piątek, 11 grudnia 2020

Ivo Perelman & Arcado String Trio in Deep Resonance!


Recenzja powstała na potrzeby portalu jazzarium.pl i tamże została pierwotnie opublikowana.


Ivo Perelman, brazylijski saksofonista, od lat rezydent Nowego Jorku, wyjątkowo wytrwale pracuje na swoją pozycję w świecie muzyki improwizowanej. Jego płyt słuchamy od lat (a nagrywa ich mnóstwo!), na ogół należycie je doceniamy, ale zdaje się, że ostatnie lata stanowią niebywałe przyspieszenie procesu, który zasygnalizowaliśmy w poprzednim zdaniu. Bodaj dwa lata temu niemalże upadliśmy na kolana, gdy Perelman zaserwował nam dwie płyty z Nate’em Wooleyem (trio i kwartet), którymi niechybnie otworzył sobie bramę to złotej galerii sław gatunku (okładki płyt Leo Records miały … złote liternictwo). Rok ubiegły przyniósł czteropłytową serię Strings – każdy odcinek warty naszej uwagi, choć po prawdzie nieskomentowany w jakikolwiek sposób na tych łamach.

Tegoroczny krążek Deep Resonance kontynuuje ów wątek strunowy, rzecz można – istotnie go rozwija. Do wspólnego nagrania Perelman zaprosił bowiem nowojorskie Arcado String Trio, składające się z muzyków, którzy rozpoznawalni i cenieni są w każdej części świata, a pod tym szyldem nie nagrywali od … ćwierć dekady. Zatem wyjątkowość tego wydarzenia artystycznego nie wymaga specjalnego uzasadnienia.



Zapraszamy na scenę Ivo Perelmana na saksofonie tenorowym, Marka Feldmana na skrzypcach, Williama H. Robertsa na wiolonczeli i Marka Dressera na kontrabasie. Nagranie Deep Resonance z kwietnia 2018 rok (Parkwest Studios, Brooklyn) składa się z czterech improwizacji i trwa niemal pełne trzy kwadranse. Wydawcą jest krajowa Fundacja Słuchaj!

Rezonans pierwszy. Wiolonczela i kontrabas dbają o niskie strefy, choć jeden z nich delikatnie jęczy, saksofon zaczyna śpiewać, a skrzypce są tuż obok. Po frazach otwarcia kwartet rusza w para-jazzową, spokojną, ale jakże wyrazistą brzmieniowo podróż. Saksofon Perelmana, jak zwykle w kontakcie z instrumentami strunowymi, zawieszony niezwykle wysoko, potrafi brzmieć jak mały alt, a nawet sopran. Początkowo frazuje dość delikatnie, nie lepi się jeszcze do strun, zmyślnie prowadzi dialog głównie ze skrzypcami. Narracja dość szybko nabiera odpowiedniej gęstości, płynie swobodnie, a muzykom zdają się sprzyjać wszelkie okoliczności tego nagrania. Nie brakuje melodyjności, specyficznej taneczności, a także klasycystycznego sznytu. Saksofon wymienia kilka zdań z cello, potem tyleż samo z kontrabasem. Improwizacja wydaje się być wyjątkowo wyważona emocjonalnie, pełna brzmieniowych smaczków i dramaturgicznych niuansów. W okolicach 10 minuty Perelman na chwilę milknie, a strunowce świetnie wykorzystują ten moment na garść technicznych popisów. Jego powrót oznacza pierwszą serię jakże uroczych imitacji, gdy saksofon staje się czwartym instrumentem strunowym i przy mniej uważnym odsłuchu możemy naprawdę pomylić się w zakresie źródeł poszczególnych dźwięków. Nim improwizacja dobiegnie końca, Perelman jeszcze raz zamilknie i wsłucha się w piękne brzmienie pozostałych instrumentów, wyśle kilka komentarzy, wejdzie w imitację, ale jak trzeba, pociągnie cały kwartet ku bardziej dynamicznym eskapadom.

Rezonans drugi. W ramach introdukcji, krótka ekspozycja solowa saksofonu, pełna szumów i czerstwych oddechów. Pierwsze podłączają się skrzypce, bardzo imitacyjnie, a niskie smyki skupiają się raczej na swojej robocie i dbają o odpowiedni przebieg improwizacji. Kameralna zabawa w kwartet strunowy z saksofonem w roli kreatywnego imitatora trwa w najlepsze. Po pewnym czasie każdy z muzyków zaczyna szukać zadziornych fraz, chce wchodzić w ciekawe interakcje z partnerami. Muzyka znów cudownie gęstnieje, matowieje i rozpływa się w ustach niczym wysokogatunkowa, gorzka czekolada. Na zakończenie tej części muzycy stawiają raczej na dynamikę niż leniwe pełzanie.

Rezonans trzeci. Smyczki tańczą na strunach, nisko, zamaszyście, kwieciście. Saksofon płynie nad nimi i śpiewa. Pojawia się intrygujący nerw pizzicato, na tyle błyskotliwy, iż dęciak na chwilę milknie. W dalszej fazie improwizacji skrzypce biegną w parze z saksofonem, a cello i kontrabas robią całą brudną robotę, aż po frazy niemal preparowanych dźwięków. Całość tłumi się po mistrzowsku.

Rezonans czwarty i ostatni. Ta historia na starcie stawia na delikatne, frywolne frazy. Każdy strunowiec płynie swoim rytmem pizzicato, perła za perłą. Saksofon wchodzi do gry po upływie minuty i zaczyna siać ferment. Perelman wyciska soki, jego instrument aż piszczy z zachwytu! Rodzi się rytm, pokrętna dynamika i duże emocje. Opowieść na moment łagodnieje, bo w ruch idą trzy smyczki, barwiące flow akcentami percussion. Świetny moment odnotowuje Feldman! Brawo! Pizzicato znów powraca, a saksofon śpiewa wniebogłosy! Skrzypce czynią to samo! Jeszcze tylko kilka zamaszystych riffów na niższych strunach i czas szukać odpowiedniego zakończenia. Tu w rolę wodzireja idealnie wciela się Perelman i wraz ze swoim rozgrzanym tenorem perfekcyjnie finalizują tę wyjątkową płytę.

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz