Recenzja powstała na potrzeby portalu jazzarium.pl i tamże została pierwotnie upublikowana.
Jeśli w epoce wykuwania się gatunku muzyki swobodnie
improwizowanej (zatem jakieś pięćdziesiąt lat temu z okładem) głównym partnerem
duetowym Paula Lyttona był Evan Parker, o tyle z perspektywy ostatnich kilkunastu
lat na takie miano zasługuje z pewnością Nate Wooley.
Protoplaści gatunku przypomnieli o sobie całkiem niedawno,
wydając płytę Collective Calls – Revisited (jubilee), duet zaś współczesny
proponuje nam płytę Known/ Unknown, którą dostarcza Fundacja Słuchaj! Nowa robota Lyttona i Wooleya składa się z
trzech części, trwa 77 minut i 7 sekund.
Known. Szum wokół
tuby trąbki i szczebiot mikroperkusjonalii na werblu tworzą strumień dźwięków, żywych,
preparowanych, podlanych elektronicznym sosem, wchodzących w drobne interakcje.
Znój tworzenia ogarnia muzyków - Wooley charczy i podśpiewuje, Lytton szuka
wewnętrznego rytmu i gęstej tekstury dźwięków. Już po 3 minucie narracja
nabiera dynamiki po raz pierwszy, ale po niedługiej chwili ginie w szumie generowanym
przez obu muzyków. Mikrokosmos drobnych fonii, spora garść ciszy – stan permanentnego
poszukiwania nowych dźwięków i wchodzenia we wzajemne relacje. Po 5 minucie
muzycy tkają prawdziwie molekularną sieć dźwięków, niemal dotykają ciszy, nie
bez udziału elektroniki, za którą odpowiada Wooley (Lytton preparuje bardziej w
sferze amplifikacji). Po 12 minucie rośnie ilość tajemniczych fonii z
niezidentyfikowanych źródeł. Okablowana trąbka czyni same cuda, nawet podaje syntetyczny
półrytm. Żywy Lytton ciekawie to
kontrapunktuje. Ten wątek narracji kończy intrygujące przejście z aury
elektroakustycznej do całkowicie akustycznej, któremu na wybrzmieniu towarzyszy
oddech … tropikalnej ciszy. Zmiana goni tu zmianę, niektóre wątki muzycy porzucają
dość szybko, nim zdążą się one w jakikolwiek sposób rozwinąć. Kolejne, warte odnotowania
zjawiska – rezonujący ambient w towarzystwie gwizdów i mgławych dronów, faza
dalekowschodniej meta perkusjonalistyki,
a tuż po nich mrok suchej elektroniki.
Dwaj sztukmistrze, prestigitatorzy zdolni są nam zafundować niemal każde elektroakustyczne
wydarzenie. Na finał pierwszej części proponują nam bardziej linearną narrację,
której bliższe są brzmienia akustyczne, mającą swoją wewnętrzną dynamikę.
Unknown. Chrobot
post-techno z zaplątaną wokół kabli trąbką, w tle skromne perkusjonalia –
zaczynamy nieznany epizod. Cisza
przyjmuje rolę ważkiego elementu dramaturgicznego spektaklu. Pomysł toczy się za
pomysłem, a myśl za myślą – znów muzycy kreują epopeję nadmiaru. Znów w ułamku
sekundy są w stanie zbudować błyskotliwą narrację, by równie szybko dany wątek
porzucić. Między piątą a dziewiątą minutą proponują nam fragment całkowicie akustyczny,
potem robią krok w kierunku bystrej elektroakustyki – trąbka śpiewa, zdobiona
drobnym pasmami post-syntetyki, perkusja liczy swoje krawędzie i sprawdza
jakość naciągów. Kolejna faza stawia wyłącznie na elektronikę, a wyobraźnia
Wooleya bucha nadkreatywnością w stopniu mniej przyswajalnym dla recenzenta. W połowie
17 minuty, po kolejnej zmianie scenerii dźwiękowej, muzycy budują nową opowieść
z drobnych, rezonujących fonii. Ambient Wooleya i mały koncert na akustyczne
misy, to kolejne akty dramatu. Natrafiamy też na perkusyjne preparacje i
trębackie, żywe drony. Od 24 minuty zaczynamy creme de la creme całej sesji nagraniowej – akustyka wiedzie prym,
dynamika rośnie. Wooley pokrzykuje wraz z podmuchami trąbki, Lytton trzyma się muskularnego
drive’u. Zejście w ciszę zdaje się
być równie zmysłowe. W dalszej kolejności – krótki epizod solowy Lyttona, elektroakustyczne
pół drony Wooleya i bystre wejście w fazę gaszenia opowieści małymi
perkusjonaliami. A w niedalekim tle dogorywa burza.
Untitled. Szumiąca
trąbka obwieszcza ostatni akt spektaklu. Czerstwy oddech perkusjonalii, elektroakustyczny
background, głównie dzięki
amplifikacjom Lyttona. Piękny moment podkreśla ciepła i delikatna trąbka. Potem
tempo rośnie, by … zaraz spaść. Zabawa z ciszą i pojedynczymi dźwiękami buduje
niebywały suspens. Nate stawia stemple
genialnej techniki, Paul bije w gong i szmera szczoteczkami. Trąbka niemalże
puka do bram nieba! Muzycy rozpoczynają finałowy taniec, z ambientem w tle.
Uroda tej chwili rekompensuje wiele.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz