Dokładnie 20 lutego br. serwery blogspotowe istotnie zagrzały się. Tego bowiem dnia Trybuna Muzyki Spontanicznej
opublikowała niezwykle obszerne omówienie dyskografii brytyjskiego gitarzysty
Daniela Thompsona, które można sobie teraz przypomnieć dzięki temu właśnie skrótowi.
Jeśli już sięgnięcie po to opracowanie, zwróćcie szczególną
uwagę na płytę Mill Hill (duet z
saksofonem) i Sunday Afternoon (duet
z perkusistą). Płyta, którą za moment omówimy, to jakby naturalne rozwinięcie
w/w duetów, w formie niebanalnego tria. Przy okazji – nagranie stanowi istotne
uzupełnienie monografii, o której wspomnieliśmy w poprzednim akapicie, jest
także nadal najnowszą produkcją Thompsona, choć od jej ukazania minęło już pół
roku kalendarzowego.
14 czerwca ubiegłego roku, londyński klub IKLECTIK, a na
scenie: Steve Noble na perkusji i instrumentach perkusyjnych, Adrian Northover
na saksofonie (sopranowym) i Daniel Thompson na akustycznej gitarze. Muzycy
zagrają trzy improwizację (pierwszą, drugą i … trzecią), które potrwają łącznie
niespełna 42 minuty. Wydawcą płyty o tajemniczym tytule Ag jest portugalski label Creative Sources (CD, 2017).
First Improvisation.
Talerze w drżeniu, mikro akordy na wychłodzonym jeszcze gryfie gitary. Wszystko
rezonuje i czeka na to, co za moment nastąpi. Spokojna, powolna, acz od samego
startu dość intensywna wymiana dźwięków. Zapętlony sopran, rozgrzewająca się
systematycznie gitara, drummerski
dzwonnik ala Trilla. Skupienie, celne
interakcje, surowe brzmienie. W trakcie 4 minuty, rwana, kolektywna gra z elementami ciszy pomiędzy
frazami, jakby z lekko zarysowanym scenariuszem z tył głowy. Dużo
szumu w tubie, zaduma na werblu, moc delikatności na gryfie. Pierwszy odcinek
wygasa już w 8 minucie.
Second Improvisation.
Więcej sonorystyki od samego progu. Przeciąganie liny, gwałtowne, chwilami dość
ostre incydenty akustyczne. Polerki, pętle, skrobanki. Gęsto, ciało przy ciele,
dźwięk w odpowiedzi na dźwięk. Rodzaj pierwszej dziś eskalacji. Taniec sopranu
Northovera na rozgrzanym dachu. Dużo pomyślunku w ekspozycjach Noble’a, jakby
imitował obu partnerów. Tuż obok skupiony, ale zadziorny Thompson. 5 minuta
wyznacza nagły stop narracji. Szczypta oniryzmu na krawędzi tuby, rezonans werbla.
Puls transu czai się za rogiem i czeka na pozwolenie na wjazd. 9 minuta,
kolejna zmiana w trybie narracji. Abstrakcyjny saksofon na wybiegu, z melodią
zaszytą pomiędzy dyszami, komentowany drżeniem na tomach i talerzach, rodzaj
industrialnego wręcz rezonansu. Gitara powraca po kilku sekundach wymownego
milczenia. Aktywizuje partnerów i zachęca do wymiany zdań. Idzie na ostro!
Kipiel na pokładzie! Siła i agresja, sierp i młot rzucone do walki z
potencjalnym zaniechaniem. Nowy taniec na scenie na swój rytm, swoją barwę,
jest istotnie błyskotliwy, także skrajnie wyzwolony z wszelkich konwencji.
Świetna kooperacja, kolektywna, zwarta, zdeterminowana. 16 minuta i melodyjny
sopran, tu chyba w ramach łagodzenia obyczajów. Ale gitara nie daje za wygraną.
Szczoteczkowanie Noble’a też ma w sobie drobiny buntu. Tłumienie emocji w rytmie bicijącego serca – to też dobra metoda twórcza. Sonore
na werblu, pętla na gryfie. Ciekawy moment zadumy w aurze post-psychodelicznej.
Sopran kwili z dalekowschodnim zaśpiewem. Znów zmiana goni zmianę - techniki
artykulacyjne, intensywność przekazu, siła interakcji. Nie sposób nudzić się na
tym koncercie! – bystrze ripostuje recenzent. 23 minuta i kolejna dawka nowych
dźwięków. Można zagubić się w źródłach ich pochodzenia. Być może muzycy
przemieszczają się po scenie. Bez wizji jednak nie da się tego potwierdzić. Na
gryfie mała eksplozja sonorystyczna! Chyba przy użyciu smyka. Mamy solo gitary,
skoro pozostali milczą (26 minuta!). Sopran także łamie tonację i rytm, choć
jego śpiew nosi znamiona melodyjnego. Wysoko zawieszony drumming. What a game!?
Wielki finał blisko 30 minutowego odcinka improwizacji! Galop czyniony z
saperską precyzją!
Third Improvisation.
Kolektywne uniesienie całego tria, tu z lekko zmodyfikowaną jakością brzmienia
(problem techniczne na stole dźwiękowca?). Jakby wszyscy muzycy stali na środku
sceny, …a efekt stereo zagubił się na kablach. To jednak uniesienie!
Ekstatyczna, mantryczna, metaforyczna sonorystyka! Finał godny wyśmienitej
płyty! Perfekcyjne gaszenie emocji na ostatniej prostej! Brawo!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz