Recenzja powstała na potrzeby portalu jazzarium.pl i tamże została pierwotnie opublikowana.
Ivo Perelman, brazylijski saksofonista, od lat rezydent
Nowego Jorku, wyjątkowo wytrwale pracuje na swoją pozycję w świecie muzyki
improwizowanej. Jego płyt słuchamy od lat (a nagrywa ich mnóstwo!), na ogół
należycie je doceniamy, ale zdaje się, że ostatnie lata stanowią niebywałe
przyspieszenie procesu, który zasygnalizowaliśmy w poprzednim zdaniu. Bodaj dwa
lata temu niemalże upadliśmy na kolana, gdy Perelman zaserwował nam dwie płyty
z Nate’em Wooleyem (trio i kwartet), którymi niechybnie otworzył sobie bramę to
złotej galerii sław gatunku (okładki płyt Leo Records miały … złote
liternictwo). Rok ubiegły przyniósł czteropłytową serię Strings – każdy odcinek warty naszej uwagi, choć po prawdzie nieskomentowany
w jakikolwiek sposób na tych łamach.
Tegoroczny krążek Deep
Resonance kontynuuje ów wątek strunowy, rzecz można – istotnie go rozwija.
Do wspólnego nagrania Perelman zaprosił bowiem nowojorskie Arcado String Trio,
składające się z muzyków, którzy rozpoznawalni i cenieni są w każdej części
świata, a pod tym szyldem nie nagrywali od … ćwierć dekady. Zatem wyjątkowość
tego wydarzenia artystycznego nie wymaga specjalnego uzasadnienia.
Zapraszamy na scenę Ivo Perelmana na saksofonie tenorowym, Marka Feldmana na skrzypcach, Williama H. Robertsa na wiolonczeli i Marka Dressera na kontrabasie. Nagranie Deep Resonance z kwietnia 2018 rok (Parkwest Studios, Brooklyn) składa się z czterech improwizacji i trwa niemal pełne trzy kwadranse. Wydawcą jest krajowa Fundacja Słuchaj!
Rezonans pierwszy.
Wiolonczela i kontrabas dbają o niskie strefy, choć jeden z nich delikatnie
jęczy, saksofon zaczyna śpiewać, a skrzypce są tuż obok. Po frazach otwarcia
kwartet rusza w para-jazzową, spokojną, ale jakże wyrazistą brzmieniowo podróż.
Saksofon Perelmana, jak zwykle w kontakcie z instrumentami strunowymi,
zawieszony niezwykle wysoko, potrafi brzmieć jak mały alt, a nawet sopran.
Początkowo frazuje dość delikatnie, nie lepi się jeszcze do strun, zmyślnie
prowadzi dialog głównie ze skrzypcami. Narracja dość szybko nabiera
odpowiedniej gęstości, płynie swobodnie, a muzykom zdają się sprzyjać wszelkie
okoliczności tego nagrania. Nie brakuje melodyjności, specyficznej taneczności,
a także klasycystycznego sznytu. Saksofon wymienia kilka zdań z cello, potem tyleż samo z kontrabasem.
Improwizacja wydaje się być wyjątkowo wyważona emocjonalnie, pełna
brzmieniowych smaczków i dramaturgicznych niuansów. W okolicach 10 minuty
Perelman na chwilę milknie, a strunowce
świetnie wykorzystują ten moment na garść technicznych popisów. Jego powrót oznacza
pierwszą serię jakże uroczych imitacji, gdy saksofon staje się czwartym instrumentem
strunowym i przy mniej uważnym odsłuchu możemy naprawdę pomylić się w zakresie
źródeł poszczególnych dźwięków. Nim improwizacja dobiegnie końca, Perelman
jeszcze raz zamilknie i wsłucha się w piękne brzmienie pozostałych
instrumentów, wyśle kilka komentarzy, wejdzie w imitację, ale jak trzeba,
pociągnie cały kwartet ku bardziej dynamicznym eskapadom.
Rezonans drugi. W
ramach introdukcji, krótka ekspozycja solowa saksofonu, pełna szumów i czerstwych
oddechów. Pierwsze podłączają się skrzypce, bardzo imitacyjnie, a niskie smyki
skupiają się raczej na swojej robocie i dbają o odpowiedni przebieg improwizacji.
Kameralna zabawa w kwartet strunowy z saksofonem w roli kreatywnego imitatora
trwa w najlepsze. Po pewnym czasie każdy z muzyków zaczyna szukać zadziornych
fraz, chce wchodzić w ciekawe interakcje z partnerami. Muzyka znów cudownie
gęstnieje, matowieje i rozpływa się w ustach niczym wysokogatunkowa, gorzka
czekolada. Na zakończenie tej części muzycy stawiają raczej na dynamikę niż
leniwe pełzanie.
Rezonans trzeci.
Smyczki tańczą na strunach, nisko, zamaszyście, kwieciście. Saksofon płynie nad
nimi i śpiewa. Pojawia się intrygujący nerw pizzicato,
na tyle błyskotliwy, iż dęciak na chwilę milknie. W dalszej fazie improwizacji
skrzypce biegną w parze z saksofonem, a cello
i kontrabas robią całą brudną robotę, aż po frazy niemal preparowanych dźwięków.
Całość tłumi się po mistrzowsku.
Rezonans czwarty i
ostatni. Ta historia na starcie stawia na delikatne, frywolne frazy. Każdy strunowiec płynie swoim rytmem pizzicato, perła za perłą. Saksofon wchodzi
do gry po upływie minuty i zaczyna siać ferment. Perelman wyciska soki, jego instrument
aż piszczy z zachwytu! Rodzi się rytm, pokrętna dynamika i duże emocje. Opowieść
na moment łagodnieje, bo w ruch idą trzy smyczki, barwiące flow akcentami percussion.
Świetny moment odnotowuje Feldman! Brawo!
Pizzicato znów powraca, a saksofon śpiewa wniebogłosy! Skrzypce czynią to
samo! Jeszcze tylko kilka zamaszystych riffów na niższych strunach i czas szukać odpowiedniego zakończenia. Tu w
rolę wodzireja idealnie wciela się Perelman i wraz ze swoim rozgrzanym tenorem
perfekcyjnie finalizują tę wyjątkową płytę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz