Trybuna Muzyki
Spontanicznej ogłasza definitywny powrót z katalońskich wakacji. Było
pięknie, miło i gorąco (to ostatnie – jak niemal wszędzie w Europie!).
Oczywiście na tych łamach skupimy się nie na walorach
katalońskich plaż, a na muzyce. Okazja była przednia, albowiem co środowy,
improwizowany meeting w klubie Soda Acustic obfitował, w trakcie bytności
redakcji w Barcelonie, w aż trzy koncerty. Dodatkowo działo się to przy udziale
jednego z ulubionych bandów redakcji - tria Phicus, czyli Ferrana Fagesa, Alexa
Reviriego i Vasco Trilli.
Na koncercie w zacisznej uliczce wyjątkowej dzielnicy Gracia
nie zabrakło wschodzącej gwiazdy improwizowanych skrzypiec, nowozelandzkiej
rezydentki Barcelony, Sary Claman, a także brytyjskiego Katalończyka,
wyśmienitego saksofonisty Toma Chanta. Radość Pana Redaktora stała się tym
większa, iż wszyscy w/w muzycy pojawią na nowych płytach serii wydawniczej
Trybuny i Multikulti Project w perspektywie najbliższych kilku miesięcy.
Trio Phicus (Fages – gitara elektryczna, Reviriego –
kontrabas, Trilla – perkusja) debiutowało fonograficznie u progu ubiegłej
jesieni (Plom, Multikulti Project/
Spontaneous Music Tribune Series). Tej wiosny ukazała się płyta z gościnnym
udziałem rosyjskiego saksofonisty Ilii Belorukova (K(n)ot, Intonema). Na wydanie czekają kolejne dwa nagrania w
formule trio+1 – ze szwedzkim saksofonistą Martinem Kuchenem i polskim pianistą
Witoldem Oleszakiem (te drugie ukaże się na wiosnę nakładem serii Trybuny). Na dniach trio wchodzi zaś do
studia, by nagrać drugi album w wersji saute.
Tyle fakty.
Koncert w Soda muzycy rozpoczęli w typowy dla siebie sposób -
z rockowym przytupem i skłonnością do eskalowania poziomu dźwięku. Gęsta,
muzyczna faktura po kilku minutach niezwykle zgrabnie rozlała się w ocean
tłumionych, mrocznych i coraz bardziej psychodelicznych dźwięków. Struktura
narracja przybrała formę tłustych dronów, które generował zarówno Trilla, z
wykorzystaniem wszystkich akcesoriów w postaci dzwonków, talerzy i metalowych
wibratorów, jak i fenomenalnie usposobiony Reviriego, który grał zarówno każdą częścią
swojego wielkiego instrumentu, jak i niezbyt dużego ciała. I znów
okazało się, iż to pałeczka perkusyjna jest najczęściej używanym przez
Katalończyka przedmiotem do dekonstrukcji akustycznych dźwięków kontrabasu.
Fages, jak zwykle zdystansowany, siał muzyczne plamy, nie stronił od hałasu
(pod koniec pierwszego seta świetnie spuentował marsz soczystych dronów swoich
współpartnerów). Także on dekonstruował elektryczne brzmienie gitary różnymi
przedmiotami, w jego wypadku niekoniecznie muzycznej proweniencji. Muzyka
płynęła i zdawała się nie mieć końca. Drugi set dość
niespodziewanie znalazł jednak swoją stację docelową, pozbawiając całość koncertu pewnego rodzaju dramaturgicznej puenty. Występ trwał
niespełna 40 minut, ale i tak, jak w przypadku poprzednich występów, które Pan
Redaktor miał okazję obejrzeć, przyniósł ogrom nowych, czasami zaskakujących dźwięków.
To doprawdy niebywałe, jak rozwija się muzyka tego tria. Czekamy na kolejne
płyty i koncerty!
Po parunastu minutach, na scenie pojawiły się trzy urocze
Panie, dla których – jak mniemam – było to pierwsze spotkanie w takiej
konfiguracji personalnej. Miriam Den Boer, gość z Holandii na skrzypach i dwie
rezydentki katalońskie – Sarah Claman na skrzypach i Ilona Schneider – soprano voice. Panie zagrały długi,
kilkuczęściowy set, który – ku radości wszystkich zebranych i pewnemu
zaskoczeniu samym artystek – zakończony został bisem. Jakże subtelna była to
improwizacja. Bardzo kobieca, jednocześnie jednak zadziorna i głęboko osadzona
w sonorystyce. Obie skrzypaczki prześcigały się w pomysłach na generowanie
dźwięków. Miriam grała nawet na pojedynczej strunie, była przy tym precyzyjna i artystycznie bezkompromisowa, Sarah – cóż za bogata mimika! -
zdawała się zaś mieć nieco większy zmysł dramaturgiczny w kreowaniu sytuacji
scenicznej. Na to wszystko nakładał się głos Ilony, która świetnie komentowała
popisy koleżanek, ale także wchodziła z nimi w dyskursy poznawcze. Doskonały koncert!
Po trio kobiecym, finał wieczoru nie mógł nie być męski! Tom
Chant na saksofonie tenorowym i sopranowym, Fernando Brox na flecie i Joni
Sigil na perkusji. Nie wiem, przyznaję, czy Ci muzycy grali już wcześniej w takim składzie. W każdym razie, od pierwszego dźwięku na scenie, muzyka kipiała
emocjami i rzucała muzyków z lewej strony na prawą. Flet i saksofon chętnie
wchodziły we free jazzową kipiel, zaś perkusista po prostu zionął ogniem.
Doskonała komunikacja, warsztat i umiejętność tłumienia emocji w ważnych
dramaturgicznie momentach koncertu, sprawiały, że całość była narracyjnie
niezwykle spójna i pozbawiona pustych przebiegów. Błyskotliwy na tenorze Chant,
gdy sięgnął po sopran i zaczął grać w
fotel i nogawkę, wzniósł trio na jeszcze wyższy poziom ekspresji.
Gorący był to wieczór w Soda Acustic, tak na scenie, jak i
na ulicy przed klubem. More than 35 degrees!
Podziękowania dla El Pricto za, jak zwykle, wspaniałe
przyjęcie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz