Bez wątpienia, w rękach Vasco Trilli perkusja zdaje się być
instrumentem strunowym. Przekonywaliśmy się o tym już wielokrotnie, szczególnie w
sytuacjach, gdy Katalończyk mierzył swe siły w formacjach prowadzonych lub
auspicjowanych przez doskonałego portugalskiego skrzypka Ernesto Rodriguesa i
jego zacny label Creative Sources.
Dokładnie w tym miejscu można sobie przypomnieć recenzję
płyty Blattwerk, a w tym Nepenthes Hibrida.
Bieżący rok przynosi kolejne dwa dowody na to, iż teza
postawiona na wstępie tego tekstu ma rację bytu. Najpierw kontynuacja studyjna
projektu Blattwerk, potem zaś skromny
kwartet z udziałem … włoskiej kontrabasistki. Będzie się działo!
Harald
Kimmig/ Ernesto Rodrigues/ Miguel Mira/ Guilherme Rodrigues/ Alvaro Rosso/ Vasco
Trilla Zweige (Creative Sources, 2018)
Luty br., Lizbona, Namouche
Studio. Na wiolonczelach - Guilherme Rodrigues i Miguel Mira, na
kontrabasie - Alvaro Rosso, na altówce - Ernesto Rodrigues, na skrzypcach - Harald
Kimmig, na instrumentach perkusyjnych – Vasco Trilla. Dwie swobodne
improwizacje potrwają prawie 39 minut.
Zweige I. Struny
poddawane procesowi intensywnego ostrzenia. Rezonans na talerzach. Krok za
krokiem, czar urywanych fraz, pomruki kontrabasu, dzwonki. Aż gęsto od
dźwięków. Odrobina uzasadnionego drummingu
Trilli. Narracja jest delikatna akustycznie, ale pełna emocji i niezbędnej
dynamiki. Struny pozostają w permanentnym dialogu. Swobodnie improwizowana
kameralistyka z pewną dozą abstrakcyjnej psychodelii. Już w 5 minucie szóstka
muzyków udaje się w szumiące szuwary, z ciszą u progu, w atmosferze mięsistej polerki. Akcenty rytmoidalne na suchym werblu.
Molekularny taniec ze szczyptą intrygującej sonorystyki (zwłaszcza ze strony
mniejszych strunowców). Akustycznie
urocze, dramaturgicznie błyskotliwe! – notuje recenzent w pierwszej fazie
ekstazy. Od 8 minuty improwizacja zdaje się systematycznie narastać (kierunek
eskalacja?), ale pośród instrumentalistów nie ma na to pełnej zgody. Wybór zejścia do krypty, wydaje się dalece
słusznym rozwiązaniem. Cisza na gryfach, półmrok, ktoś uderza w struny i raczej
nie jest to Vasco. Ten ostatni bowiem drży i szeleści. Zapasy z dramaturgicznym
zaniechaniem, zawieszaniem narracji. Piękna muzyka (13-14 min.)! Rezonanse i
mezalianse! Doom dark micro sonore! Focus on one sound! Pięć strunowców
i ten szósty też jakby strunowiec –
nierozpoznawalne źródła pojedynczych dźwięków! Wspaniale! Wybrzmiewanie w
kolektywnym rezonansie!
Zweige II. Muzycy
pozostają w krypcie. Szum wiatru pomiędzy
strunami i w arsenale Trilli. Cięciwy łuków napinają się. W oddali
stuprocentowo akustyczny dark ambient.
Jakby kolejny stopień muzycznego wtajemniczenia. Mroczne dźwięki dronizują się.
To zapewne okrwawiony smyczek na
gryfie kontrabasu. Vasco stawia zasieki, wiolonczele pętlą się, brną w kierunku
skowytu. Altówka i skrzypce czynią podobnie. Cały sekstet pląsa po zroszonej
ciepłym napalmem wiosennej łące. Dzwonki zapraszają na celebrację chwili.
Improwizacyjne wyniesienie?! Choć na studyjnej scenie raczej … tłumienie
emocji. Niektóre struny drżą, inne rezonują i budują separatywne drony. 10
minuta, to wzrost aktywności, więcej dynamiki, narracja robi się gęsta, jak na
początku płyty. Muzycy
popadają wręcz w galop! More than one
drum! I jakże błyskotliwy stop!
Dzwonki, echa potu na strunach. Doom
ambient! Pięknie! Znów umiar wygrywa z nadmiarem, czyniąc całą płytę
naprawdę wyjątkową. Słychać, jak struny oddychają, a przestrzeń wokół nich
pulsuje ciszą.
Ernesto
Rodrigues/ Guilherme Rodrigues/ Gianna de Toni/ Vasco Trilla Synchronous
Rotation (Creative Sources, 2018)
Na osi czasu przesuwamy się do listopada ubiegłego roku. Tym razem jesteśmy na koncercie, wciąż wszakże w Lizbonie (O'Culto da Ajuda). Na scenie poznajemy twarze znane z poprzedniego
nagrania. Ojciec i syn Rodrigues, jest też Vasco Trilla. Towarzyszy im
tajemnicza kontrabasista - Gianna de Toni. Muzycy zagrają jeden trak, który potrwa niespełna 28 minut.
Muzyka wstaje z ciszy, dobiega z głuchej przestrzeni.
Słuchać szelest kroków, ktoś oddycha. Struny pełne bojaźni i drżenia, w
egzystencjalnym zawieszeniu. Koncertowe królestwo, pełne skupienia i umiaru.
Struny wchodzą w delikatne interakcje, ledwie muskane smykami, lekkimi jak
ptasie pióra. Robaczki tańczą w ołowianych miseczkach (Trilla!). Kameralistyka
owdowiałych przedmieść Lizbony. Odrobina klasycznych pasaży, konfrontowana
przez bystre interakcje rzeczywistości ciągłej improwizacji. Być może jesteśmy
bliżej bramy do filharmonii, ale kwaśny odczyn dźwięku determinuje nasz sceptycyzm
wobec wejścia do środka. Jakby na potwierdzenie przypuszczeń recenzenta - 8
minuta i pierwsze próby sonorystycznych zadziorów na gryfach i krawędziach
werbla i tomów. Wsparcie drummingowe,
to nie jest zły pomysł. Niepokój rytmu pozorowanego. Smyki podśpiewują molowe
pieśni. Niekoniecznie żałobne, może bardziej wielkopostne. Tuż potem zejście w
głąb czarnej ziemi. Zdaje się, że to
Ernesto ma w dłoniach pochodnię i oświetla drogę wędrowcom. Pięknie snuta
opowieść, bez puenty, z pokładami lirycznych metafor na gryfie altówki. Reszta
partnerów komentuje i wpada w drobną egzaltację. 14 minuta, dronowy czteroślad! Jakże uroczy pasaż! Jakże te
instrumenty oddychają i szeleszczą. Drżą! Akustyczny meta byt! Głaskają się z ciszą! Po uszy w ciszy, tu gdzie każdy
dźwięk stanowić może krwawą rewolucję (także ze strony widowni)! 20 minuta,
Trilla bierze opowieść na swój warsztat – dzwoni i rezonuje. Obok drobne
turbulencje na strunach. Wejście w kameralny barok, może nawet ckliwy
romantyzm. Ale wszystko może liczyć na cięty kontrapunkt drummera! Narracja rośnie w siłę, a tempo przemian dyktuje
Katalończyk. Rusza armia wibratorów! Strunowce
z otwartymi ustami łapią głęboki oddech. Ostrzą sobie ząbki na finał! Szczypta
klasycznej retoryki ze strony wiolonczeli, na pozostałych strunach szmer
molowej zadumy. Jakże ciekawy dysonans akustyczny. Na ostatniej prostej
wytryski pojedynczych dźwięków i dronowych zaśpiewów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz