełniając dolne spektrum dźwiękowe nagrania. Całość wydawnictwa mieści na
standardowej długości winylu. Potraktujmy "Sysiphusa", jak przystawkę
do dania głównego, o którym piszę poniżej.
Kwartet w fazie
apogeum, sierpień 1993
A teraz, Drodzy Czytelnicy, usiądźcie głęboko w fotelach i
zapnijcie pasy. Czeka Was podróż w sam środek freejazzowego kosmosu. Barry Guy
- kontrabas, kanał lewy, William Parker - kontrabas, kanał prawy, Tony Oxley -
perkusjonalia i Dixon - trąbka i flugerhorn. Jest środek lata 1993 roku.
Kwartet nagrywa 13 kompozycji Dixona, blisko 150 minut muzyki, które Włosi
wydają na dwóch CD, jako "Vade Mecum" i "Vade Mecum II".
Wszystko to, czego dowiedzieliście się o wspaniałej muzyce
Billa Dixona do tej pory, pomnóżcie przez dowolną liczbę całkowitą i doznajcie
muzycznego orgazmu. Guy daje barwę, Parker motorykę, Oxley znaczy teren, jak
wytrawny kot, a sam Dixon oblepia to wszystko odrobiną transcendencji! W samej
formule kontrabasowego kwartetu wielu nowości już nie uświadczymy, ale klasa
muzyków tworzących nagranie powoduje, że obcujemy z dziełem ponadczasowym,
bezdyskusyjnym opus magnum Billa Dixona.
Vade Mecum - czyli wszystko, co chcecie wiedzieć o free
jazzie, po tym nagraniu jest już Waszym udziałem. Z niezwykle ważną tezą na
samym wstępie – free jazz może być muzyką niebywale spokojną, bliską ciszy,
choć na pewno nie z tej jej strony, którą zwykły atakować nudziarskie projekty
monachijskiego ECM.
Papirusowy duet,
czerwiec 1998
Tyle już wiemy o emancypatorskiej roli Dixona w zakresie
kontrabasu, zatem przejdźmy do nagrań poczynionych bez udziału tego
instrumentu, czyli duetu z perkusją. Wydane jako "Papyrus Vol. 1" i
"Papyrus Vol. 2", stanowią potężną dawkę wspólnej z Tonym Oxleyem
zabawy w "swobodne komponowanie". 22 utwory, z których jeden jest
repryzą innej kompozycji, z dodanym fortepianem na etapie postprodukcji, inny
zaś określony został jako "kompozycja będąca rezultatem wspólnych
wysiłków" obu muzyków. Reszta to kompozycje Dixona, który często używa
fortepianu (dwa razy nawet solo), jego trąbka bywa "dublowana" i
uroczo preparowana mocnym pogłosem.
Z braku dodatkowych instrumentów przestrzeń sonorystyczna
Dixona jest tu dużo większa niż w przypadku propozycji kwartetowych, zatem
stanowi ciekawe uzupełnienie jego muzycznego dorobku. Choć nagrania w znaczącej
części są w "chilloutowych" klimatach (jak na kanony free), to pod
koniec z radością odkrywamy drobne pokłady hałasu, który jest udziałem zarówno
trębacza, jak i perkusisty.
Kwartet – epizod
berliński, listopad 1999
"Berlin Abbozzi", czyli ostatnia – jak dotąd –
kwartetowa przygoda Dixona, to koncert nagrany w berlińskim Klubie
"Podewil", ponad półtora dekady temu, a wydany przez Free Music
Production rok później. Znów wspaniały, klasycznie dixonowski kwartet. Za
sterami basów zaciąg niemiecki - Matthias Bauer i Klaus Koch, przy maszynie
perkusyjnej, jak zawsze w latach 90. – Tony Oxley. Poziomem muzycznej
intensywności nagranie to mogę porównać jedynie do wybitnego "Vade
Mecum".
Dwie długie kompozycje lidera plus finał (tu na liście płac
wszyscy muzycy), 80 minut wielkiej muzycznej orgii. Zwłaszcza druga z
kompozycji, wyjątkowa, jak na kanony tego muzyka, bo istotnie zdominowana przez
zmutowane elektroniką, pełne pogłosu, drapieżne brzmienie trąbki. Basiści
przeto lekko przyczajeni, delikatnie wchodzą w fakturę muzyki, nieśmiało skowycząc
smykami. A Oxley stawia te swoje piękne, perkusyjne kleksy.
Suplement
Na koniec opowieści o muzyce dwóch dekad w dorobku Dixona ważna
i dobra wiadomość dla kupujących – wszystkie płyty Billa Dixona nagrane dla
Soul Note zostały wznowione i są ogólnie dostępne w uroczym kartonowym pudełku
pod jakże zasadnym tytułem „Bill Dixon - The Complete Remastered Recordings on
Black Saint and Soul Note” (9CD).
W uzupełnieniu muzycznych ujawnień Dixona w ostatniej
dekadzie ubiegłego tysiąclecia, warto zauważyć, iż wziął on udział w
koncertowym nagraniu dużego składu Tony'ego Oxleya. Rzecz miała miejsce w Berlinie, w 1994 (Tony
Oxley Celebration Orchestra / Bill Dixon live from the Berlin Jazz Festival
"The Enchanted Messenger" Soul Note).
www.bill-dixon.com
Odsyłam – bez zbędnych rekomendacji – do strony artysty
(choć bywa ona nieczynna). Znajdziecie tam m.in. listę jego publikacji
(książki, artykuły), listę osiągnięć pozamuzycznych lub okołomuzycznych, linki
do wywiadów i recenzji, zbiór dzieł malarskich (polecam Waszym oczom okładki
płyt, autorstwa Dixona), informacje o aktywnościach i formach dostępności
artysty (muzyk w wielu składach, nauczyciel, wykładowca i prowadzący warsztaty,
słowne wystąpienia i wykłady), a także dyskografię, jakkolwiek niepełną, bo zakończoną
w roku 2002.
Polecam także lekturę wywiadu-rzeki z roku 1980, a dołączonego, po
połowie, do obu części "In Italy". Wiele ciekawych przemyśleń na
temat specyfiki Nowego Jorku lat 60., czy też charakterystyki europejskiego
free improv. Uwagę moją przykuła szczególnie śmiała teza Dixona o tym, że w
zasadzie każda muzyka jest improwizowana, wszak nawet najprostszej partytury
nie da się zagrać dwa razy tak samo. W tym kontekście ciekawostką jawi się
fakt, iż Dixon każdy swój utwór nazywa "kompozycją", choć muzyka w
zdecydowanej większości przypadków sprawia wrażenie prawie całkowicie
improwizowanej (ale partytur nie widziałem, więc już się mądrzyć dalej nie
będę).
Lektura powyższych materiałów być może sprawi, że łatwiej
będzie nam zrozumieć tę szczupłość dyskograficzną Billa Dixona. I nieodparte
wrażenie po lekturze wywiadu-rzeki (jedno pytanie, cztery strony odpowiedzi)...
– może gdyby mniej mówił, więcej mielibyśmy nagrań płytowych i radości ze
słuchania płynącej. Ale to trochę już żart, oczywiście...
Coda
Rzec można, parafrazując mądrych tego świata, że jeszcze
żaden muzyk free nie dał światu tak wiele, nagrywając tak mało i samemu grając
tak niewiele dźwięków.
Tekst pierwotnie
zamieszczony na portalu diapazon.pl w 2009r.
Zaktualizowany w lutym 2016r.
Zaktualizowany w lutym 2016r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz