Recenzja powstała na potrzeby portalu jazzarium.pl i tamże została pierwotnie opublikowana ... dokładnie wczoraj.
Pewien intrygujący personalnie kwartet, lat temu kilka, wydał równie intrygującą płytę Tone Hunting. Dziś, dzięki inicjatywie wydawniczej FSR, formacja ta powraca z nową muzyką i składem zdawałoby się minimalnie skorygowanym w stosunku do pierwowzoru (nowa obsady stanowiska perkusisty). O ile płyta wcześniejsza była bardziej niż dobra, o tyle ta nowa The Night Of The Swift śmiało może wkraczać na wszelkie listy najlepszych płyt pandemicznego, prawdziwie diabelskiego roku 2020. Jaka w tym rola nowego perkusisty, o tym m.in. poniżej. A już na wstępie drobna refleksja recenzenta - być może na przestrzeni prawie 50 lat nie było jeszcze płyty równie bliskiej estetycznie i artystycznie epokowemu dziełu free jazzu Conference Of The Birds Dave’a Hollanda, niż właśnie propozycja Anny Kaluzy, Artura Majewskiego, Rafała Mazura i Vasco Trilli (to on zastąpił w kwartecie bez nazwy własnej Kubę Suchara). Z ogromną radością zapraszam do poznania zawartości niemal 50 minutowej płyty, na którą składa się sześć swobodnych improwizacji na saksofon altowy, kornet, akustyczną gitarę basową i perkusję.
Muzyczną Noc Jeżyka oba instrumenty dęte rozpoczynają na dość dużej wysokości. W dole brzęczy bas, a perkusjonalia ślą mikrofrazy towarzyszące. Narracja budowana jest na palcach, z małych, początkowo nad wyraz ciepłych fraz. Kobiecy temperament Anny zdaje się na tyle silnie oddziaływać na męską części załogi, iż owa specyficzna wrażliwość saksofonistki zdolna będzie kiełznać flow kwartetu przez większą część nagrania. Muzycy z mozołem kleją frazę za frazą, donikąd się nie śpieszą. Ale wystarczy chwila, by dźwięki nabrały ostrzejszych krawędzi (kornet Artura) lub większej dynamiki (bas Rafała). No drumming percussion Vasco nie ma problemów z utrzymywaniem obu tych charakterystyk. Narracja toczy się jakby sama z siebie, z lekkością, ale także pewnością każdego dźwięku. Żywy organizm o czterech kompatybilnych sercach, w oparach intuitywnej synergii, zdaje się tworzyć tu rzeczy wyjątkowe. Drugą opowieść zaczynają Vasco i Rafał - szukają rezonansu i intrygujących fonii bliskich ciszy. Werbel drży, struny basu wiją się pod ciepłym oddechem palców. Dęciaki budzą się z letargu przeciągłym ziewnięciem, ćwierkają jak gołąbki na wiejskiej grzędzie, ale tembr ich głosu, choć lekki, zdaje się nieść ze sobą spory bagaż doświadczeń, tych dobrych i tych złych. Skupienie i dbałość o urodę pojedynczych fraz, to dominujące parametry tej części podróży. W dalszej fazie improwizacji dynamika rośnie, a dzieje się to głównie za przyczyną sekcji rytmu. Saksofon i kornet nie dają się długo zapraszać do tanga. W efekcie pracy całej czwórki, w połowie 8 minuty narracja osiąga stadium narowistego półgalopu, a każdy z muzyków do obrazu całości dokłada swoje małe cegiełki.
Dla odmiany trzeci epizod rozpoczynają alt i kornet. Prowadzą
ożywiony dialog, świetnie na siebie reagują i to właśnie tutaj ornitologiczne
skojarzenie recenzenta z legendą gatunku pojawia się po raz pierwszy. Piękny
moment! W tle pracuje sekcja rytmu, cicha, spokojna i zabójczo precyzyjna. Rośnie
tempo, rosną emocje, a dęte gadają ze sobą, jakby nic innego nie robiły od
prawie … 50 lat. Wspaniała komunikacja zarówno na górze, jak i dole tej coraz
bardziej błyskotliwej opowieści. Harmonia atonalnych fraz wypełnia nam
receptory słuchu, przy okazji uwalniając niezmierzone pokłady endorfin. Ten
wątek zgaszony zostaje wyjątkowo precyzyjnie do niemal pojedynczych dźwięków,
co w sumie zdaje się być na tej płycie żelazną regułą. Czwarta część ma dość
podobną strukturę dramaturgiczną, jak poprzedniczka. Może jedynie frazy altu i
kornetu zawieszone są nieco niżej, a niektóre przebiegi noszą znamiona bardziej
zadziornych. Ptasie rozmowy trwają zatem w najlepsze, ale już prawdziwe cuda
dzieją się tuż pod nimi. Rafał i Vasco budują zwarty, chwilami dość dynamiczny
ścieg, ale czynią to w wyjątkowo delikatny sposób. Choćby drummer – najpierw wybija rytm na dzwonkach, potem robi coś podobnego
używając wyłącznie talerzy. Rafał płynie jednolitym strumieniem, pięknie
akceptuje zakręty, świetnie radzi sobie zarówno na płytkich wodach, jak w głębi
oceanu. Na finał kornet śle piękne short-cuts,
a alt zmysłowo repetuje.
Piąta opowieść przenośni nas w pobliże ciszy, jak tylko to
jest możliwe – przed nami morze zmysłowych
preparacji. Najpierw kornet, potem bas, szumiący alt i błyszczące
perkusjonalia. Źdźbła dźwięków, nanofrazy wymieszane z gęstą ciszą. Rezonujące
talerze, metaliczne szlifowanie płaskich i obłych kształtów. The delicate sound of no thunder… opowieść
unosi się w powietrzu, lewituje. Gra kwartet, który zdaje się w ogóle nie
używać niskich częstotliwości. Rafał ledwie muska struny, Vasco szeleści, Artur
kwili jak sroczka, a Anna głęboko oddycha. Piękna rozpacz chwili gaśnie suchym
płomieniem. Aż trudno w to uwierzyć, ale docieramy do ostatniej opowieści.
Zaczyna ją basowe burczenie. Obok wytłumiony saksofon zaczyna podśpiewywać pod
nosem. Pozostała dwójka muzyków wchodzi do gry po parudziesięciu sekundach.
Vasco piłuje talerze i uprawia mikro drumming
swoją trzecią ręką, kornet Artura wącha kwiatki. Końcowy etap nowej odsłony Konferencji Ptaków dba o nasze emocje. Za
sprawą Rafała, a także Vasco dynamika ekspozycji rośnie systematycznie. Jest
tempo, są bystre reakcje, a perkusista zdaje się używać tylko niektórych krawędzi
swoich tajemniczych przedmiotów. On płynie nad resztą, nie zaś pod nią i
jeszcze fantastycznie czuwa nad dramaturgią całości. Ale ta wyjątkowa opowieść
ma oczywiście czterech bohaterów. Kornet i alt ślą ostatnie, miłosne pozdrowienia,
a bas proponuje końcowe metry podróży pokonać w rytmie … bluesa. To dance, or not to dance? Yes, it’s dancing!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz