Anthony Braxton Seven
Compositions (Trio) 1989
(hatOLOGY
Prawdziwa perła w kolekcji nagrań Anthony'ego Braxtona, szczęśliwie wznowiona po wielu latach od momentu nagrania. Przy okazji bodaj jedyne wspólne nagranie Braxtona z genialnym, brytyjskim perkusistą Tonym Oxleyem (jeśli gdzieś razem zagrali, to incydentalnie w jakimś dużym składzie; ja w każdym razie nie pamiętam). Dodatkowo rzadka okazja posłuchania improwizującego Braxtona w typowym jazzowym triu. W repertuarze pięć kompozycji lidera, standard i numerek dumnego syna Albionu. Całość zakomponowanych dźwięków urocza zlepiona typowym dla Braxtona improwizacyjnym sosem. Bardzo smakowite danie z tego powstało.
Prawdziwa perła w kolekcji nagrań Anthony'ego Braxtona, szczęśliwie wznowiona po wielu latach od momentu nagrania. Przy okazji bodaj jedyne wspólne nagranie Braxtona z genialnym, brytyjskim perkusistą Tonym Oxleyem (jeśli gdzieś razem zagrali, to incydentalnie w jakimś dużym składzie; ja w każdym razie nie pamiętam). Dodatkowo rzadka okazja posłuchania improwizującego Braxtona w typowym jazzowym triu. W repertuarze pięć kompozycji lidera, standard i numerek dumnego syna Albionu. Całość zakomponowanych dźwięków urocza zlepiona typowym dla Braxtona improwizacyjnym sosem. Bardzo smakowite danie z tego powstało.
Basista lekko wycofany (och, nie wspomniałem o nim -
Adelhard Roidinger, Austriak z pochodzenia; osobiście spotykam go po raz
pierwszy), zarówno w zakresie brzmieniowym, jak i udziału w procesie twórczym.
Wszakże jest tu, choć delikatnym, to jednak istotnym elementem powodzenia
całego przedsięwzięcia. Zaś kąśliwe dialogi głównych bohaterów, jako danie
główne - ci istotnie w świetnej kooperacji, jakby grali razem co najmniej od
końca drugiej wojny światowej. Dobitny dowód na silnie jazzowy rodowód muzyki
tworzonej przez Braxtona. Piękna płyta.
Czekamy na kolejne reedycje "kapeluszowe", bo
szwajcarskie archiwa pękają w szwach od wspaniałej, acz niedostępnej muzyki,
głównie z przełomu lat 80. i 90. poprzedniego stulecia.
Anthony Braxton Creative Orchestra (Köln) 1978 (hatOLOGY)
Anthony Braxton Creative Orchestra (Köln) 1978 (hatOLOGY)
Szwajcarscy "Kapelusznicy" już po raz drugi w
ostatnich miesiącach raczą nas reedycją wiekopomnego wydawnictwa Anthony'ego
Braxtona.
Po Triu z roku 1989 ("Seven Compositions"), tym
razem duży skład - Kreatywna Orkiestra, która 30 lat temu decydowała o obliczu
free jazzu w wymiarze wieloosobowym. Koncert z Kolonii, z maja 1978 roku -
zebrane na dwóch dyskach 105 minut doprawdy genialnej muzyki, współtworzonej
przez 21 młodych, acz już wtedy wybitnych improwizatorów. Uszy nasze wypełniają
dźwięki generowane przez m. in. Marty'ego Ehrlicha, Kenny'ego Wheelera, Leo
Smitha, Marylin Crispell, Raya Andersona, George'a Lewisa, Johna Lindberga,
Neda Rothenberga (w zakresie instrumentarium - 5 drewniaków, 7 blaszaków,
piano, akordeon, wibrafon, gitara elektryczna, 2 kontrabasy, perkusja, marimba
i syntezator).
5 kompozycji Braxtona (numeracja między 45 a 59, zatem podówczas dla
niego współczesnych) plus zbiorowa improwizacja ("Językowa").
Niebywale różnorodna propozycja muzyczna - krwiste batalie rozgadanych
artylerzystów ("Language Improvisations"), stonowane dialogi piechoty
gotującej się do decydującego natarcia ("Comp. 59"), defilada
pozornych zwycięzców, przeradzająca się w transowy, rytualny taniec dezerterów
("Comp. 58"), śpiewy wciąż jeszcze żywych ptaków przy wtórze kanonady
moździeży ("Comp. 51"). Porywające tematy, kompetentne improwizacje
(tak solowe, jak i kolektywne), ciekawe dekonstrukcje przestrzeni muzycznej za
pomocą syntezatorowych zabawek (Bob Ostertag), udane ornamenty gitary
elektrycznej (James Emery).
Absolutny kanon free jazzu, kanon muzyki kreatywnej.
Anthony
Braxton For Alto (Delmark)
Ileż trzeba mieć tupetu, by w wieku 23 lat nagrać płytę pod
tytułem "Trzy kompozycje Nowego Jazzu"? Ileż śmiałości, zadziorności
i pewności siebie, by w wieku lat 24 nagrać 73 minuty na saksofon solo i to w
czasach, gdy tego typu eksploracje miały charakter incydentalny i raczej
objawiały się światu w innych gatunkach muzyki?
Oczywiście znamy wielu szarlatanów muzycznych, gotowych na
zdecydowanie większe szaleństwa i bardziej kontrowersyjne eskapady. Ale
"For Alto" z roku 1969 to płyta, która chyba najdobitniej pokazuje,
jak wielkim i kreatywnym muzykiem jest Anthony Braxton.
73 minuty solowej kawalkady altowych dźwięków pierwotnie
ukazało się na dwóch winylach. Reedycja z początku tego tysiąclecia przynosi
czarnoodziany dysk, typowe dla Braxtona fikuśne rysunki obrazujące potok
muzycznej świadomości autora i skąpy komentarz wydawcy. Oto muzyka, która na
zawsze wykłuła kanon freejazzowej gry na saksofonie. Otwarła uszy całemu światu
na dźwięki dotychczas zarezerwowane dla podświadomości nielicznych. I choć w
wymiarze audiofilskim sprawia wrażenie jakby powstała w okopconym garażu, na
lekko przegrzanych piecach, ten brudny, niechlujny background dodaje jej
posmaku autentyczności.
Każda z ośmiu kompozycji zawarta na "For Alto"
warta jest nieustannego odsłuchu i stanowi trwały punkt odniesienia dla naszych
kolejnych, nowych przygód z jazzem. W nowym roku zacznijmy muzyczny karnawał od
spotkania z porażającym klasykiem.
Anthony
Braxton & Kyle Brenders Toronto
(Duets) 2007 (Barnyard Records)
Początek nowego roku, tuż po ogłoszeniu dorocznych zestawień
najlepszych, czy najbardziej ulubionych płyt, bywa dla recenzentów okresem
trudnym. Otóż bowiem w nasze ręce często wpadają wtedy płyty wydane tuż pod
koniec roku poprzedniego, często naprawdę udane, które nie zdążyły załapać się
na listy rankingowe. I cała zabawa bierze w łeb.
Czas zatem, by ogłosić pierwszą wielką płytę roku 2008,
która na doroczny ranking nie załapała się z powodu konwencji kalendarza. Duet
Anthony'ego Braxtona z młodym, wielce obiecującym saksofonistą z Kanady,
Kyle'em Brendersem, nagrany w Toronto późnym latem 2007, na takie miano
zasługuje bezwzględnie.
Koncepcja Ghost Trance Music, to jeden z najważniejszych
wkładów Anthony'ego Braxtona do historii muzyki współczesnej. Powstała i
rozwijana była głównie w drugiej połowie ubiegłej dekady i na początku
bieżącej. Nie miejsce tu i czas, by wyłożyć tę - skądinąd - bardzo ciekawą
teorię. Być może przyjdzie na to czas niebawem.
Muzyka GTM prezentowana była przez Braxtona w bardzo różnych
składach personalnych - od kwartetu począwszy, na dużych składach skończywszy.
Nigdy wszakże nie była grana jedynie w składzie dwuosobowym. Omawiany podwójny
dysk z Toronto, prezentuje dwie kompozycje Braxtona zagrane właśnie w duecie
wedle modły Muzyki Duchowego Transu. Kompozycja 199, a zatem już dość
wiekowa i Kompozycja 356, czyli raczej dość świeża. Dyskografia
www.restructures.net zawiera pełne zestawienie wszystkich kompozycji Braxtona,
ze wskazaniem na konkretne ich wykonania - odsyłam zatem pośpiesznie wszystkich
zainteresowanych szczegółami.
Anthony Braxton (sss, ss, as) - kanał prawy i Kyle Brenders
(cl, ss, ts) - kanał lewy. GTM, czyli rytm, jako baza do muzycznych
eksploracji. Uciekamy w niebanalną sonorystykę, ale rytm nie pozwala uciec nam
definitywnie. Zawsze wracamy. Dialogi saksofonistów są chwilami bardzo
zadziorne, by - zwłaszcza na drugim dysku - popadać w uroczą free jazzową
melancholię (i wtedy robi się najpiękniej). Muzycy słuchają się bardzo
wnikliwie, wiele jest tu ciekawych interakcji, a proponowane ścieżki
improwizacji bywają naturalną konsekwencją zagrań interlokutora. Czas płynie
bardzo demokratycznie. Uwaga na Brendersa - w roli improwizatora nie ustępuje
Mistrzowi. Dodatkowym smaczkiem nagrania jest piękne brzmienie saksofonu
tenorowego, rzadkiego w muzyce Braxtona instrumentu (on sam na nim, jak
wiadomo, nie grywa, a i wśród współpracowników ten dęciak nie pojawia się zbyt
często).
Blisko 100 minut wspaniałej podróży po sferach muzycznej
podświadomości... Udane intro kolejnego szalonego roku współczesnej muzyki
improwizowanej.
Anthony
Braxton Quartet Moscow (2008) (Leo Records)
Trio Anthony’ego Braxtona, znane nam choćby z
ubiegłorocznego festiwalu w Victoriaville (obok lidera, Taylor Ho Bynum, trąbki
przeróżne i Mary Halvorson, gitara), na tegorocznym, czerwcowym koncercie w
Moskwie, wzbogacone zostało o subtelne brzmienie fagotu (za co bezpośrednio
odpowiedzialna jest niejaka Katherine Young, niechybnie kolejna utalentowana
studentka z Wesleyan).
Kompozycja 367B, zwał jak zwał, trwająca ponad 70 minut (oj,
duża musiała być tamtejsza klepsydra) plus trzyminutowe encore. Powiedzieliśmy
Moskwa, dodajmy, że rzecz działa się at the DOM (gdziekolwiek to jest), u progu
tegoż lata.
Z fagotem dramaturgia tej muzyki chwilami nam ciekawie
pęcznieje, wszakże pozostając dla mnie zestawem dźwięków, przy której moje
członki radośnie wypoczywają (uroda tej muzyki nie jest może zbyt oczywista,
ale uznajmy w tym gronie, że bananowe blondynki nie są też szczytem naszych preferencji
estetycznych). Warto w tę muzykę zanurzyć uszy, potem bez stresu, czasami na
ułamek sekundy od niej odejść, by ze szczerą radością szybko powrócić, bez
uszczerbku dla ciągłości przyczynowo-skutkowej. Nie chcę przez to powiedzieć,
że to muzyka dla mniej zaawansowanych Braxtonofili, ale naprawdę nie bójmy się
jej. Popłyńmy wraz z nią i nie zadawajmy sobie zbędnych pytań.
Przy okazji kolejny asumpt do niekończącej się opowieści o
kwartetach Anthony’ego Braxtona i bezwzględnie najświeższe wydawnictwo z muzyką
tegoż Pana (rzecz wszak działa się niecałe pół roku temu).
Anthony Braxton Sextet
(Victoriaville) 2005 (Victo)
Festiwal w kanadyjskim Victoriaville dwa lata temu gościł Anthony’ego Braxtona. W trakcie trzech kolejnych dni AB zagrał trzy koncerty, które zostały uwiecznione na płytach Victo Records – kolejno: kompozycję 345 z Sextetem, wolne improwizacje w duecie z Fredem Frithem i krótką, acz dosadną decybelowo kooperację z noisową formacją Wolf Eyes.
Festiwal w kanadyjskim Victoriaville dwa lata temu gościł Anthony’ego Braxtona. W trakcie trzech kolejnych dni AB zagrał trzy koncerty, które zostały uwiecznione na płytach Victo Records – kolejno: kompozycję 345 z Sextetem, wolne improwizacje w duecie z Fredem Frithem i krótką, acz dosadną decybelowo kooperację z noisową formacją Wolf Eyes.
Mnie najbardziej zainteresowało nagranie Sextetu, które
dowodzi wciąż wspaniałej formy lidera. Ciekawe instrumentarium – saksofony i
klarnety, trąbka i przetworniki, skrzypce, tuba i elektronika plus sekcja (na
basie doskonały Chris Dahlgren). W tej muzyce jest wszystko, czym od lat
zachwyca nas Braxton. I jazz, i kameralistyka, i zabawa przetworzonym
elektronicznie dźwiękiem. Jest także Braxton jakiego znamy choćby z doskonałych
kwartetów w latach 80. Jest improwizacja i żelazna dyscyplina. Jest polot,
wigor, konstrukcja, dekonstrukcja i wyciszenie. Wspaniała muzyka.
Anthony Braxton Quartet (GTM) 2006 (Important Records)
Anthony Braxton Quartet (GTM) 2006 (Important Records)
Śmiem twierdzić, iż to najważniejsze wydawnictwo Anthony'ego Braxtona po roku 2000! Cztery kompozycje na czterech dyskach, w klasycznym kwartecie jazzowym. Oto czym jest muzyka trójcentryczna rozpisana na duży skład (przypomnijmy: trzy niezależne od siebie centra dowodzenia procesem improwizacji) przeniesiona w dwanaście nowych wymiarów i zredukowana do czterech podmiotów wykonawczych (jak zwykle, matematyczna precyzja kompozytora). Braxton zwie to Ghost Trance Music! Erudytom polecam wnikliwą analizę przypadku dokonaną przez samego autora, a dołączoną do pięknie wydanego digipacku.
Oto absolutnie wolna muzyka, powstająca na zderzeniu procesu
komponowania i improwizowania. Drodzy żurnaliści, profesjonaliści, nie łamcie
sobie piór - nie zdołacie precyzyjnie zdefiniować tej muzyki! Oto czterech
całkowicie wyzwolonych z wszelkich konwencji muzyków, którzy bynajmniej nie
atakują nas kawalkadą dźwięków, lecz wręcz przeciwnie - każą nam się zatrzymać
i głęboko zadumać. Oto wielka, intelektualna przygoda z dźwiękiem.
Anthony Braxton Trio (Victoriaville ) 2007 (Victo Records)
Formacja odpowiedzialna za tę muzykę trochę nieformalnie nazywa się Diamond Curtain Wall Trio. Obok podmiotu sprawczego mamy tu Taylora Ho Bynuma na trąbce, kornecie i wspomagaczach oraz Mary Halvorson na gitarze elektrycznej (znamy podwójny dysk tej formacji - "Trio (Glasgow) 2005", choć z innym gitarzystą). Co istotne, Braxton poza arsenałem instrumentów dmuchanych, korzysta także z elektroniki.
Anthony Braxton Trio (
Formacja odpowiedzialna za tę muzykę trochę nieformalnie nazywa się Diamond Curtain Wall Trio. Obok podmiotu sprawczego mamy tu Taylora Ho Bynuma na trąbce, kornecie i wspomagaczach oraz Mary Halvorson na gitarze elektrycznej (znamy podwójny dysk tej formacji - "Trio (Glasgow) 2005", choć z innym gitarzystą). Co istotne, Braxton poza arsenałem instrumentów dmuchanych, korzysta także z elektroniki.
Kompozycja 323C ,
wykonana na Festiwalu w Victoriaville. Muzyka uroczo płynie przez nasze uszy,
aczkolwiek momentami bywa agresywna, a jej walory sonorystyczne stanowią w
dużym stopniu o jakości całego przedsięwzięcia. Zwracam uwagę na bardzo
umiejętne i dalece wstrzemięźliwe korzystanie z elektronicznego wspomagania
przez samego Braxtona (zresztą, w dobieraniu odpowiednich propozycji
instrumentalnych nigdy nie miał problemów). W ramach trzech zestawów
instrumentów, dowodzonych przez wspaniałych muzyków, oczywiście kosmiczna
synergia. Piękna, trwająca godzinę, muzyczna przygoda (wszyscy jej twórcy winni
pojawić się u nas w grudniu, w ramach Septetu). Ja przy tej muzyce odpoczywam.
Anthony Braxton 12+1tet (Victoriaville) 2007 (Victo Records)
Anthony Braxton 12+1tet (Victoriaville) 2007 (Victo Records)
Bardzo świeże wydawnictwo Anthony[ego Braxtona, prezentujące koncert na festiwalu Victoriaville w roku 2007. Trzynastoosobowy skład (dokładnie ten sam, którego opasłe tomy nagrań rok wcześniej dały początek wydawnictwu Firehouse Rec. – słynne 10-cd z nowojorskiego Iridium), przeto bogate instrumentarium, obok dęciaków różnej maści, także konglomerat zabawek dzwonkopodobnych i często wyrazista w prowadzeniu zaczepnych improwizacji gitara elektryczna. 70-minutowa kompozycja nr 361, ale jak to w wypadku "późnego" Braxtona, mamy tu tak naprawdę swobodną improwizację, by nie rzec żonglerkę fragmentami także innych kompozycji (przez co nasz bohater niechybnie zbliża się do realizacji swego życiowego marzenia, czyli jednoczesnego wykonania wszystkich swoich kompozycji).
W przeciwieństwie do chyba nazbyt rozbudowanego zestawu
dziewięciu kompozycji z Iridium, tu mamy tylko konkret, zwieńczenie tej
formuły. Oczywiście wspaniała muzyka, oczywiście kosmiczna erudycja głównego
narratora i niemal cyrkowe popisy instrumentalistów. Dla mniej wtajemniczonych
dodam, iż pośród ostatnich dużych składów AB (czy to jeszcze muzyka
trójcentryczna zapytać by trzeba kompozytora), to nagranie jest niezwykle
przyswajalne i – rzecz jasna – absolutnie nie dające się opisać banalnym
językiem recenzenta.
Anthony Braxton & Italian Instabile Orchestra Creative Orchestra (Bolzano) 2007 (Rai Trade/Tracce)
Anthony Braxton & Italian Instabile Orchestra Creative Orchestra (Bolzano) 2007 (Rai Trade/Tracce)
Z dwóch wydanych w roku ubiegłym, wielkogabarytowych projektów Anthony'ego Braxtona, ten jawi mi się jako zdecydowanie bardziej udany. Kanadyjska propozycja (Anthony Braxton and the AIMToronto Orchestra Creative Orchestra (Guelph) 2007) zbyt - jak dla mnie - ucieka w kierunku trzecionurtowym i choć przyjemna dla ucha, w głowie pozostawia raczej mało konkretne wspomnienia.
Co innego Creative Orchestra z Bolzano - kooperacja Braxtona
z aktywną od lat Italian Instabile Orchestra. Włoska załoga pilnie wykonuje
kompozycje mistrza, absolutnie posłuszna jego batucie. Sam Braxton - obok roli
wodzirejskiej - kreuje nam trochę altowej rzeczywistości. Sześć odcinków
muzycznych, cztery kompozycje pięknie zaprezentowane przez 17-osobowy skład.
Fragmenty mainstreamowe kontrastowane są z zadziornymi free improwizacjami.
Wiele emocji, ciekawych dysonansów brzmieniowych, kilka smakowitych popisów
solowych. Bardzo konsekwentna, przystępna muzyka, udanie nawiązująca do
kreatywnych orkiestr Braxtona z lat 70. Polecam nawet malkontentom.
Teksty powyższe
pierwotnie zamieszczono na portalu diapazon.pl w latach 2006-09.
Anthony Braxton 3
Compositions Of New Jazz
(Delmark)
Anthony Braxton 8 Duets: Hamburg 1991 (Music
and Arts)
Anthony Braxton and Richard Teitelbaum Duet: Live at Merkin Hall, NYC (Music and Arts)
Anthony Braxton/ Chris Dahlgren ABCD (Not Two)
W oczekiwaniu na wielokrotnie przekładany koncert jednego z najważniejszych żyjących muzyków - Anthony Braxtona - zachęcam Was do lektury poniższych wynurzeń i słuchania jego nagrań.
Muzyk jazzowy? Braxton by się pewnie obruszył. Aktywny od blisko 40 lat muzyk sam twierdzi, że jazz przestał grać jakieś 30 lat, poza tym w erze "po Aylerze" granie free jazzu przestało mieć jakikolwiek sens.
Ma dość radykalne poglądy na wiele kwestii, zarówno muzycznych, jak i całkiem społecznych. Mając 23 lata nagrał debiutancki krążek pod swoim nazwiskiem i miał czelność nazwać go "Nowym Jazzem". Swoje kompozycje tytułuje na ogół liczbami i dziwnymi kaligrafami. Znacie jego koncepcję muzyki trójcentrycznej? Czytaliście o tym? Czy poczuliście się niczym Sokrates? To wiem, że nic już nie wiem. A raczej nie rozumiem.
Ciekawa postać, która nagrywa chwilami naprawdę genialną muzykę. Nie łatwą, ale na pewno bardziej komunikatywną niż jego przekaz werbalny. Rzadko są to tradycyjne składy, z sekcją rytmiczną i instrumentami solowymi. Bo i sam Braxton zawsze daleki jest od wszelkich konwencji, balansując na granicy wolnej improwizacji i kompozycji, w bardzo współczesnym rozumieniu tego ostatniego terminu. Raczej nie swinguje (pewnie dlatego nie słucha go redaktor Brodacki z "Jazz Forum").
Gdy już sięga po nieswoje kompozycje lub bardziej tradycyjne zestawy narzędzi muzycznych, ja wychodzę z pokoju. Eksplorację standardów, bez względu na stopień ich twórczego przetworzenia, pozostawiam redaktorom bardziej wyedukowanych (ja jestem tylko rozkochany). Już wolę jego solowe przebiegi, fascynujące duety (tych chyba najwięcej), nietypowe tercety i kwartety. Pomysłowość Braxtona budzi mój szacunek, stopień skomplikowania kompozycji każe prosić o jeszcze więcej doznań.
I to chyba właśnie dzięki niemu wiemy, że saksofony i klarnety mają naprawdę piękną i szeroką gamę dźwięków.
Anthony Braxton and Richard Teitelbaum Duet: Live at Merkin Hall, NYC (Music and Arts)
Anthony Braxton/ Chris Dahlgren ABCD (Not Two)
W oczekiwaniu na wielokrotnie przekładany koncert jednego z najważniejszych żyjących muzyków - Anthony Braxtona - zachęcam Was do lektury poniższych wynurzeń i słuchania jego nagrań.
Muzyk jazzowy? Braxton by się pewnie obruszył. Aktywny od blisko 40 lat muzyk sam twierdzi, że jazz przestał grać jakieś 30 lat, poza tym w erze "po Aylerze" granie free jazzu przestało mieć jakikolwiek sens.
Ma dość radykalne poglądy na wiele kwestii, zarówno muzycznych, jak i całkiem społecznych. Mając 23 lata nagrał debiutancki krążek pod swoim nazwiskiem i miał czelność nazwać go "Nowym Jazzem". Swoje kompozycje tytułuje na ogół liczbami i dziwnymi kaligrafami. Znacie jego koncepcję muzyki trójcentrycznej? Czytaliście o tym? Czy poczuliście się niczym Sokrates? To wiem, że nic już nie wiem. A raczej nie rozumiem.
Ciekawa postać, która nagrywa chwilami naprawdę genialną muzykę. Nie łatwą, ale na pewno bardziej komunikatywną niż jego przekaz werbalny. Rzadko są to tradycyjne składy, z sekcją rytmiczną i instrumentami solowymi. Bo i sam Braxton zawsze daleki jest od wszelkich konwencji, balansując na granicy wolnej improwizacji i kompozycji, w bardzo współczesnym rozumieniu tego ostatniego terminu. Raczej nie swinguje (pewnie dlatego nie słucha go redaktor Brodacki z "Jazz Forum").
Gdy już sięga po nieswoje kompozycje lub bardziej tradycyjne zestawy narzędzi muzycznych, ja wychodzę z pokoju. Eksplorację standardów, bez względu na stopień ich twórczego przetworzenia, pozostawiam redaktorom bardziej wyedukowanych (ja jestem tylko rozkochany). Już wolę jego solowe przebiegi, fascynujące duety (tych chyba najwięcej), nietypowe tercety i kwartety. Pomysłowość Braxtona budzi mój szacunek, stopień skomplikowania kompozycji każe prosić o jeszcze więcej doznań.
I to chyba właśnie dzięki niemu wiemy, że saksofony i klarnety mają naprawdę piękną i szeroką gamę dźwięków.
Zacznijmy od nietypowego kwartetu i tych trzech kompozycji prowokacyjnie
nazwanych Nowym Jazzem. Jest rok 1968, kilka miesięcy po debiucie na krążku
Muhala Richarda Abrahmsa (kłania się AACM, nie tylko w wymiarze braxtonowskim).
Leroy Jenkins na skrzypach i wielu dodatkowych, figlarnych instrumentach, Leo
Smith (jeszcze wtedy nie "Wadada") na trąbce i wielu dodatkowych,
figlarnych instrumentach, Richard Abrahms na pianie, wiolonczeli i alto
klarnecie, no i sam Braxton na saksofonach i klarnetach (już wtedy, a także i
potem - wszystkie możliwe rury za wyjątkiem tenoru). Czterdzieści kilka minut
całkiem fascynujących poszukiwań uciekających harmonii, zagubionych w
przestrzeni dźwięków, eleganckich mikrowojen, intrygująco brzmiących
instrumentów. Wspomniane wyżej bogate instrumentarium, gardłowe melorecytacje i
lekka skłonność do subtelnej kakofonii przypominają nam lepsze dokonania Art
Ensemble Of Chicago, ale ponieważ jest rok 1968, nie będziemy tego traktować
jako inspiracji, gdyż ta miała raczej grot przeciwny. Dwie kompozycje autorstwa
Braxtona, jedna Smitha. Uwaga, bardzo wciąga!
Peter Niklas Wilson na kontrabasie to współtwórca pierwszego z omawianych tu
duetów Braxtona. Tym razem przenosimy się do Hamburga i jest rok 1991.
Wszechstronnie wykształcony Niemiec w ramach 8 kompozycji (zatem tytuł całości
nieprzypadkowy) udanie podąża za myślą kompozytorską AB - otrzymujemy całkiem
melodyjną i strawną porcję silnie jazzowych improwizacji. Strawną wedle kanonów
kompozycji Braxtona rzecz jasna, tutaj zgodnie z zasadą "jak ja
improwizuję, ty mi zgrabnie przygrywasz" lub "stwórzmy razem ciekawy
efekt sonorystyczny". Piękne brzmienia, zwłaszcza klarnetu kontrabasowego
i czyste, kontrabasowe pochody Wilsona. Oczywiście nie nucimy przy goleniu,
dzieciom przed snem też nie polecamy. "8 Duets" polecamy wszakże tym,
którzy z pozoru trudno dostępną muzykę AB obchodzą - całkiem niesłusznie -
szerokim łukiem. To płyta, która potwierdza, iż Braxton to człowiek jazzu pełną
gębą, zatem jego słowne igraszki, cytowane na wstępie, puszczamy mimo uszu. To
jazz! (konstatacja ważna dla redaktora Brodackiego).
Kolejny duet - na zasadzie kontrastu - poleciłbym raczej otwartym na świat i
ciekawie dźwięki filharmonikom. Nowy York, rok 1994. Richard Teitelbaum, wielce
zasłużony dla krzewienia kultury elektronicznej człek muzyki, i tej klasycznie
pojmowanej, jak i tej całkiem jazzowej (uczeń Luigi'ego Nono). Nagrania
pochodzą przed kilkunastu lat, zatem tym bardziej chylimy czoła zebranemu
instrumentarium (kbks, samplery, komputer, etc). Rzecz nagrana na koncercie,
brzmi dość specyficznie, zwłaszcza, gdy muzyka kreowana przez rury Braxtona dociera do nas zza grubej powłoki nieco onirycznego klimatu, budowanego przez bogatą fakturę dźwiękową, tworzoną ad hoc przez Teitelbauma. Koncert absolutnie dla wtajemniczonych, polecam zatem nie czytającym jazzforum. Dwa wyimprowizowane sety plus zgrabny encore. Zabawna okładka w klimacie bokserskim. Groźny alt Braxtona w filharmonii. Tylko pozornie prowokacyjne. Czyż minimaliści z trzema akordami w trakcie pełnowymiarowego koncertu nie byli bardziej awangardowi?
Wreszcie "ABCD" - ostatnia z przywołanych w preambule pozycji. To
pierwsza w Polsce płyta Anthony'ego Braxtona, wydana oczywiście dzięki
operatywności Marka Winiarskiego (postać zapewne nieznana szerokim kręgom
jazzforumfanów). Braxton na czterech rurach (ach, te brzmienia - sonorystyczne
niebo w moich uszach!) plus znany nam z innych pozycji z katalogu Not Two -
Chris Dahlgren na kontrabasie i elektronice (!). Cztery wersje jednej
kompozycji naszego bohatera i tyleż muzycznych peregrynacji autorstwa
Dahlgrena. Bardzo wysmakowane wycieczki dźwiękowe. Panowie bardzo ciekawie
koegzystują w oparach rozszarpywanych harmonii, okraszając się wzajemnie
inspirującymi kontrapunktami, zwłaszcza gdy nad brzmieniem duetu zawisa piętno
elektronicznych przekształceń i zniekształceń. Zwracam szczególnie uwagę na
utwory parzyste (Dahlgrena), gdzie słuchać wyraźnie poważne zabiegi
postprodukcyjne, albowiem wytrawne ucho Waszego recenzenta słyszy przynajmniej
trzech Braxtonów i dwóch Dahlgrenów (odsyłam do cyfr zawartych w tytułach
utworów). Efekt fascynujący, trafnie konstytuujący tezę o wyjątkowej klasie
całego albumu. Nagranie mamy z roku 2003, co dowodzi także nadal wysokiej formy
AB, zwłaszcza w formule duetowej. Piosenki jak zwykle niełatwe i długie (całość
przekracza 76 minut), choć tytuł płyty sugerowałby coś z natury prostego. W
kategorii "Braxton - życie i twórczość" pozycja zacna, natomiast w
krajowych kategoriach wydawniczych - z pewnością jedno z najważniejszych
wydarzeń muzycznych roku, z pewnością - tuż za jubileuszem Ptaszyna (dostał
list od Marszałka Jurka !).
Jeśli wciąż mało nam muzycznych doznań, sięgnijmy koniecznie
po dość zaskakujący duet z końca lat 70ych ubiegłego stulecia. Otóż na scenie,
obok siebie bebopowy weteran perkusji Max Roach i tytan free jazzu Anthony
Braxton, wtedy jeszcze "stuprocentowy" jazzman. "One In Two, Two
In One" - koncert nagrany na festiwalu Willisau (jak wiele wydanych w
zacnej kapeluszowej wytwórni szwajcarskiej) w roku 1979, wydany zaś dokładnie
dekadę później. Spotkanie muzyków, którzy pozornie nie mają ze sobą wiele
wspólnego. A jednak udaje się wyśmienicie.
Braxton w genialnej wprost formie,
absolutnie nienaginający się do estetyki Rocha, do tego, wyjątkowo jak na niego
komunikatywny. Dwa długie sety, w trakcie których czujemy jak interakcje
pomiędzy muzykami się zacieśniają, wchodząc z każdą minutą na wyższy poziom.
To, co gra Roach powyżej 70 minuty to prawdziwa eksplozja, jakiej z pewnością
nie usłyszycie na jego innych płytach. Braxton? Jakże dobitnie możemy się tu
przekonać, jak wytrawnym, kreatywnym jest saksofonistą i klarnecistą. 75 minut
muzyki tego duetu słucham wciąż w pozycji rozdziawionej gęby.
Teksty pierwotnie zamieszczone na portalu Gaz-eta Vivo.pl w roku 2006.
Teksty pierwotnie zamieszczone na portalu Gaz-eta Vivo.pl w roku 2006.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz