Z brytyjską formacją Sly and The Family Drone (jakże piękna trawestacja oryginalnej nazwy!) zetknęliśmy się po raz pierwszy przy okazji wspólnej płyty z holenderskim Dead Neanderthals. Potem było jeszcze krótkie spotkanie z wydawnictwem koncertowym. Dziś proponujemy natomiast zapoznanie się z dwoma najnowszymi płytami grupy. Najpierw pochylimy się nad nowością, potem zajrzymy jeszcze do tej, wydanej w roku ubiegłym.
Naczelną postacią S&FD jest Matt Cargill, który daje
życie tej szalonej muzyce wykorzystując syntezatory, wszelkiej maści
elektronikę, a także uczestnicząc aktywnie w ważnym strumieniu dźwiękowym dla
ostatecznej formuły muzycznej, czyli rozbudowanej sekcji perkusyjnej. Na krążku
Walk It Dry (Love Love Records, CD/LP
2020) pojawia się także kilku innych muzyków: James Allsopp (saksofon
barytonowy), Callum Buckland (perkusja, elektronika, głos) oraz w jednym
utworze Alex Bonney (trąbka). Na wcześniejszym wydawnictwie Gentle Persuaders (Love Love Records,
CD/LP 2019) skład personalny nie jest już wyszczególniony, jakkolwiek z
pewnością nie oznacza to, iż za wszystkie dźwięki na płycie odpowiada Matt
Cargill. Przed skupionym odczytem/ odsłuchem płyt dodajmy jeszcze, iż ta nowa
składa się z ośmiu części i trwa niewiele ponad 33 minuty, a ta starsza – z
czterech części i trwa 34 minuty z sekundami.
Walk It Dry
Krzyk saksofonu barytonowego na sporym pogłosie, masywny,
rockowy drumming i elektroniczne
pasmo basu, które pilnuje linii ostrzału – rytuał zniszczenia zostaje
rozpoczęty! Opowieść pełna ekspresji rocka i kwasu wyłącznie dobrej psychodelii, bystrze okraszona poświatą dubu, kosmicznego echa i dobrze
dawkowanego pogłosu. Flow siarczysty,
surowy, dramaturgicznie rozchełstany, a jednak pełen wewnętrznej dyscypliny i
konsekwentnie przeprowadzany od strefy hałasu po pełne pogłosu wybrzmiewanie. Druga
opowieść stawia na szybki drumming i
post-elektroniczne akcenty percussion.
Na tle tego szaleństwa saksofon wydaje się być nad wyraz leniwy i pełen
improwizacyjnego luzu. Dużo dzieje się w tle – mutacje, dewiacje, destrukcje
dźwięków lub tego, co z nich jeszcze zostało. Kolejny utwór delikatnie tonuje
emocje – moc pięknych, dubowych
klimatów, świergot post-elektroniki, rezonujące, żywe plastry fonii. Czwarta historia
znów stawia nas do pionu, proponując ekspresyjny drum’n’bass! Towarzyszy mu siarczysty i zmutowany wrzask saksofonu.
Jeśli rockowa repetycja daje tu moc, to reszta zdaje się mieć już charakter
definitywnie out of the genre, gdzie
wszystko jest możliwe, jak choćby … dźwiękowe samozmiażdżenie na koniec pierwszej
strony winyla.
Przy wejściu do drugiej jaskini czekają już na nas drżące
talerze, zapętlony saksofon i perkusyjna czereda gotowa do ataku, nie
pozbawiona plądrofonicznych przesterów. Krzyk, grzmot i post-elektroniczna
poświata wybrzmiewania. Dobrze, że kolejna opowieść stawia na czerstwy dark ambient i daje chwilę na niezbędny
oddech. Talerze, dęte półdrony i para-syntetyczne melorecytacje. Perkusja
milczy, ale czai się za rogiem. Grzmią plamy basu. Coś rodzi się ze strachu,
ale do końca utworu nie daje rady wydostać się na powierzchnię. Siódma część
znów zostawia dźwiękom dużo swobodny i dubowej przestrzeni – post-elektroniczne
percussion, prychy saksofonu, echo złego kosmosu. Perkusja rozkręca się z
każdą sekundą, zagęszczając opowieść, a wisienką na torcie zdaje się być pełna
powietrza i dobrych preparacji trąbka. Brawo! Wreszcie finał, który stawia na
ambient – szum powietrza i dźwięki, które przypominają akordeon, podłączony pod
prąd wysokiego napięcia. Śpiewa rzewną piosenkę, koi emocje i … budzi lęk. Twin Peaks 2020! Tło szuka mroku i
schodzi do krypty. Akcenty percussion
trzymają nas jednak przy życiu, aż do całkowitego wybrzmiewania, które zdobią…
afrykańskie śpiewy.
Gentle Persuaders
Otwarcie płyty nie może nie przypaść w udziale saksofonowi,
który na pogłosie woła o pomstę do nieba! W tle coś jęczy i rzęzi, mała perkusja
krąży na orbicie - długa, ponad 14-minutowa ekspozycja rozwija się dość
leniwie. Mrok, szum czerstwego ambientu i noise,
który zdaje się czaić na za rogiem. Opowieść pełna swobody, improwizowanego
luzu. Saksofon śle drony od prawej do lewej i z powrotem, a perkusja wchodzi do
gry na dobre dopiero w połowie utworu. Towarzyszą jej sprzężenia i piski elektroniki.
Opowieść - coraz bogatsza w wydarzenia - powoli przybiera szaty krzykliwego post-jazzu
z rockowymi, ostrymi pazurami! Gaśnie w echu dronów saksofonowych.
Druga strona winyla – saksofon topi się w elektrycznych
sprzężeniach, dmie i cierpi. Perkusja zaczyna wybijać rytm, jak młot. Pasmo syntetycznego
basu buduje dół, nad którym tańczy rozchełstany saksofon. Narracja nabiera intensywności
i równego kroku, niczym załoga Kraftwerk kilka dekad temu. Strumienie ciekłej
psychodelii zdają się lać z każdej strony nieistniejącej sceny. Trzecia
opowieść budzi się do życia w oparach brudnego, skwierczącego post-ambientu.
Syntetyczne mgławice i żywy drumming
tworzą nowy paradygmat emocji. Przestrzeń pęcznieje, echo narasta. Bije dzwon
stopy na bębnie basowym, tło charczy, a saksofon leniwie śpiewa wulgarne teksty,
wszystko na tle bardzo dynamicznej sytuacji ogólnej. Utwór gaśnie w
plądrofonicznej poświacie. Czwarta, ostatnia historia sięga po pozorny spokój i
estetykę powykręcanej electro
ballady. Słychać gołe dysze saksofonu, coś gwiżdże i szeleści. Subtelny
niepokój wisi nad miastem. Perkusja w ramach podsumowania jakże udanej płyty
zaczyna jątrzyć do pary z syntetyką. Para rockowy drum’n’bass prowadzi nas na spotkanie z ostatnim dźwiękiem. Oniryczny
dub jest z nami!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz